Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Obaj są marynarzami, do niedawna pracowali w tej samej wojskowej parafii: św. Marka Ewangelisty w Ustce. W 2005 r. ksiądz komandor porucznik Zygmunt Kaźmierak (wszyscy kapelani mają stopnie oficerskie) pojechał na misję do Iraku. Dwa lata później ksiądz komandor podporucznik Paweł Wójcik jechał do Afganistanu.
Irak: w miarę spokojnie
Gdy w lipcu 2005 r. ksiądz Kaźmierak znalazł się w irackiej Diwaniji, wszystko było już gotowe, w bazie "Echo" żołnierze stacjonowali od roku i zdążyli urządzić przestronną kaplicę w jednym z budynków. Poprzednik, kapelan z czwartej zmiany, zadbał też, aby na miejscu była odpowiednia ilość wina i hostii. - Były święte obrazy, krzyżyki, wszystko, co potrzeba - wspomina ks. Kaźmierak, który zaraz po przyjeździe wywiesił na drzwiach kaplicy ogłoszenie, że szuka żołnierzy umiejących grać i śpiewać. W ciągu dwóch dni zgłosiło się kilku i tak powstał Chapelband: co niedzielę chłopcy grali do Mszy na klawiszach i gitarze.
Tamta zmiana w Iraku, piąta z kolei, była najspokojniejsza: ataki na bazę zdarzały się rzadko, w akcjach nie zginął żaden Polak. Nastroje wśród żołnierzy były dobre, kapelan nie miał wiele pracy. Ks. Kaźmierak miał czas, by wymyślić kilka "akcji specjalnych". - Na początku zmiany zrobiłem zbiórkę na irackie dzieci, za prywatne pieniądze żołnierzy kupiliśmy zeszyty, książki i tornistry - opowiada. Kiedy w Dniu Papieskim w Polsce wspominano Jana Pawła II, zaprosił żołnierzy na nabożeństwo z poezją i homiliami Karola Wojtyły. Zdjęcia i nagrania przez kilka dni ściągał przez internet.
We Wszystkich Świętych żołnierze zebrali się w kaplicy, przy tablicy z nazwiskami poległych. Po Mszy modlili się przed kaplicą, przy symbolicznym grobie z worków z piaskiem. Było ciemno, nad bazą widać było łunę ze zniczy. A potem, w Wigilię 2005 r., niemal cała baza przyszła na pasterkę. Ksiądz odprawił ją po polsku i angielsku, towarzyszył mu amerykański pastor. Pod polskim dowództwem służyli żołnierze z Litwy, Łotwy czy Rumunii, którym powierzono czytania liturgiczne. Kaplica wypełniona była po brzegi.
Afganistan: nerwy i problemy
Weterani mawiają, że na misji najtrudniejsza jest pierwsza zmiana, bo wszystko trzeba tworzyć od zera.
Ks. Wójcik przywiózł do Afganistanu specjalną walizeczkę. - Mam tu składany kielich, hostie, kropidło - pokazywał mi, gdy spotkaliśmy się w bazie Bagram.
W Iraku polscy żołnierze stacjonują tylko w dwóch bazach, a w Afganistanie aż w ośmiu. A że kapelanów jest tylko dwóch na 1200 żołnierzy (od wiosny będzie ich 1600), więc
ks. Wójcik krążył nieustannie od bazy do bazy. Wszędzie zabierał walizeczkę, bo Polacy nie mają własnych kaplic. - W Sharanie korzystamy z kaplicy metodystów, w Ghazni z kaplicy prawosławnej, a w Wazi Khwa w ogóle nie ma kaplicy - mówi.
Kłopoty z transportem sprawiają, że nie wszyscy żołnierze mogą wziąć udział w niedzielnej Mszy. Kapelan, tak jak żołnierze, musi nieraz kilkanaście dni czekać na amerykański śmigłowiezc, który przerzuci go z bazy do bazy. - Zdarza się, że w którejś bazie przez miesiąc nie ma Mszy, ale gdy już uda mi się tam dotrzeć, nabożeństwo jest dla żołnierzy wielkim przeżyciem - mówi
ks. Wójcik. W każdej bazie spędza po kilka, kilkanaście dni. - Mój obóz to Sharana, ale w praktyce mieszkam wszędzie - mówi.
W Afganistanie Polacy nie uczestniczą w najcięższych walkach i nie ponoszą takich strat jak np. Brytyjczycy, którzy w 2007 r. stracili
42 poległych (w ogóle rok 2007 był najkrwawszy od obalenia talibów w 2001 r.; w walkach i zamachach zginęło 6200 ludzi). Ale misja i tak jest ciężka. 14 sierpnia 2007 r. zginął pierwszy Polak, porucznik Łukasz Kurowski, a dwa dni później Polacy zabili sześciu cywilów w Nangar Khel.
- To były dwa najgorsze momenty - przyznaje ks. Wójcik. Atmosfera wśród żołnierzy była fatalna. Ale w pierwszych dniach po śmierci Łukasza Kurowskiego żołnierze nie prosili kapelana o radę. On sam przypuszcza, że śmierć ich kolegi, a zaraz potem tragedia w afgańskiej wiosce zbyt ich przytłoczyły, by chcieli jeszcze o tym rozmawiać.
15 sierpnia, w święto Wojska Polskiego, ksiądz odprawiał nabożeństwo. Od śmierci Kurowskiego nie minęły 24 godziny, była to Msza za niego. - Nie ma recepty, co mówić, gdy zginie żołnierz. Nie ma nawet takich słów, które potrafią wyrazić wszystko, co się wówczas czuje i chce powiedzieć - opowiadał mi ks. Wójcik, gdy spotkaliśmy się w Afganistanie. - Wtedy mówiłem żołnierzom, że trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka i że jesteśmy tu, by dać Afgańczykom pokój, ale czasem sami płacimy za to najwyższą cenę - wspomina teraz, już po powrocie do kraju.
Z czym przychodzą
Żołnierze zaskakująco dobrze znieśli śmierć Łukasza Kurowskiego i wydarzenia związane z ostrzałem afgańskiej wioski. - Podeszli do tego niemal spokojnie - opowiada ks. Wójcik. - Kapelan przydał się nam w tych dniach. Nie narzucał się, ale dla nas ważne było, że jest obok i w razie potrzeby można z nim porozmawiać. To uspokajało - mówi żołnierz z jednostki w Bielsku-Białej.
Na co dzień wojskowi rzadko odwiedzają kapelana. Ci bardziej religijni przychodzą do spowiedzi, proszą o odprawienie Mszy w intencji dziecka, które właśnie się urodziło w kraju, albo po prostu idą do księdza w odwiedziny, jak do kolegi z misji. Rozmawiają o wszystkim, o życiu, polskiej polityce.
Żołnierze rzadko mają wątpliwości. - Raz zdarzyło się, że żołnierz zapytał mnie, czy ta wojna ma sens. Ciężko jest wytłumaczyć komuś to, że z jednej strony jesteśmy katolikami, a z drugiej strony jedziemy na wojnę, gdzie czasem trzeba zabijać. Odpowiedziałem, że czasami zabijamy w obronie własnej, bo trzeba bronić własnego życia - wspomina ks. Wójcik.
Ks. Kaźmierak w Iraku takich przypadków nie miał. Jego samego też nie dręczyły wątpliwości. Zamiast tego, żołnierzy dopadało zmęczenie. Po trzech miesiącach pobytu, czyli w połowie misji, widać było, że niektórzy mają dość. - Każdy wyjazd na patrol to stres, żołnierz tęskni za rodziną. Do tego chciałby móc wreszcie zwyczajnie napić się piwa - opowiada weteran z Iraku.
Ksiądz też człowiek
Żołnierze mówią, że kapelan na misji jest ostatnią deską ratunku. Bo gdy jest ciężko, on jeden nie ma prawa zwątpić, nie może mieć chwili słabości. - Kapelan musi dźwigać wszystko to, czego inni udźwignąć nie mogą, swoją wiarą musi wspierać innych - mówi ks. Wójcik.
Tak być powinno, ale w praktyce kapelan to też człowiek. - Duchowny jest podczas misji kimś bardzo ważnym, ale nawet nasi kapelani mają problemy, zdarzało się, że nie wytrzymywali psychicznie i wracali do domu wcześniej - przyznaje mjr Chris Belcher, rzecznik armii USA w Afganistanie. W polskich kontyngentach takich przypadków nie było.
Żaden z kapelanów nie chce mówić, czy miał kiedyś wątpliwości. Ale przyznają, że tak jak żołnierzy męczą ich trudy misji. Przychodzi też tęsknota. Gdy żołnierze tęsknią do żon i dzieci, oni do rodziców, przyjaciół.
Dla żołnierzy kapelan jest jednym z nich. Też nosi mundur, je w tej samej stołówce, a w czasie alarmu również wkłada kamizelkę kuloodporną i biegnie do schronu. Zdarza się, że żołnierze pomagają swojemu kapelanowi rozmową, gdy ten ma problem. - Nie da się nie okazać innym tego, co się czuje. Nie jesteśmy ze stali - przyznaje ks. Wójcik.
Najczęściej jednak kapelan musi radzić sobie sam. - To jest kwestia poukładania sobie w głowie. To, co pomaga, to mocna wiara i modlitwa - stwierdza ks. Kaźmierak.
- Najtrudniejsze było pożegnanie Łukasza Kurowskiego i sprawa Nangar Khel - mówi ks. Wójcik. Kilkanaście dni po ostrzale wioski w jednej z baz zobaczył krewnych Afgańczyków, którzy zginęli. Siedzieli i czekali na transport do Polski, gdzie mieli być leczeni. - Nigdy nie zapomnę ich wzroku - opowiada ksiądz. - Mieli łzy w oczach, a ich spojrzenie było puste, zawieszone w próżni.
WOJCIECH CEGIELSKI jest reporterem Polskiego Radia, pracował m.in. w Afganistanie, Iraku i Kosowie.