Oko w oko z dybukiem

Itay Tiran, aktor: Marcin Wrona pracował nad „Demonem” kilka lat. Zdecydował się na film, który subtelnie porusza tak trudną tematykę polsko-żydowską. I jeszcze obsadził w głównej roli mnie, aktora, który nie mówi po polsku! To przecież szaleństwo.

18.10.2015

Czyta się kilka minut

Itay Tiran w filmie „Demon” / Fot. Marta Gostkiewicz / KINO ŚWIAT
Itay Tiran w filmie „Demon” / Fot. Marta Gostkiewicz / KINO ŚWIAT

KAROLINA PRZEWROCKA: Wszystko w porządku?

ITAY TIRAN: Tak, dlaczego pytasz?

Atak terrorystyczny za rogiem, cały Tel Awiw huczy.

Dlatego zatrzymał mnie korek. Nic mi się nie stało. Ot, życie w Izraelu.

Nasza rozmowa zaczyna się czyimś dramatem. A ja właśnie chciałam porozmawiać o śmierci. Jedna prośba: mówmy po polsku. Możemy?

Lepiej nie... jeśli chcesz, żebym odpowiadał płynnie.

Pytam, bo w „Demonie” wychodzi Ci to niemal idealnie. Nauczenie się tekstu po polsku było chyba łatwiejsze niż przygotowanie się do roli człowieka opętanego przez demona? 

Tak, to było naprawdę skomplikowane zadanie: przygotować się i potem zagrać coś, co w dużej mierze bazuje na paranormalnym fenomenie. Nie jestem religijny, ale uważam się za osobę duchową, również z uwagi na moją profesję. Wydaje mi się, że istnieje jakaś nienazwana energia, pierwiastek, który staram się wykorzystywać w procesie odnajdywania istoty danej postaci, a potem jej odgrywania. I nie myślę tu tylko o wątkach paranormalnych, jak w roli Piotra w „Demonie”. Również w przypadku „zwykłych” postaci w przygotowaniu do roli zawsze chodzi o jedno: o poszukiwanie ich cienia.

Ta jedna rola w filmie Wrony obejmuje dwie postaci: Piotra oraz demona. Który w dodatku jest – zgodnie z hebrajskojęzyczną wersją tytułu filmu – demonem żydowskim. Dybukiem. 

Postanowiłem najpierw zapoznać się z tematem na poziomie realistycznym, wręcz medycznym.
Przeczytałem ogromną liczbę artykułów na temat dybuka i ludzi, których on nawiedza, w tym prac naukowych o psychotycznej podmianie osobowości. Zaskoczyło mnie, że badano to już w XVII-XVIII wieku, i bada się do dziś. Psychiatrzy i psychologowie wciąż głowią się, co takie stany wywołuje, jak je leczyć. Dowiedziałem się wielu fascynujących rzeczy.

Doszukałeś się racjonalnych przyczyn, dla których Piotr vel „Pyton” miałby stać się podatny na działanie dybuka?

Polubiłem Piotra już po lekturze scenariusza, właśnie dlatego, że nic w jego historii nie wskazuje na to, że mógłby znaleźć się w takiej sytuacji. Wówczas wyczułem, że Marcin Wrona nie był zainteresowany konwencjonalną historią odpowiadającą na pytanie: jak to się dzieje, że ktoś zostaje opętany? Chciał wejść w tę postać głębiej, dotknąć tajemnicy.

Zdecydowałem się wykreować „Pytona”, bo jest w nim coś niedopowiedzianego. Na pierwszy rzut oka nie widzisz w nim niczego niepokojącego, co miałoby wyjaśniać późniejsze zdarzenia. Ale można zadać sobie pytanie: jaka jest jego prawdziwa tożsamość? Wiemy, że jest w swoim miejscu obcy, ale kim właściwie są jego rodzice? Mówi po polsku, ma polskie korzenie, ale urodził się w Anglii...

Na weselu kieliszek na szczęście tłucze w sposób znany ze zgoła innej niż polska tradycji...

...no właśnie. Na wiele sytuacji reaguje inaczej niż pozostali, w zupełnie niespodziewany sposób.
Podczas pracy przypomniałem sobie postać Natana, graną przez Kevina Kleina w filmie „Wybór Zofii” Alana J. Pakuli na podstawie powieści Williama Styrona. Mamy tam człowieka, który cierpi na psychozę maniakalno-depresyjną. W moim odczuciu ma coś z tej energii, która jest tak mobilna, trudna do utrzymania, że kreuje w człowieku niezwykle labilne podłoże – gościnne dla dybuka. Uczyniłem z tego spostrzeżenia fundament pod kreację postaci Piotra.

W jednym z wywiadów Marcin Wrona powiedział, że dybuk jest po to, by przypomnieć o szacunku do tradycji i o konkretnej przeszłości. Po co dybuk przychodzi w filmie Wrony?

Z jednej strony nie chciałem, by Piotr stał się postacią-symbolem. Chciałem, by była to osoba z krwi i kości. Ma takie same problemy jak inni: poznaje dziewczynę, zakochuje się, żeni się z nią. Marzyciel, wariat i przedsiębiorczy wizjoner – chce zbudować most, a nawet basen w ogrodzie, na dzień przed ślubem! Z drugiej strony w tej postaci kumuluje się symbolika związana z dybukiem w kulturze żydowskiej, z judaizmem, a także relacjami polsko-żydowskimi i polską historią. Nie chciałem, by tylko to było punktem odniesienia. Ale też nie mogłem od tego uciec.

Nie mogłeś także z uwagi na Twoją historię rodzinną. 

Podczas pracy nad rolą myślałem o mojej babci, która przeżyła Auschwitz i wciąż jest z nami. Uruchomiłem wyobraźnię i postawiłem ją w miejscu Chany – żydowskiej kobiety, której duch nawiedza Piotra. Położyłem sobie na biurku zdjęcie babci i dużo myślałem o tym, jakim była dzieckiem. Stworzyłem dla Chany całą biografię, która bazowała na charakterystyce babci. Nie było to trudne – babcia jest bardzo pogodna, żywa, ma niezwykłą wyobraźnię. To u niej w domu zacząłem grać jako dziecko. Przebierałem się w jej stroje i występowałem przed nią, a ona zawsze mnie do tego motywowała. I opowiadała masę historii.

Również tych przedwojennych?

Tak. Jako dziecko była niesamowitym urwisem, bardziej lubiła bawić się z chłopakami niż dziewczynkami. W swoim sztetlu w Czechosłowacji miała ukochanego. Fascynująco o nim opowiadała: jak podrywał ją, posyłając za nią kaczki, jak rozmawiali w sobie tylko znanym języku gwizdów. I jak potem gwizdał pod jej oknami, by zeszła na schadzkę w tajemnicy przed rodzicami. Ten cały świat odtworzyłem w wyobraźni i przekazałem go Chanie. W ten sposób nie musiałem odgrywać dybuka-symbolicznej figury, ale realną postać, którą mogłem odczuć całym sobą.

Odczuć postać kobiety: Chany – w postaci mężczyzny: Piotra?

O Piotrze myślałem jeszcze inaczej. Wpadłem na pomysł, że być może ma dwa podłoża świadomości. Pierwsze – oczywiste, związane z całym tym ślubnym wariactwem. I drugie – nieoczywiste: podświadomość, która podpowiada mu, że coś tu nie gra, że gdzieś wycieka prawda. Bo jak to, ledwie poznał dziewczynę i już pakuje się i wyjeżdża za nią? Może w tej drugiej warstwie kryje się informacja o jego prawdziwym pochodzeniu? O jego genach? Ale Piotr nie słucha, nie dostrzega swojego niedopasowania do sytuacji, więc podświadomość postanawia przebić się do pierwszej warstwy świadomości w zgoła inny sposób. Odkopanie przez niego kości w ogrodzie jest metaforą tego „przebicia na wierzch”.

I tu już zaczyna się rozmowa o wspomnianym wcześniej realistycznym podejściu do tematu dybuka – medycznym, psychologicznym. Jak widać – bardzo trudno pokazać historię opętania w całym jej skomplikowaniu. Nie ma na to jednej recepty, której wystarczy się trzymać.

Wiedziałeś o polsko-żydowskim wątku, silnie obecnym w polskim kinie ostatnich lat, zanim poznałeś koncepcję reżysera?

Obejrzałem kilka świetnych polskich filmów, znam też twórców. Macie niezwykłą tradycję filmową i teatralną. Jednym z ważniejszych dla mnie filmów było „Wesele” Andrzeja Wajdy, twórcy, którego ogromnie cenię i miałem nawet okazję poznać. Dzięki temu filmowi zrozumiałem, że temat pamięci jest w polskiej kulturze nie tylko elementem fizycznym, ale też metaforycznym i duchowym. Że w tej pamięci nie chodzi tylko o historie, liczby, daty i miejsca.

Podczas pracy nad „Demonem” latałem do Polski tam i z powrotem przez cztery lata. Zaskoczyła mnie polska fascynacja żydowskimi i izraelskimi twórcami. Potem rozmawiałem o tym z Marcinem i zrozumiałem, że to nie wszystko. W podejmowaniu tematyki polsko-żydowskiej chodzi o próbę zrozumienia, jak nazywa się organ, którego pozbawiła Polskę wojna. Jak nazwać to, czego brakuje.

To przełożyło się na moją pracę nad filmem.

Czułem, że chodzi o coś więcej niż odkopywanie szkieletu spod ziemi. Że jest motywacja, by odkrywać więcej, by kopać głębiej. Nie pytać: czyj to szkielet, co się dzieje z panem młodym? Ale: czy to wesele dzieje się naprawdę? Po której stronie jesteśmy – żywych czy umarłych? A jeśli to jest realność, to kiedy właściwie odbywa się ta biesiada? Bo chyba nie we współczesnych czasach, skoro część aktorów ma elementy ubrań, fryzury z innej epoki. Jeśli widz wsłucha się w te wszystkie detale, to dojdzie do pytań znacznie głębszych.

Ucieszyłam się, że „Demon” będzie miał swoją izraelską premierę na najlepszym tutaj festiwalu filmowym – w Hajfie. Miałam nadzieję, że pokaże Izraelczykom to, o czym nie wiedzą lub nie myślą – że kości ich przodków, pozostawione w naszym kraju, chcąc nie chcąc wciąż mają na nas bardzo silny wpływ. Kwestie rozliczenia się z historią bardzo nas dzielą i wpływają na nasz światopogląd, samoocenę, przekonania, a nawet wybory polityczne. Zostawiliście u nas coś, z czym nie umiemy sobie poradzić.

Nie ująłbym tego lepiej. Dodam tylko jedno. Oszukujemy siebie sądząc, że jeśli weźmiemy to ciało lub szkielet i pogrzebiemy je we właściwy sposób, to być może ukoimy je, pozostawimy za sobą. To nieprawda. Nawet jeśli coś zakopiesz, jakaś tego energia, duch pozostanie na zawsze. I to jest właśnie fascynujący mnie aspekt całej debaty o relacjach polsko-żydowskich.

Śmierć Marcina Wrony dopisała „Demonowi” kolejne znaczenia. Możemy porozmawiać o Marcinie? 

Tak, ale to, co powiem, będzie bardzo osobiste. Straciłem przyjaciela. Czuję teraz właściwie dwie rzeczy – ogromną tęsknotę za nim oraz wielkie współczucie dla Olgi, jego żony, przy której jestem ciągle myślami. Olga była integralną częścią mojej relacji z Marcinem – zarówno prywatnie, jak i w pracy nad filmem, w którą całą trójką byliśmy zaangażowani.

Ta praca sprawiła, że towarzyszyłeś Marcinowi niemal do końca. 

Wielokrotnie wracam myślami do filmu. Marcin pracował nad nim latami, włożył weń wiele serca. Wiem, ile go to kosztowało – byłem tam. Zauważyłem, że stał się nowym, fascynującym głosem w kinie, bardzo odważnym. W końcu jako Polak zdecydował się na film, który subtelnie porusza tak trudną, kontrowersyjną tematykę. Nie mówiąc już o ryzykownym połączeniu gatunków: stworzeniu czegoś między Kusturicą, Tarantino i von Trierem. I jeszcze obsadził w głównej roli aktora, który nie mówi po polsku! To przecież szaleństwo.

Widziałem, jak pracował. Nie jak filmowiec, lecz jak archeolog. Drążył, chciał znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Pracował z ekipą w sposób niezwykle poważny, ale też z wrażliwością, która pozostawiła przestrzeń na pytania i niepewność. Ujął mnie sposób, w jaki zabrał mnie w tę swoją podróż. Mówił: jeszcze nie mam odpowiedzi na wszystkie pytania w tym filmie. Ale jeśli ze mną pójdziesz, znajdziemy je razem.

Był wspaniałym kompanem do pracy, ale też do cieszenia się życiem, odkrywania go. Kochał naturę, więc oprócz pracy robiliśmy razem sporo rzeczy, na przykład wspinaliśmy się na Kasprowy Wierch. Ciągle mówił o przyszłości, o kolejnych projektach, snuł wizje naszej dalszej współpracy.

Jestem w żałobie. Tak jak wszyscy inni czuję się pozostawiony z masą pytań, również tych najbardziej podstawowych. O życie i śmierć.

Film kończy się taką sceną: panna młoda w żałobie odpływa barką na drugi brzeg rzeki, skąd już nigdy nie powróci do krainy – bądź co bądź – cieni. Scena budzi mitologiczne skojarzenia, albo wręcz przeciwnie – całkiem realne. Z prawdziwą historią Olgi i Marcina.

Każda próba wyjaśnienia, sprowadzenia do takiego porównania będzie tylko uproszczeniem tej historii. Nie próbuję, nie szukam odpowiedzi. Mam tylko nadzieję, że Olga odnajdzie ukojenie we wspomnieniach i we wsparciu najbliższych. I że „Demon” osiągnie sukces, że będzie naprawdę ważnym filmem. Takim mostem między naszymi dwiema kulturami i narodami. I zachętą, byśmy odkrywali to, co jest nam wspólne. ©

ITAY TIRAN (ur. 1980) jest jednym z najbardziej utalentowanych aktorów teatralnych i filmowych w Izraelu. Polscy widzowie pamiętają go z nagrodzonego w Wenecji „Libanu” w reż. Samuela Maoza, nominowanego do Oscara filmu „Beaufort” Josepha Cedara, a także „Biegnij chłopcze, biegnij” Pepego Danquarta. W „Demonie” Marcina Wrony, który wszedł właśnie na polskie ekrany, wcielił się w rolę główną – Petera „Pytona” opętanego na własnym weselu przez ducha zmarłej kobiety.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2015