Okamgnienie

Żona i przyjaciele powtarzają jak mantrę: napisz coś optymistycznego.

12.10.2014

Czyta się kilka minut

GRZEGORZ NUREK, IRYNA VIKYRCHAK: Niemal każda Pana książka opublikowana w Polsce została zauważona: zarówno „Riwne/Rowno”, jak i „Choroba Libenkrafta” znalazły się w finale Nagrody „Angelus”. Wcześniej Pana wiersze przetłumaczył Bohdan Zadura, a sztuki teatralne Przemysław Tomanek. Pan też jest tłumaczem, przełożył Pan na ukraiński utwory m.in. Janusza Głowackiego, Janusza Korczaka, Czesława Miłosza, Wisławy Szymborskiej. Czy mógłby Pan opowiedzieć o swoich spotkaniach z Polską i polszczyzną?
OŁEKSANDR IRWANEĆ: Tak, wydaje się, że miałem i mam dużo szczęścia. Kontakty z Polską są jak najbardziej bliskie i bardzo owocne. Powieść znalazła się w finale „Angelusa”, a moje tłumaczenie na ukraiński dramatu „Antygona w Nowym Jorku” Janusza Głowackiego zaistnieje w Teatrze im. Szewczenki w Charkowie jeszcze w tym roku za sprawą polskiego reżysera Andrzeja Szczytki. W tym miesiącu aktorzy rozpoczynają próby do spektaklu. W Polsce byłem na stypendium, dzięki czemu mogłem zaprzyjaźnić się z wieloma Polakami, a także mieszkającymi tu Ukraińcami. Śledzę współczesną literaturę polską, najczęściej czytam dramaty, ale także prozę i poezję. To miłe, gdy moja praca jest dostrzegana i doceniana w Polsce.
Wraz z Jurijem Andruchowyczem i Wiktorem Neborakiem założył Pan w 1985 r. we Lwowie grupę literacką „Bu-Ba-Bu” (burleska-teatr uliczny-bufonada). Już niedługo będą o niej uczyć w szkołach. Czy czuje się Pan klasykiem?
O ile mi wiadomo, o naszej trójce już uczą w szkołach. Ale postrzeganie siebie jako klasyka jest dla mnie bardzo dziwne i trochę śmieszne. Ponieważ specjalnie o to nie zabiegałem, po prostu tak się stało. Ostatniego lata w Kijowie, ukrywając się przed deszczem, wstąpiłem do księgarni „E” na Podolu. Wpadła mi w ręce monografia autorstwa Tamary Hundorowej. O „Bu-Ba-Bu” było w niej kilkadziesiąt stron. Byłem zachwycony. W przyszłym roku nasza grupa będzie obchodzić jubileusz 30-lecia. To nawet lekko przerażające. Ale będziemy się świetnie bawić. Szczegółów obchodów jeszcze nie mogę ujawnić, poczekajmy do kwietnia 2015 r.
Obie Pana powieści-antyutopie w obliczu aneksji Krymu i inwazji Rosjan na wschodzie Ukrainy są odbierane jako profetyczne. Jak Pan reaguje na to, gdy rzeczywistość dogania literacką fikcję? Nie przeraża to Pana?
Wolałbym, aby moje powieści nie były prawdziwe, nie w tak smutny sposób. Nad obiema pracowałem dość długo, bo pracuję wolno, trwało to od pięciu do siedmiu lat. W „Riwne/Rowno” miasto było przedzielone murem oddzielającym zachód od wschodu. Dziś politycy i analitycy mówią o potrzebie wybudowania muru oddzielającego tereny kontrolowane przez separatystów (rejon Doniecka i Łuhańska) od reszty Ukrainy. Mówią też o potrzebie wzniesienia muru na całej granicy ukraińsko-rosyjskiej. Te pomysły można znaleźć nawet w oficjalnych dokumentach rządowych. Czy to mnie przeraża? Trudno powiedzieć.
„Choroba Libenkrafta” opowiada o postsowieckim opresyjnym państwie autorytarnym. Obecnie to państwo bardziej przypomina Rosję i Białoruś niż Ukrainę – zgadza się Pan z takim odczytaniem?
W „Chorobie...” nie dookreślam, w jakim mieście i państwie rozgrywa się akcja. Chciałem pokazać przestraszone społeczeństwo, które próbuje żyć w warunkach ograniczonych zasobów, gdy brakuje niemal wszystkiego prócz zakazów; od pensji po dzieła klasyków literatury światowej. Interesowało mnie, co się dzieje z ludźmi w tak trudnych okolicznościach. Kim się stają. Próbowałem to odkryć i opisać.
Ta przedstawiona perspektywa przypomina życie w Związku Radzieckim. Albo w państwie, w którym komunizm nie upadł. Pojawia się podobna kategoria wroga. Narzędziem do jego kreowania jest propaganda. Jak okres sowieckiej dominacji wpłynął na Ukraińców?
Napisałem powieść o podzielonym społeczeństwie. Żyją w nim „normalni ludzie” oraz ci, u których wystąpiły plamki na powiekach, przez co stają się inni. Napisałem, jak jedni walczą z drugimi. Tak było w ZSRR: represjonować wszystkich „innych” z perspektywy posiadanej władzy, narzucać zakazy, normy, ustawy, mówić, co wolno, a czego nie wolno. Pamiętam swoje młode lata i te pytania wciąż brzmiące w uszach: „Irwaneć, jaką ty nosisz fryzurę?! Dlaczego chodzisz w dżinsach?! Dlaczego jesteś inny?”. Naszym największym sukcesem na Ukrainie jest móc być dzisiaj innym. Ale u niektórych ciągle jeszcze od czasu do czasu – przepraszam za porównanie – odzywa się czkawka radzieckości.
W powieści wszyscy przedstawiciele reżimu autorytarnego nawołują do „odpowiedzialności w historycznej chwili”. Manipulują dla swoich celów tym hasłem. Czym ta odpowiedzialność miałaby być dzisiaj? Czy obecnie na Ukrainie też nadużywa się tego pojęcia?
Od 2013 r. na Ukrainie, możemy się chyba z tym zgodzić, kategorie i rozróżnienie prawdy i kłamstwa stały się wyrazistsze. Walka dobra ze złem stała się widoczna. Berkut atakujący manifestantów podczas Majdanu, zło w okopach Donbasu, kłamstwa jak piana toczona z ust moskiewskich propagandzistów w rosyjskiej telewizji... Ta wielka bitwa zła z dobrem nie rozgrywa się gdzieś daleko, w Tybecie, w odległych krajach, ale całkiem blisko, na ukraińskiej ziemi. To dramat, tragedia. A jednocześnie wierzę mocno w to, że dobro ostatecznie zwycięży. Wiem, że wygramy. Nawet jeśli w tej chwili mamy wrażenie, że świat balansuje na krawędzi wybuchu III wojny światowej. Każda chwila jest historyczna.
Jedna z recenzji „Choroby Libenkrafta” zaleca lekturę książki jedynie osobom o mocnych nerwach. Czy dla równowagi napisze Pan teraz coś lekkiego, przyjemnego, mniej ponurego?
Myślę nad kolejną powieścią od dobrych pięciu lat, jak już wspomniałem, napisanie książki trwa u mnie całe lata. Żona i przyjaciele powtarzają jak mantrę: napisz coś optymistycznego. Może za rok czy dwa usiądę do jej napisania. To może być powieść o Ukrainie bogatej, odnoszącej sukcesy, ale obawiam się, że też będzie opisywała jakąś osobistą tragedię bohatera.
Ważnym tematem „Choroby Libenkrafta” jest również teatr. W jaki sposób scena, teatr, dramaturgia ukształtowały Pana twórczość?
Kocham teatr, zwłaszcza dramatyczny. Dużo pracowałem w teatrze – pisałem, tłumaczyłem, adaptowałem teksty prozatorskie dla sceny. Dzięki tym doświadczeniom teatr jest obecny w obu moich powieściach. Na Ukrainie nieczęsto oglądam spektakle. Zniechęcają mnie nieudane inscenizacje dzieł, które kocham. Cierpię, gdy widzę na scenie coś, co nie ma nic wspólnego z przeczytanym tekstem. Dlatego wolę czytać dramaty, aby w wyobraźni rozegrać swoje wersje przedstawień. Nawiasem mówiąc marzę, by spróbować swoich sił jako reżyser. Nie mam tu na myśli własnej sztuki, ale jeden z przekładanych dramatów, niewielki spektakl dla dwóch aktorów. Mam nadzieję, że kiedyś to zrealizuję.

Tłum. IRYNA VIKYRCHAK

OŁEKSANDR IRWANEĆ (ur. 1961) jest ukraińskim prozaikiem, poetą, tłumaczem i dramaturgiem. Autor książek „Riwne/Rowno” (2006), „Choroba Libenkrafta” (2013). W 2008 i 2014 r. jego książki znalazły się w finale Nagrody „Angelus”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz kulturalny, redaktor, współpracownik "Tygodnika Powszechnego".

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „Angelus 2014