Obowiązek jednokierunkowy

Zbigniew Zalewski, bioetyk: Kiedy czytamy w gazecie notkę o dziecku,które topiło się w jeziorze na oczach gapiów, wzbiera w nas złość na znieczulicę i obojętność ludzi. Jak można, pytamy, skąd to tchórzostwo? A potem zdarza się, że stoimy w tłumie na innym brzegu i nie potrafimy pomóc. Rozmawiał Michał Olszewski

08.07.2009

Czyta się kilka minut

Zbigniew Zalewski / fot. Grażyna Makara /
Zbigniew Zalewski / fot. Grażyna Makara /

Michał Olszewski: Artykuł 162. kodeksu karnego mówi: "Kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym bezpośrednim niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". Podoba się Panu ten zapis?

Zbigniew Zalewski: Nie, i nie zmienia tego nawet paragraf drugi tego samego artykułu, nieco osłabiający ostrość sformułowania. Zmuszanie kogokolwiek pod sankcją prawną, by ratował inne życie, i jednoczesne zaniedbywanie edukacji w tym zakresie jest postawieniem sprawy na głowie. Wolałbym kolejność odwrotną - państwo powinno włożyć maksimum wysiłku w nauczenie obywateli zasad pierwszej pomocy, tym bardziej że nieodpowiednio udzielona, może przynieść więcej szkody niż pożytku.

Pamięta Pan swoją szkołę średnią i kurs pierwszej pomocy na przysposobieniu obronnym? Ja wspominam te dwie lekcje jako kabaret - zaczerwieniona ze wstydu nauczycielka mocowała się z fantomem. Na kursie prawa jazdy pierwsza pomoc była czymś, co trzeba jak najszybciej odbębnić.

Tak, a ponieważ chodziłem do liceum dosyć dawno, to przechodziłem jeszcze kurs, w którym uczono nas pomocy żołnierzom rannym na polu walki. Bandażowanie, zaklejanie ran, rzeczy potrzebne, ale nie najistotniejsze. Traktowaliśmy to jak niezłą zabawę. Myślę, że tamte szkolne doświadczenia zaciążyły na świadomości wielu Polaków - pierwsza pomoc była czymś, czego nikt do końca nie traktował poważnie.

Teraz myśl, że byłbym zmuszony do udzielenia pierwszej pomocy człowiekowi na plaży albo ofierze wakacyjnego wypadku drogowego, przejmuje mnie lękiem.

I nic w tym wyjątkowego. Powiem więcej: najlepiej byłoby, gdybyśmy nie byli zmuszeni do takich działań. Są kraje, gdzie interwencja osoby postronnej uważana jest za niedopuszczalną.

Zadaniem obywatela np. we Francji jest błyskawiczne wykonanie telefonu pod numer alarmowy i na tym koniec. Mój przyjaciel lekarz podczas swoich wakacyjnych podróży trafił kiedyś właśnie do Francji, gdzie był świadkiem wypadku drogowego. Zadziałał prawidłowo, czyli udzielił potrzebującemu pierwszej pomocy. Wyniknęły z tego poważne perturbacje, ponieważ nie posiadał międzynarodowych uprawnień lekarskich. Większość dramatycznych sytuacji powinien rozwiązać dobrze skonstruowany i sprawnie działający system ratownictwa medycznego.

Głęboko w lesie, nad małym jeziorem na przykład? Która karetka tam dojedzie, skoro zdarza się, że w dużym mieście trzeba czekać na interwencję 20 minut? To bardzo dużo.

Nie jesteśmy wyjątkiem, w innych krajach karetki też grzęzną w korkach, a rodziny ofiar mają pretensje o opieszałość.

A czy w innych krajach ofiary wypadków wymagające błyskawicznej interwencji również umierają w pobliżu szpitali, które odmawiają pomocy?

We wspomnianej już Francji lekarz szpitalny nie może opuścić swoich chorych i interweniować na zewnątrz. Od tego są zespoły ratownicze. Z kolei w Stanach Zjednoczonych znany jest taki proceder, że kobiety z warstw uboższych, chcąc urodzić dziecko w dobrej klinice, próbują znaleźć się na terenie szpitala, gdy zacznie się akcja porodowa. Szpital bowiem ma obowiązek udzielić pomocy, jeśli ta kobieta pojawi się na przykład na podjeździe szpitalnym, czyli terenie placówki. Jednak już na chodnik przed szpitalem nikt do niej nie wyjdzie.

Najlepiej zbudowany system nie zdejmie z nas odpowiedzialności - ratownicy nie dotrą przecież wszędzie.

Dlatego idealnym rozwiązaniem byłoby połączenie sprawnego systemu ratowniczego z wykształceniem obywateli. Czasem nie trzeba nawet wielkich zmian, wystarczy trochę pomyśleć. To dobrze, że w polskich hipermarketach są defibrylatory, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby znajdowały się one w miejscach powszechnie dostępnych, a nie w komórce, do której klucz ma szef ochrony, często "chwilowo" nieobecny. Potrzebne jest też rozróżnienie między sytuacjami nagłymi, jak wypadek na budowie czy kraksa na autostradzie, a zasłabnięciem, nagłą utratą przytomności. W tym drugim przypadku raczej odradzałbym podejmowanie pierwszej pomocy, jeśli ktoś nie przeszedł odpowiedniego przeszkolenia.

Co robić w przypadku, kiedy ofiara wypadku nie życzy sobie interwencji? W zachodniej Europie i USA coraz popularniejsze są obrączki ze skrótem DNR, oznaczające, że właściciel nie chce być reanimowany.

W Polsce takich przypadków jeszcze się nie spotyka, zresztą dotyczą one głównie osób terminalnie chorych, które chcą odejść spokojnie i bez podtrzymywania życia na siłę.

To dramatyczna, otwarta kwestia, co robić z ofiarą wypadku, którą można uratować, choć wcześniej deklarowała ona niezgodę na reanimację. Nie potrafię tu znaleźć dobrego rozwiązania. Z jednej strony jest wolna wola. Z drugiej - świadomość, że ta osoba każdym porem ciała próbuje wykrzyczeć - "ratujcie mnie".

Mówimy cały czas "obywatel". Czy zadania obywatela w tej dziedzinie są inne niż zadania chrześcijanina? Czy chrześcijanin ma obowiązek być miłosiernym Samarytaninem?

Obowiązek moralny ma zupełnie inny wymiar niż obowiązek nakładany przez prawo. Jest jednokierunkowy, to znaczy ciąży na mnie, ale nie uprawnia innych do tego, by go ode mnie egzekwowali. Jeśli przełożyć te pytania na sferę etyczną, otrzymamy pytanie o to, czy mamy obowiązek w życiu postępować heroicznie. Często jest przecież tak,

że ratowanie ludzi związane jest z wielkim ryzykiem. Moim zdaniem nikt nie ma prawa wymagać od innych heroizmu i biblijnej postawy Samarytanina, który, przypomnijmy, również się narażał. Każdy powinien czuć się zobowiązany, ale jest to własna, indywidualna odpowiedzialność.

Słychać echa takiego myślenia w credo ratowników medycznych: "dobry ratownik to żywy ratownik". Nie wszyscy się z nim zgadzają - jest i taki pogląd, że powinniśmy ratować zagrożone życie za wszelką cenę.

Rozumiem to zdanie. Ono nie jest oznaką tchórzostwa, tylko zdrowego rozsądku. Dla rodziny zaginionego na morzu rybaka decyzja o zaprzestaniu akcji ratunkowej z powodu zbyt wysokiej fali jest tragedią, ale obiektywnie rzecz ujmując, jest to decyzja słuszna. Jeśli fatalna pogoda uniemożliwia akcję helikoptera w górach, trzeba się z tym pogodzić. Choć tym większy heroizm tych, którzy mimo złej pogody ruszają na ratunek czy wbiegają do płonącego domu.

Mam wrażenie, że usprawiedliwia Pan tych, którzy w chwilach krytycznych nie podejmują interwencji?

Raczej ostrzegam przed zbyt pochopnymi sądami. Przechodzimy w tym momencie do spraw nieco ogólniejszych niż kwestia sztucznego oddychania czy tamowania krwi. Kiedy czytamy w gazecie notkę o dziecku, które topiło się w jeziorze na oczach gapiów, wzbiera w nas złość na znieczulicę i obojętność tych ludzi. Jak można, pytamy, skąd to tchórzostwo? A potem zdarza się, że stoimy w takim tłumie na innym brzegu czy w innej sytuacji i nie potrafimy pomóc. Znajdujemy dużo dobrych uzasadnień, którymi próbujemy uspokoić nasze sumienia.

Panu zdarzyły się takie sytuacje?

Kilka razy w życiu ominąłem leżącego człowieka. Czułem się z tym źle, ale zawsze miałem jakieś usprawiedliwienie. Pan nie?

To na pewno pijak. Upił się i leży.

Mniej więcej. Tymczasem nie wiadomo, czy nie zasłabł. Zawsze warto mieć to pytanie z tyłu głowy: może potrzebuje reanimacji?

Zbigniew Zalewski (ur. 1956) jest bioetykiem, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się m.in. prawami pacjenta i etyką w medycynie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2009