Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Ostatnia Wieczerza" wygląda nobliwie. Ma twardą okładkę, dobry papier i nawet wstążeczkę-zakładkę. Na tzw. stronie redakcyjnej wymieniono aż pięć pań zajmujących się tym tekstem od strony merytorycznej: opieka redakcyjna, adiustacja, korekta. Któraś z nich mogła była coś zrobić z przypisami do książki, które są doprawdy kuriozalne i w gruncie rzeczy obraźliwe, bo traktują czytelnika jak ostatniego ignoranta, a w każdym razie kogoś nieskończenie głupszego od narratora i bohaterów (por. np. wyjaśnienie stosunku kalwinów do Eucharystii - s. 137, czy terminu "parabola" na s. 75). Przypisy zawierają też zwyczajne błędy: partnerem Bobby'ego Fischera (a nie Fiszera) był, w końcu przezeń zwyciężony, radziecki szachista Boris Spasskij, a nie jakiś Spassowski (s. 91). Pięć pań redaktorek nie wygrało też z licznymi rusycyzmami szpecącymi polszczyznę autora pięknych skądinąd "Opowiadań na czas przeprowadzki", nie mówiąc już o bezradności wobec pewnej obsesji. Jeden z bohaterów książki ma "dwie bliźniaczki" (s. 216), czyli co: cztery córki?! I wreszcie sprawa, która rozzłościła mnie najbardziej. Anonimowy, reklamujący utwór tekst na tylnej okładce kończy się tak: "Ostatnia Wieczerza - przy całej swej konstrukcyjnej doskonałości, finezji i dowcipie - jest jednak przede wszystkim bezlitosną rozprawą z polską religijnością, gorzkim pytaniem o to, kim jesteśmy i czym tak naprawdę jest nasza wiara". Co oznacza owo "my"? A ta "nasza" wiara to niby czyja? Pięciu pań redaktorek czy zgoła całego wydawnictwa Znak?
IZABELA JAROSIŃSKA (Warszawa)