Ostatnia deska ratunku

Teraz Czad. Polacy ruszają na kolejną ekspedycję wojenną. Itym razem poleci znimi kapelan. Żołnierze nazywają ich specjalistami od spraw trudnych. Ale bywa, że na wojnie duchowny także sam dla siebie musi być pomocą.

14.02.2008

Czyta się kilka minut

Ks. Paweł Wójcik odprawia mszę w kaplicy w Bagram w intencji zabitego Łukasza Kurowskiego/fot. mjr Wojciech Kaliszczak-PIO PMC /
Ks. Paweł Wójcik odprawia mszę w kaplicy w Bagram w intencji zabitego Łukasza Kurowskiego/fot. mjr Wojciech Kaliszczak-PIO PMC /

Obaj są marynarzami, do niedawna pracowali w tej samej wojskowej parafii: św. Marka Ewangelisty w Ustce. W 2005 r. ksiądz komandor porucznik Zygmunt Kaźmierak (wszyscy kapelani mają stopnie oficerskie) pojechał na misję do Iraku. Dwa lata później ksiądz komandor podporucznik Paweł Wójcik jechał do Afganistanu.

Irak: w miarę spokojnie

Gdy w lipcu 2005 r. ksiądz Kaźmierak znalazł się w irackiej Diwaniji, wszystko było już gotowe, w bazie "Echo" żołnierze stacjonowali od roku i zdążyli urządzić przestronną kaplicę w jednym z budynków. Poprzednik, kapelan z czwartej zmiany, zadbał też, aby na miejscu była odpowiednia ilość wina i hostii. - Były święte obrazy, krzyżyki, wszystko, co potrzeba - wspomina ks. Kaźmierak, który zaraz po przyjeździe wywiesił na drzwiach kaplicy ogłoszenie, że szuka żołnierzy umiejących grać i śpiewać. W ciągu dwóch dni zgłosiło się kilku i tak powstał Chapelband: co niedzielę chłopcy grali do Mszy na klawiszach i gitarze.

Tamta zmiana w Iraku, piąta z kolei, była najspokojniejsza: ataki na bazę zdarzały się rzadko, w akcjach nie zginął żaden Polak. Nastroje wśród żołnierzy były dobre, kapelan nie miał wiele pracy. Ks. Kaźmierak miał czas, by wymyślić kilka "akcji specjalnych". - Na początku zmiany zrobiłem zbiórkę na irackie dzieci, za prywatne pieniądze żołnierzy kupiliśmy zeszyty, książki i tornistry - opowiada. Kiedy w Dniu Papieskim w Polsce wspominano Jana Pawła II, zaprosił żołnierzy na nabożeństwo z poezją i homiliami Karola Wojtyły. Zdjęcia i nagrania przez kilka dni ściągał przez internet.

We Wszystkich Świętych żołnierze zebrali się w kaplicy, przy tablicy z nazwiskami poległych. Po Mszy modlili się przed kaplicą, przy symbolicznym grobie z worków z piaskiem. Było ciemno, nad bazą widać było łunę ze zniczy. A potem, w Wigilię 2005 r., niemal cała baza przyszła na pasterkę. Ksiądz odprawił ją po polsku i angielsku, towarzyszył mu amerykański pastor. Pod polskim dowództwem służyli żołnierze z Litwy, Łotwy czy Rumunii, którym powierzono czytania liturgiczne. Kaplica wypełniona była po brzegi.

Afganistan: nerwy i problemy

Weterani mawiają, że na misji najtrudniejsza jest pierwsza zmiana, bo wszystko trzeba tworzyć od zera.

Ks. Wójcik przywiózł do Afganistanu specjalną walizeczkę. - Mam tu składany kielich, hostie, kropidło - pokazywał mi, gdy spotkaliśmy się w bazie Bagram.

W Iraku polscy żołnierze stacjonują tylko w dwóch bazach, a w Afganistanie aż w ośmiu. A że kapelanów jest tylko dwóch na 1200 żołnierzy (od wiosny będzie ich 1600), więc

ks. Wójcik krążył nieustannie od bazy do bazy. Wszędzie zabierał walizeczkę, bo Polacy nie mają własnych kaplic. - W Sharanie korzystamy z kaplicy metodystów, w Ghazni z kaplicy prawosławnej, a w Wazi Khwa w ogóle nie ma kaplicy - mówi.

Kłopoty z transportem sprawiają, że nie wszyscy żołnierze mogą wziąć udział w niedzielnej Mszy. Kapelan, tak jak żołnierze, musi nieraz kilkanaście dni czekać na amerykański śmigłowiezc, który przerzuci go z bazy do bazy. - Zdarza się, że w którejś bazie przez miesiąc nie ma Mszy, ale gdy już uda mi się tam dotrzeć, nabożeństwo jest dla żołnierzy wielkim przeżyciem - mówi

ks. Wójcik. W każdej bazie spędza po kilka, kilkanaście dni. - Mój obóz to Sharana, ale w praktyce mieszkam wszędzie - mówi.

W Afganistanie Polacy nie uczestniczą w najcięższych walkach i nie ponoszą takich strat jak np. Brytyjczycy, którzy w 2007 r. stracili

42 poległych (w ogóle rok 2007 był najkrwawszy od obalenia talibów w 2001 r.; w walkach i zamachach zginęło 6200 ludzi). Ale misja i tak jest ciężka. 14 sierpnia 2007 r. zginął pierwszy Polak, porucznik Łukasz Kurowski, a dwa dni później Polacy zabili sześciu cywilów w Nangar Khel.

- To były dwa najgorsze momenty - przyznaje ks. Wójcik. Atmosfera wśród żołnierzy była fatalna. Ale w pierwszych dniach po śmierci Łukasza Kurowskiego żołnierze nie prosili kapelana o radę. On sam przypuszcza, że śmierć ich kolegi, a zaraz potem tragedia w afgańskiej wiosce zbyt ich przytłoczyły, by chcieli jeszcze o tym rozmawiać.

15 sierpnia, w święto Wojska Polskiego, ksiądz odprawiał nabożeństwo. Od śmierci Kurowskiego nie minęły 24 godziny, była to Msza za niego. - Nie ma recepty, co mówić, gdy zginie żołnierz. Nie ma nawet takich słów, które potrafią wyrazić wszystko, co się wówczas czuje i chce powiedzieć - opowiadał mi ks. Wójcik, gdy spotkaliśmy się w Afganistanie. - Wtedy mówiłem żołnierzom, że trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka i że jesteśmy tu, by dać Afgańczykom pokój, ale czasem sami płacimy za to najwyższą cenę - wspomina teraz, już po powrocie do kraju.

Z czym przychodzą

Żołnierze zaskakująco dobrze znieśli śmierć Łukasza Kurowskiego i wydarzenia związane z ostrzałem afgańskiej wioski. - Podeszli do tego niemal spokojnie - opowiada ks. Wójcik. - Kapelan przydał się nam w tych dniach. Nie narzucał się, ale dla nas ważne było, że jest obok i w razie potrzeby można z nim porozmawiać. To uspokajało - mówi żołnierz z jednostki w Bielsku-Białej.

Na co dzień wojskowi rzadko odwiedzają kapelana. Ci bardziej religijni przychodzą do spowiedzi, proszą o odprawienie Mszy w intencji dziecka, które właśnie się urodziło w kraju, albo po prostu idą do księdza w odwiedziny, jak do kolegi z misji. Rozmawiają o wszystkim, o życiu, polskiej polityce.

Żołnierze rzadko mają wątpliwości. - Raz zdarzyło się, że żołnierz zapytał mnie, czy ta wojna ma sens. Ciężko jest wytłumaczyć komuś to, że z jednej strony jesteśmy katolikami, a z drugiej strony jedziemy na wojnę, gdzie czasem trzeba zabijać. Odpowiedziałem, że czasami zabijamy w obronie własnej, bo trzeba bronić własnego życia - wspomina ks. Wójcik.

Ks. Kaźmierak w Iraku takich przypadków nie miał. Jego samego też nie dręczyły wątpliwości. Zamiast tego, żołnierzy dopadało zmęczenie. Po trzech miesiącach pobytu, czyli w połowie misji, widać było, że niektórzy mają dość. - Każdy wyjazd na patrol to stres, żołnierz tęskni za rodziną. Do tego chciałby móc wreszcie zwyczajnie napić się piwa - opowiada weteran z Iraku.

Ksiądz też człowiek

Żołnierze mówią, że kapelan na misji jest ostatnią deską ratunku. Bo gdy jest ciężko, on jeden nie ma prawa zwątpić, nie może mieć chwili słabości. - Kapelan musi dźwigać wszystko to, czego inni udźwignąć nie mogą, swoją wiarą musi wspierać innych - mówi ks. Wójcik.

Tak być powinno, ale w praktyce kapelan to też człowiek. - Duchowny jest podczas misji kimś bardzo ważnym, ale nawet nasi kapelani mają problemy, zdarzało się, że nie wytrzymywali psychicznie i wracali do domu wcześniej - przyznaje mjr Chris Belcher, rzecznik armii USA w Afganistanie. W polskich kontyngentach takich przypadków nie było.

Żaden z kapelanów nie chce mówić, czy miał kiedyś wątpliwości. Ale przyznają, że tak jak żołnierzy męczą ich trudy misji. Przychodzi też tęsknota. Gdy żołnierze tęsknią do żon i dzieci, oni do rodziców, przyjaciół.

Dla żołnierzy kapelan jest jednym z nich. Też nosi mundur, je w tej samej stołówce, a w czasie alarmu również wkłada kamizelkę kuloodporną i biegnie do schronu. Zdarza się, że żołnierze pomagają swojemu kapelanowi rozmową, gdy ten ma problem. - Nie da się nie okazać innym tego, co się czuje. Nie jesteśmy ze stali - przyznaje ks. Wójcik.

Najczęściej jednak kapelan musi radzić sobie sam. - To jest kwestia poukładania sobie w głowie. To, co pomaga, to mocna wiara i modlitwa - stwierdza ks. Kaźmierak.

- Najtrudniejsze było pożegnanie Łukasza Kurowskiego i sprawa Nangar Khel - mówi ks. Wójcik. Kilkanaście dni po ostrzale wioski w jednej z baz zobaczył krewnych Afgańczyków, którzy zginęli. Siedzieli i czekali na transport do Polski, gdzie mieli być leczeni. - Nigdy nie zapomnę ich wzroku - opowiada ksiądz. - Mieli łzy w oczach, a ich spojrzenie było puste, zawieszone w próżni.

WOJCIECH CEGIELSKI jest reporterem Polskiego Radia, pracował m.in. w Afganistanie, Iraku i Kosowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2008