O jeden film za daleko

Od udanego połączenia gry komputerowej z filmem kung-fu, poprzez hybrydę tę wzbogaconą o elementy ulicznych wyścigów samochodowych typu “Szybcy i wściekli" tudzież zabawy w mocno alternatywnym nocnym klubie, bracia Wachowscy doszli do “Gwiezdnych wojen". Niedobitki ludzkości, które w mieście Syjon odprawiały orgie przy muzyce drum and bass to obecnie waleczni rebelianci, świat maszyn to Imperium, a Matrix odwiedzamy tylko incydentalnie.

30.11.2003

Czyta się kilka minut

Pierwotny konflikt osadzony został w wirtualnej rzeczywistości systemu operacyjnego, zwanego Matrycą. Tamże walczyły ze sobą pomniejsze programy, których hackowanie pozwalało bohaterom podłączonym do centralnego komputera przełamywać prawa fizyki, chemii i biologii, innymi słowy: dokonywać spektakularnych cudów. W odcinku “Matrix: Rewolucje" walka przeniosła się do rzeczywistości niewirtualnej, przywodzącej na myśl skrzyżowanie wspomnianej epopei Lucasa z “Terminatorem" i “Obcym", gdzie aby przeżyć, trzeba strzelać, a Pan Bóg kule nosi. Choć w umyśle krytycznym rodzi się podejrzenie, że być może Syjon to tylko następny, podstępnie zakamuflowany jako oaza wolności poziom Matrixa. Że maszyny stworzyły iluzję drugiego stopnia, ponieważ bardziej opłaca się wykorzystywać ludzkie baterie, które wiedzą, że są wykorzystywane niż je niszczyć. Cóż, módlmy się, aby myśl taka nie postała w głowach chicagowskiego rodzeństwa, bo wówczas mielibyśmy kolejne trzy części serialu, doszczętnie wyprane z wszelkiej oryginalności, za to jeszcze bardziej nasycone pseudomistyką.

Tu nasi chłopcy maszyny biją

“Trójka" zaczyna się w miejscu oraz czasie, gdzie i kiedy, bez ostrzeżenia urwała się “dwójka". Nieprzytomny Neo leży obok jakiegoś typa, który pojawił się wcześniej na pięć minut i nie powiedział nic ciekawego, w syjońskim szpitalu, bez ducha. Software’owy duch Wybrańca buja w otchłani. Pomiędzy Matrycą a światem maszyn, na - zbudowanej przez kolejny zbuntowany program, zwany Maszynistą - stacji metra. Katusze, które przechodzi Neo, najpełniej pojmą nowojorczycy, jakkolwiek zwrócą jednocześnie uwagę, że nasz bohater wcale tak źle nie trafił. Stacja jest raczej schludna, na oko nie śmierdzi, po szynach nie biegają szczury, brak nachalnych żebraków. Cóż, że kiedy w końcu przyjedzie pociąg, nie można się do niego wcisnąć? Wielkie mi halo! Jak w życiu, panie, jak w życiu.

Czy mesjasz się ocknie? Czy duch pokona maszynę? Czy wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie? Czy na obiad będą dziś kluski, czy kartofle? Z postaciami, które w pierwszej części budziły sympatię, trudno się identyfikować. Neo jako zwykły śmiertelnik był początkowo równie zdezorientowany, jak my. Walcząc z agentem Smithem, nie zdawał sobie sprawy z własnych możliwości, a zatem ryzykował wszystko. W drugiej odsłonie bez wysiłku stawiał czoła stu agentom Smithom, fruwał szybciej niż ponaddźwiękowy odrzutowiec, kulom nie musiał się kłaniać, uzdrawiał dotykiem i samym wejściem do restauracji wywoływał burzę hormonów w boskim ciele Moniki Bellucci. Jest perfekcyjny i niezwyciężony, również poza Matrixem, co dla publiczności powyżej 13. roku życia czyni go, niestety, trochę śmiesznawym i nudnawym, kolejnym superherosem z komiksowego panteonu. Nawet słynny czarny żupan nie robi już takiego wrażenia jak ongiś. Wiadomo, że Neo wygrać musi, bo to jego karma (przeznaczenie, cel, racja bytu, zadanie, program, los, wola boża - niepotrzebne skreślić). Eliminując ze scenariusza poczucie zagrożenia, Wachowscy wyeliminowali poczucie solidarności z bohaterem.

Po rozwlekłej introdukcji, nafaszerowanej tanim symbolizmem i aforyzmami w stylu: “Wszystko, co ma początek, musi mieć koniec", film rozdziela się na trzy prowadzone równolegle wątki: ocalić Syjon, szczęśliwie powrócić do macierzystego portu i wniknąć w jądro ciemności Miasta Maszyn. Nowy element wizualnej żonglerki to zażarta bitwa syjoniaków (syjonistów?) z rojami sentineli, czyli stuornic. Eh, chciałoby się zaśpiewać:

Most krzyżakowy w Mieście Syjon -

Tu nasi chłopcy maszyny biją.

Na stuornice - rakietnice

Mają chłopaki, cne syjoniaki hej, tarara!

Czuwaj wiara...

Teatr Globe prezentuje "Hamleta 2"

“Rewolucje" nie są strasznym knotem, wręcz przeciwnie, jako fantastyczno-naukowy film akcji, stanowiący kanwę dla efektów specjalnych najnowszej generacji, plasują się znacznie powyżej “Terminatora 3" czy “Gwiezdnych wojen - Epizodu 2". Ale rozczarowują, bo Wachowscy narobili nam większego apetytu niż mogą zaspokoić. W dawnych czasach artyści, którym udało się wykreować dzieło na wskroś oryginalne i skończone albo na nim poprzestawali, popadając w twórczą niemoc, albo zabierali się do opracowywania innych, mniej lub bardziej udanych pomysłów. “Teatr Globe prezentuje »Hamleta 2«"? “Szanowni Państwo, mamy dziś zaszczyt przedstawić »Boską Komedię: Powrót do podziemi«"? Dziś perpetuum mobile marketingu totalnego stwarza możliwość powielania sprawdzonych komercyjnie projektów w nieskończoność. Lecz choćby przyszło tysiąc intelektu atletów i każdy zjadłby tysiąc inspiracji kotletów, i choćby nie wiem jak się natężał - gaz jeno puszczą miast unieść ciężar. Efektem będą coraz bardziej rozmyte kopie pełnowartościowego oryginału.

Warto w tym miejscu podkreślić, że krytyka głównego nurtu w ogóle przeoczyła pierwszy “Matrix" z jego hipernowoczesnym wzornictwem odzieżowo-przemysłowym, odzwierciedlający klimat cybernetycznej rewolucji lat 90., bo i samą rewolucję pewnie też przeoczyła. Dlatego zabawnie było obserwować jak, po premierze “dwójki", ci sami krytycy napadli na Wachowskich, oskarżając ich o sprzeniewierzenie się idei oryginału. Tymczasem “Reaktywacja" powstała już na podłożu zupełnie innego zjawiska społecznego - rave’owego multikulti. Niestety, wprowadzenie na ekran dużej ilości ciemnoskórych ludzi z dreadami zostało zinterpretowane przez różnych zapóźnionych w rozwoju pseudokulturoznawców ni mniej ni więcej tylko jako objaw politycznej poprawności. Jeśli pominiemy fakt, że - stanowiąc łącznik między wprowadzeniem a epilogiem - część druga klasycznego wstępu, rozwinięcia i zakończenia nie posiadała, choć mogłaby, wszystko było w porządku. Trzymała w napięciu, a jeśli chodzi o widowiskowość mieliśmy do czynienia z wypasem maksymalnym. Na korzyść Wachowskich przemawia też fakt, że każdy z filmów próbowali zrobić w nieco innym stylu, eksploatując wciąż nowe aspekty egzystencjalnej sytuacji bohaterów. Tyle że przedwcześnie wyprztykali się ze wszystkich dobrych pomysłów i ostatecznie, na dobrą sprawę - nic nie wyjaśnili. Nie wyjaśnili, bo za dużo namotali wątków, które w “trójce" odhaczają jak sztuki bydła prowadzonego na rzeź.

Bez odpowiedzi pozostają również wszystkie postawione wcześniej epistemologiczne, ontologiczne i new age’owo-parateologiczne pytania. Cała matrixowa filozofia okazała się filozofowaniem kiepskiej próby, a odnośniki historyczno-kulturowe nie wyszły poza płaszczyznę nazewnictwa i fajnego brzmienia, które ma się młodzieży z czymś ogólnie kojarzyć, ale nie do końca, krótko mówiąc - pogłębiać atmosferę tajemniczości.

Wydawało się, że twórcy “Matrixa" potrafią wygenerować epopeję na miarę czasów, w których żyć nam przyszło. Epopeję, która łączy tradycyjną narrację z ornamentyką epoki postindustrialnej i - sięgając do postmodernistycznego skarbca najstarszych mitów i najnowszych kanonów pop-kultury - odzwierciedla mniej lub bardziej świadome, choć powszechne, lęki przed technicyzacją świata. Ekscytuje masy, a zarazem podważa system manipulacji nimi, demaskuje społeczeństwo rozrywkowe, którego jest produktem.

Niestety, w ostatecznym rozrachunku bracia W. wybrali niebieską pigułkę status quo.

"Matrix: Rewolucje", scen. i reż.: Larry Wachowski, Andy Wachowski, muz.: Don Davis, zdjęcia: Bill Pope, scenogr.: Owen Paterson; w rolach głównych: Keanu Reeves, Laurence Fishburne, Carrie-Anne Moss, Hugo Weaving, Jada Pinkett Smith, Monica Bellucci, Lambert Wilson; USA 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2003