Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zawsze - także wtedy, kiedy jedziesz na wakacje - jest gdzieś jakaś wojna lub ktoś leczy rany po wojnie, lub ktoś inny na nową wojnę się zbiera. W Chorwacji wystarczy przejechać przez góry i zamiast pogodnych plaż Wybrzeża Dalmatyńskiego spotkać rozstrzelane domy. Niektóre upstrzone dziurami po kulach, inne z rozległymi ranami po pociskach, zawalonym dachem, wypalonym wnętrzem. Można by je wziąć za atrapy na wojskowym poligonie, gdyby nie świadomość, że kilkanaście lat temu odbywały się tu nie ćwiczenia, lecz regularne walki.
W kościółku, do którego idziemy w niedzielę, zwisa z chóru wielka narodowa flaga, a na ścianach wiszą dziesiątki grafik i obrazów podarowanych przez współczesnych chorwackich artystów. Ksiądz przyjeżdża odprawić Mszę, ale cała reszta należy do świeckich. Po Mszy kobiety wysypują zebrane pieniądze na wieko stojącego w prezbiterium... fortepianu i liczą je na oczach wszystkich. W tym czasie kilku mężczyzn zatrzymuje się przed wejściem do kościółka i zaczyna śpiewać. Niektórzy palą przy tym papierosy. Rozchodzą się do domów dopiero, kiedy ksiądz wyjdzie i się z nimi pożegna.
Oczywiście czytamy tylko wtedy, kiedy nie pływamy. Woda jest czysta i ciepła, błękitno-zielona przy brzegu, potem granatowa. Czasem prądy przyprowadzają do zatoki ławice małych rybek i wtedy można próbować się do nich przyłączyć. Na ogół jednak pływa się leniwie, ciesząc się, że czas na chwilę zwolnił. Przez dwa tygodnie nie ma ani kropli deszczu.
Ostatniego dnia skaczę do wody nieostrożnie i obcieram sobie stopę o kamień. Ale słona woda czyści i dezynfekuje ranę. Skaleczenie szybko się goi.