Niezależne, samorządne, niepotrzebne?

Dziesięć lat temu, w ciągu kilku miesięcy, bezrobocie w Finlandii wzrosło z kilku do ponad dwudziestu procent. Finowie poradzili sobie jednak znakomicie, przede wszystkim dzięki pracownikom, zdolnym podjąć wyzwanie technologiczne, które dało im możliwość ucieczki do przodu. Czy to przypadek, że rola związków zawodowych jest w ich kraju ogromna?.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

25 lat temu powstała “Solidarność". Ta ważna rocznica to dobry powód, by zastanowić się nad rolą związków zawodowych w ogóle - już w oderwaniu od uroczystych obchodów. Czy są w ogóle potrzebne, czy ich istnienie nadal przynosi pracownikom korzyść, czy raczej im szkodzi? Jest wielu zwolenników tezy, że działalność związków jest potrzebna i przynosi wiele dobrego; wielu jest też jej przeciwników wskazujących na przykłady ewidentnych związkowych anachronizmów, nieraz prowadzących do szkodliwych społecznie efektów. Kto ma rację? Odpowiedź nie jest prosta i wymaga refleksji nad samą istotą związków zawodowych, a nie jedynie nad wyrwanymi z kontekstu historycznego stosowanymi przez nie narzędziami.

Dlaczego państwo nie daje...

W rozwiniętej formie związki zawodowe pojawiły się na przełomie XIX i XX wieku. Pracodawca miał wówczas ewidentną przewagę nad pojedynczym pracownikiem. Zatrudnieni byli jako grupa w gruncie rzeczy jednorodna; restrukturyzacja gospodarki nasilała się nie częściej niż raz na kilka dziesięcioleci bezrobocie - jeśli się pojawiało - miało podłoże cykliczne, a nie strukturalne. Naturalny konflikt między pracą i kapitałem dotyczył podziału wartości produktu wytworzonego przez pracę i kapitał. Związek zawodowy wyrównywał siłę przetargową obu stron, doprowadzając do ustalenia takiej proporcji podziału, która odzwierciedlałaby wkład pracy i kapitału do wartości produktu. Konflikt między pracodawcami a pracownikami nie przenosił się jednak na resztę społeczeństwa; jeśli pracownicy coś uzyskiwali, odbywało się to kosztem pracodawcy, a nie pracowników innych przedsiębiorstw i branż.

Świat bardzo się zmienił od czasów, gdy powyższy opis odpowiadał rzeczywistości. Żyjemy w świecie ciągłej restrukturyzacji, a wysokie bezrobocie, nękające Europę (przynajmniej kontynentalną) ma głównie charakter strukturalny; z kolei cechy indywidualne pracowników silnie zróżnicowały ich zbiorowość. Doświadczenia etatyzmu, przez który przeszedł nasz kontynent (Polacy mają za sobą jego skrajną wersję - komunizm i centralne planowanie), uczyniły z państwa pracodawcę lub quasi-pracodawcę. To wynaturzyło konflikt pracy i kapitału sprowadzając go do walki grup zawodowych między sobą - teraz jest już możliwe osiąganie korzyści, za które płaci reszta społeczeństwa. W takiej sytuacji istnienie “państwa" jest dość problematyczne. Nie może nam ono bowiem “dać" czegokolwiek, czego wcześniej nie odebrałoby innym, albo wręcz nam samym.

Po tych doświadczeniach - nawet jeśli skala etatyzmu w Europie jest już mniejsza - sytuacja nie wróciła do poprzedniego stanu. Zwróćmy uwagę, że obecnie związki na ogół nie walczą o płace lub warunki pracy w prywatnych firmach, lecz o przywileje socjalne, za które nie płacą konkretni pracodawcy, lecz całe społeczeństwo. To całkowite nieporozumienie, na dodatek bardzo szkodliwe, ponieważ daje możliwość manipulowania wiedzą o faktycznym mechanizmie finansowania wydatków. Politycy - a liderzy związkowi im w tym często pomagają - chętnie obiecują, szczególnie przed wyborami, że “dadzą" ludziom wszystko, czego tylko zażądają. Nie dodają jednak, że za wszystko wystawią rachunek do zapłacenia.

Modelowym przykładem takiej sytuacji jest taniec, jaki odbył się wokół skandalicznej ustawy o emeryturach górniczych. Związki i politycy uruchomili przy tej okazji cały arsenał demagogii: od upowszechniania nieprawdziwego zagrożenia ludzi pracą pod ziemią do 65. roku życia, po dramatyczne argumenty, że za ich ciężką i niebezpieczną pracę należą się przywileje. Za ciężką i niebezpieczną pracę - a praca pod ziemią jest nią bez wątpienia - trzeba płacić, ale nie obietnicami emerytalnymi, tylko złotówkami.

Po pierwsze, emerytury nie służą płaceniu za pracę, tylko dostarczeniu dochodów ludziom, którzy już pracować nie mogą. Po drugie, znowu ukrywa się istotny fakt, że gigantyczne koszty tej ustawy nie obciążą górniczych pracodawców, tylko zwykłych ludzi, którzy albo zapłacą wyższe składki (podatki), albo leżąc w szpitalu nie dostaną właściwego leku, bo nie będzie na to pieniędzy czy też poślą dziecko do szkoły, w której bez odpowiednich pomocy będzie ich uczył źle opłacany nauczyciel. Najwyższą cenę zapłacą jednak ci, którzy po wejściu tej i podobnych ustaw w życie stracą pracę. Większe wydatki nieuchronnie prowadzą do większego obciążenia miejsc pracy. Wiele z nich tego kosztu nie wytrzymuje i są likwidowane, inne nie powstają, co powoduje, że bezrobotni nie mają wielkich szans na zatrudnienie. Przecież jednym z głównych powodów największej plagi, z jaką zmaga się Polska, a taką jest bezrobocie, są ogromne koszty wydatków rządu obciążających miejsca pracy.

W kontekście wywalczonych przez górnicze związki przywilejów niektórzy demagogicznie pytali, czy ktoś, kto krytykuje przyjęte przez Sejm rozwiązania, był chociaż raz kilkaset metrów pod ziemią i widział pracę górników. Polityków i związkowców należałoby jednak zapytać, czy byli kiedyś bezrobotnymi bez szans na znalezienie pracy, bo ich praca była za droga. Za droga nie dlatego, że tak dużo chcieli zarobić, ale dlatego, że miejsce pracy nie powstało lub zanikło z powodu obciążenia wysokimi kosztami wynikającymi z finansowania wydatków - np. na wcześniejsze emerytury. W tym miejscu należy przypomnieć, że koszt wcześniejszych emerytur (nie tylko górniczych), to prawie jedna trzecia sumy składek obciążających miejsca pracy.

Bezrobotny - poza związkiem

Celem strajków sprzed 25 lat było dobro wspólne - jego miały też bronić powstałe w wyniku protestów robotniczych wolne i niezależne związki zawodowe. Obecnie w wielu przypadkach związkowcy walczą o dobro wąskich grup. To są naprawdę dwa światy: ćwierć wieku temu walka o interesy jednej grupy, kosztem reszty społeczeństwa, była nie do pomyślenia; teraz udział w “przepychance" o pieniądze z budżetu jest dla związków czymś normalnym. Zbyt słabo sobie uświadamiamy, że jeżeli komuś uda się wydrzeć dla siebie coś więcej, ktoś inny dostanie mniej. A przecież o własne interesy można i należy walczyć, ale jedynie do momentu, gdy ich zaspokajanie nie zacznie się odbywać kosztem innych.

Związki zawodowe w swojej XIX-wiecznej formie w wieku XXI są więc szkodliwym anachronizmem, dewastującym gospodarkę i życie społeczne. Działacze związkowi głoszą, że walczą o interesy pracownicze i często, wierząc w to, uczestniczą w czymś dokładnie przeciwnym.

Z drugiej strony, widzimy problemy, których przykładem jest walka byłej ekspedientki “Biedronki" czy pracownika “Tesco": opóźnianie wypłat, niepłacone nadgodziny, łamanie umów o pracę czy poniżanie godności. Z takimi nadużyciami powinien walczyć właśnie związek zawodowy - jak u zarania swego istnienia wyrównujący parytet siły pracownika i pracodawcy. Tak się jednak na ogół nie dzieje. Nie jest przy tym usprawiedliwieniem, że w wielu miejscach związków nie ma. Są przecież wielkie centrale związkowe, które mają niemałe możliwości działania. Niestety, wykorzystują je w zupełnie innych celach.

Związki zawodowe są potrzebne, ale tak jak zmienił się rynek pracy, muszą się też zmienić metody ich działania. Niezmienny i ważny pozostaje cel: dobro pracowników. Należy jednak pamiętać nie tylko o tych, którzy są zatrudnieni, ale i o bezrobotnych. To wielkie wyzwanie, z którym tradycyjne związki zawodowe na razie sobie nie radzą. I to nie tylko w Polsce.

Niestety, w tej mierze swojej roli nie wypełnia także rząd (a właściwie kolejne rządy). Działa na ogół schizofrenicznie: jest trochę pracodawcą (co częściowo wynika z tradycji myślenia etatystycznego), trochę związkiem zawodowym (co z kolei częściowo wynika z korzeni wielu polityków). Kolejne rządy po 1989 r. nigdy nie pełniły roli trzeciego elementu nominalnie trójstronnej struktury, pilnującego, by dwustronne negocjacje pracowników i pracodawców nie prowadziły do rozwiązań zawieranych na koszt trzeciej strony, czyli reszty społeczeństwa, a szczególnie jego najsłabszych elementów, np. bezrobotnych. Ich interes, czyli umożliwienie zatrudnienia, niezależnie od formułowanych deklaracji, nie jest chroniony w trakcie negocjacji między pracownikami i pracodawcami. Pracodawcy, który może zwiększyć produkcję, jest wszystko jedno, czy zatrudni dodatkowych pracowników, czy też da więcej pracy i wynagrodzenia tym, których już ma w przedsiębiorstwie. Pracownikom nie jest wszystko jedno. Wynik negocjacji jest jasny. Niezależnie od szczegółów porozumienia, dodatkowi pracownicy pracy nie znajdą.

W czasie ustawicznej zmiany

Powtórzmy: we współczesnej Polsce, a właściwie w całej Europie, nowoczesne związki zawodowe są potrzebne. Nowoczesne, czyli takie, które dostosowały myślenie i działanie do faktycznie istniejących warunków, w których pracownicy wciąż mają różnorakie problemy, chociaż na ogół są one inne niż kilkadziesiąt lat temu. Dawniej wartością była trwałość zatrudnienia. O ile nie wydarzył się kataklizm, np. wojna czy rewolucja, pracownik mógł całe aktywne zawodowo życie związać z jednym pracodawcą. Te czasy dawno się skończyły. Obecnie zmieniać trzeba jednak nie tylko zatrudnienie, ale także zajęcie i wykonywany zawód, bo coraz mniej jest kwalifikacji wystarczających na całe życie. Umiejętnością najcenniejszą jest zdolność łatwego i szybkiego adaptowania się do zmieniających się warunków. To brzmi prawie niewykonalnie, ale nie wymyślił tego żaden złośliwy demiurg. Tak po prostu rozwijają się społeczeństwa.

Przystosowanie się do zmian bywa trudne, dlatego udzielenie adekwatnej do potrzeb pomocy powinno być przedmiotem wspólnej troski związków zawodowych, pracodawców i instytucji państwa. Aby jednak związki zawodowe, których współudział jest tu szczególnie potrzebny, mogły efektywnie podjąć takie zadanie, powinny dostrzec, że na współczesnym rynku pracy dużo większe znaczenie ma pomoc w znalezieniu zatrudnienia, niż ochrona istniejących miejsc pracy. Dla człowieka prawdziwym nieszczęściem nie jest wszak utrata pracy, lecz niemożliwość jej znalezienia. Współczesne gospodarki restrukturyzują się bez przerwy; jeśli tego nie czynią, popadają w kłopoty dotykające przede wszystkim ludzi. Rzecz w tym, aby restrukturyzując się, gospodarka tworzyła nowe miejsca pracy, co jest możliwe wtedy tylko, gdy ich cena nie jest nadmiernie wysoka oraz gdy ludzie dysponują odpowiednimi kwalifikacjami i są skłonni przystosowywać je do zmieniających się warunków.

Podnoszenie “zdolności do zatrudnienia" pracowników jest wielkim wyzwaniem dla związków zawodowych w XXI w. Nie znaczy to, że mają się stać “uniwersytetami", uczącymi wszelkich potencjalnie możliwych na rynku pracy umiejętności. Nadal mogą pomagać pracownikom, których firma upada. Tyle że zamiast tradycyjnego sposobu protestu i trwania w obronie miejsc pracy, w wielu przypadkach najlepszym działaniem byłoby ułatwienie ludziom opuszczenia takiej firmy jak najszybciej. To oczywiście nie jest łatwe, jednak coraz częściej obserwuje się, że w przypadku padającej firmy na ogół najlepiej wychodzą ci pracownicy, którzy opuszczają ją pierwsi, a najgorzej - odchodzący jako ostatni. Nie znaczy to, że nie należy bronić ludzi zwalnianych bez powodu lub niesprawiedliwie. Przykłady samotnej walki pracowników “Biedronki" czy “Tesco" pokazują kierunek, w którym powinny zmierzać związki zawodowe, przywracając ich roli jej pierwotny sens.

Nie my pierwsi i nie ostatni musieliśmy się zmierzyć z takimi wyzwaniami. W latach 90. XX wieku Szwecja i Finlandia przeżyły gigantyczny szok na rynku pracy, m.in. Finom w ciągu kilku miesięcy bezrobocie wzrosło z kilku do ponad dwudziestu procent. Oba kraje znakomicie poradziły sobie z problemami gospodarczymi przede wszystkim dzięki ogromnemu kapitałowi ludzkiemu pracowników, zdolnych podjąć wyzwanie technologiczne, które dało im możliwość “ucieczki do przodu". To pracownicy byli w stanie dostosować swoje kwalifikacje do skali wyzwania. Czy to przypadek, że rola związków zawodowych jest w tych krajach ogromna? Sądzę, że nie, rzecz w tym, że związki te potrafiły włączyć się w to, co było rzeczywiście korzystne dla pracowników.

Związki zawodowe wciąż mogą i powinny odgrywać olbrzymią rolę w ochronie pracowników: możliwości ich zatrudniania, warunków pracy, zdrowia, godności zawodowej i ludzkiej. W Polsce też jest to możliwe. Pod warunkiem, że zaniechają wykorzystywania słabszych grup zawodowych i “wywalczania" pieniędzy z budżetu.

Prof. MAREK GÓRA (ur. 1956) wykłada w warszawskiej Szkole Głównej Handlowej makroekonomię, ekonomię emerytalną, ekonomię pracy i politykę gospodarczą. Jest współautorem reformy polskiego systemu emerytalnego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005