Nienasycone pragnienie kolejnych chwil (2)

02.01.2007

Czyta się kilka minut

6.

Moment: jedność przeszłości i przyszłości, przeszłość i przyszłość - czas - jako całość. W tym sensie: wieczność. Nie następstwo chwil bez końca, lecz: to "miejsce", ten "moment" czasu, w którym przeszłość i przyszłość są dwiema stronami tego samego. Tak rozumiana wieczność to nie opozycja do czasu, lecz jego strona, jego konieczny wymiar. Jego horyzont. Konieczny, bowiem bez niego czas - różnica między przeszłością a przyszłością, a więc w rezultacie przemijanie i stawanie się - byłby niemożliwy. Bez tej jedności tamto zróżnicowanie byłoby niezrozumiałe. Jej brak rozbiłby czas na niepowiązane ze sobą kawałki, wśród których próżno by szukać przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości.

Nie zapominajmy, że wszystkie te słowa: "moment" i, w związku z tym, "wieczność" i "czas", "przeszłość" i "przyszłość" - nabierają sensu dopiero w kontekście tego, co robię, w kontekście mojego życia. Moment - do tego przekonywał nas Nietzsche opowiadaniami o przygodach Zaratustry z karłem, wężem i zwierzętami - moment może zrozumieć tylko uczestnik, nie obserwator. Czas - to ja, wieczność - to ja, to moje życie. To ono, to jego każdy krok podważa wszystko, co jest; wywołuje trzęsienie ziemi i wyzwala nowe źródła. To twórcze ludzkie działanie odsłania kruchość wszystkiego, co wydaje się, że jest (gdy tymczasem: przemija i staje się). To moje życie łączy "dziś" z "kiedyś" - gdzie przeszłość i przyszłość (Zaratustra pyta życie) byłyby bliżej siebie niż w tobie? - i tym samym podkłada ładunek wybuchowy pod to, co jest; to moje życie otwiera przyszłość i przez to spycha, co jest, w przeszłość. Dlatego - mówi Zaratustra w rozmowie z życiem - nazwałem cię "źródłem" , "pępowiną czasu". Wieczność - to motor mojego życia. Uczyłem ich (ludzi) - mówi o swojej misji Zaratustra - tworzyć przyszłość i w ten sposób wyzwalać wszystko, co było...

Co znaczy: uczył ich być sobą, uczył ich żyć. Wieczność - ów związek przemijania i stawania się, związek przeszłości i przyszłości - jest "moja" czy "twoja" nie jak spodnie czy pióro, lecz jak ciało, jak serce: intymnie, nieoddzielnie, na zawsze, dopóki żyję. Wieczność wpleciona jest we wszystko, co robię i myślę; współtworzy znaczenie życia, bez niej moje życie byłoby niezrozumiałe. Stąd ta jego niedostrzegalna dla oczu barwa (złoto), stąd ten nieporównywalny smak (gorzka słodycz): barwa, smak życia, w jakim świat, jaki jest, wychodzi na jaw.

Moje życie oddziela od siebie przeszłość i przyszłość - i zarazem je ze sobą wiąże. Wieczność to jego ukryty prąd, jego niewygasający ogień. Jego rozbijająca wszelką osiągniętą formę żywotność.

W rezultacie (notuje Nietzsche): Non alia, sed haec vita aeterna. Życie wieczne to nie jakieś gdzieś, jakieś kiedyś, jakiś inny czas, co czeka na nas, gdy skończy się ten, który znamy. To życie (mówi w innym miejscu) to twoje życie wieczne!

Właśnie jako przeniknięte wiecznością życie jest wolą mocy, jest siłą: jest silniejsze niż wszelka postać, jaką przybiera - a więc płynie, a więc przemija i staje się. To dlatego nie ma chwili w moim życiu, która byłaby, jaka jest, tożsama ze sobą tak jak krzesło czy trójkąt: każda chwila przemija, każda staje się, sama z siebie. Każdy moment życia, sam z siebie, wyprowadza poza siebie - mówiąc bardziej metaforycznie: każdy moment, nowy początek, pragnie, pożąda następnego - nie jakiejś sytuacji, takiej czy innej chwili - lecz właśnie tego związku końca i początku, przeszłości i przyszłości, przemijania i stawania sie, tego momentu, nieskończenie. Ach, duszo moja (to Zaratustra, do życia) jak mogłabyś nie pożądać wieczności.

Nie chodzi tu o pragnienie - cóż bardziej naturalnego? - żeby moje życie nigdy się nie skończyło: żeby trwało "i tak dalej", "bez końca". Nieskończone, nienasycone pragnienie kolejnych chwil, ten tak bolący fakt, że czas to ja, jest wyrazem wewnętrznej charakterystyki każdego momentu mojego życia z osobna, jego wewnętrznego rozdarcia, pęknięcia, właśnie tego przeniknięcia wiecznością, które sprawia, że nie może się on - jak suka w okresie rui - uspokoić, pozostać, jaki jest, dalej trwać. Ta właśnie wewnętrzna charakterystyka życia w każdym jego momencie - wieczność - sprawia, że czas płynie, że życie się "toczy", bez końca.

Przeżywane przeze mnie chwile nie następują po sobie - można też tak to powiedzieć - jak perły nanizane na nić: jedna po drugiej. Dzisiejszy dzień nie zastępuje po prostu wczorajszego. Wczoraj umiera w dzisiaj - pisze Plutarch - dziś umiera w jutro: śmierć, przemijanie jednej chwili dnia jest narodzinami, stawaniem się innej. Każda z nich, każda chwila zawiera więc już w sobie to przejście, zawiera odniesienie do tej innej, "jest" już także ta inna: a więc "przemija", "staje się" - nie jest. Każda jest początkiem i końcem zarazem.

Jak punkt na kole. Stąd też metafora obrazująca czas - dla Zaratustry, jak kiedyś dla Heraklita - to koło: bowiem w czasie, jak na obwodzie koła (Heraklit) początek i koniec są wspólne. Nietzsche: Człowiek - to nowa siła, to pierwszy ruch, to koło, co samo z siebie się toczy. W cytowanym już fragmencie Zaratustra mówi do życia: nazwałem cię "źródłem", "pępowiną czasu", i dodaje w notatkach do tego fragmentu: i "wiecznym kołem". I "powrotem": o tyle, o ile jest, jak punkt na kole, o ile jest początkiem i końcem zarazem, o ile więc, sam z siebie, wszystko niszczy i wszystko zaczyna od początku - o tyle każdy moment życia jest reprodukcją, powtórzeniem: powrotem. I to nie przypadkiem, lecz z założenia - jest powrotem nieustannym, powrotem ciągle na nowo: wiecznym powrotem. Nie powtórzeniem jakichś treści, jakiejś postaci, tej a nie innej sytuacji; ciągle na nowo, w nieskończoność, na nieskończonej linii czasu.

Koło, co toczy się, samo z siebie - nie karuzela, jak chciały zwierzęta. Co jest, przemija, samo z siebie zamienia się w przeszłość - bowiem, jednocześnie, wyrasta w nim przyszłość, przyszłość, co je rozsadza, rozsadza od wewnątrz. Życie człowieka jest kołem, jest wiecznym powrotem o tyle, o ile w każdym momencie kończy się i zaczyna od nowa - nie dlatego, że wydarzenia tego życia są powtórzeniem czegoś, co zdarzyło się już i jeszcze się zdarzy nieskończenie wiele razy; nie przez to, że zasklepione w jakimś kawałku czasu wraca ciągle w to samo miejsce jak figura na karuzeli.

Zrozumienie wiecznego powrotu tego samego nie bierze się, jak widać, z porównania dwóch bądź więcej stanów rzeczy, dwóch czy więcej chwil. Nie z obserwacji niezależnego ode mnie biegu rzeczy. Wieczny powrót tego samego to coś, co dzieje się ze mną, właśnie w tym momencie, w tym momencie mojego życia. Karzeł, zwierzęta, dla których świat to spektakl nieustannie kręcącej się karuzeli, nie mogą tego zrozumieć.

7.

Pojęcie wiecznego powrotu tego samego ma więc dla Zaratustry (i Nietzschego) całkowicie inny sens niż ten, jaki nadają mu zwierzęta (a wcześniej karzeł). Ale Zaratustra nie tylko odrzuca ich interpretacje - robi to z gniewem, później także ze zgrozą i wstrętem: Czy widziałem kiedyś tyle wstrętu i bladego przerażenia na jednej twarzy? - to Zaratustra na widok pasterza, któremu wąż wpija się w gardło; i za chwilę: Gryź! Odgryź mu głowę! krzyknęło coś ze mnie, zgroza, (i) wstręt... krzyknęły ze mnie jednym głosem. W ten sam sposób Zaratustra reaguje chwilę potem na to, co widzi w swym śnie-chorobie: Obrzydlistwo! Obrzydlistwo! Obrzydlistwo! Nie chodzi więc tu (z punktu widzenia Zaratustry) o zwykły błąd. Zaratustra i karzeł nie tylko różnią się od siebie - ale różnią się od siebie dramatycznie.

Skąd bierze się ten wstręt, ta zgroza, ten dramat?

Sprzeciw Zaratustry wobec karła nie jest, to już wiemy, niezgodą intelektualną: nie chodzi o to, że karzeł (jak i potem zwierzęta) mówi "A" - gdy tymczasem Zaratustra myśli "nieprawda, że A. B!". Owszem, karzeł mówi: "czas jest kołem" - ale Zaratustra nie mówi: "nie, czas nie jest kołem", nie przeciwstawia poglądowi karła jakiegoś innego poglądu (wręcz przeciwnie, także Zaratustra uważa, jak wiemy, że czas jest kołem). Podobnie ze zwierzętami: w obu przypadkach to nie treść wywołuje sprzeciw Zaratustry - lecz fakt, że tamci przyglądają się tylko temu, o czym mówią.

Tylko: co mają zrobić, jeśli chcą dowiedzieć się, jak jest; jeśli chcą dowiedzieć się prawdy? Jak inaczej, jeśli nie przez zbudowanie dystansu, przez znalezienie punktu widzenia, z którego można zobaczyć owo coś, jakie jest, niezależnie ode mnie, od moich bólów, moich radości? Dwa i dwa jest cztery, Ziemia kręci się dookoła słońca, trawa jest zielona, ławka twarda: tak jest bądź tak nie jest: co mają z tym wspólnego moje cierpienia czy radości, co ma z tym wspólnego cokolwiek, co robię? A jeśli tak, to powinienem, tak jak tylko potrafię, abstrahować od tego wszystkiego (moich cierpień, moich radości); wtedy dopiero zobaczę, jak jest. Przyglądanie się zwierząt czy karła temu, co się dzieje, to, w takim razie, metafora idealnej postawy kognitywnej, metafora wiedzy.

Wiedza - można też tak to powiedzieć - zakłada, że tak jest, a inaczej nie jest; bez tego założenia pojęcie "wiedza" nie ma sensu. Właśnie dlatego wiedza wymaga "spojrzenia" wyrwanego z kontekstu tego, co robię, oderwanego od zmiennych kolei mojego życia: takiego właśnie, jak spojrzenie karła na bramę, zwierząt na walczącego z chorobą Zaratustrę. Ale jeśli tak, to świat, o którym opowiada Zaratustra, nie może być przedmiotem wiedzy, nie da się pojąć: "świat", co właśnie nie "jest", "świat" - w sensie "wszystko", w sensie "wszystko we wszystkim", przemijanie i stawanie się wszystkiego. Przemijanie i stawanie się możemy pojąć tylko "z zewnątrz", tylko z perspektywy czegoś, co samo nie staje się, nie przemija. Co nie "żyje". Co "jest". Stawania się - notuje Nietzsche - nie możemy pojąć inaczej, niż tylko jako przejście od jednego trwałego, "martwego" stanu do drugiego trwałego, "martwego" stanu. A zatem: nie możemy go w ogóle pojąć. Wiedza informuje nas o tym, co jest. Widzimy, co jest. "Świat" - stawanie się, przemijanie - tego nie można wiedzieć. Przemijanie i powstawanie nie "jest". W tym sensie jest "niczym". Jest nie do pojęcia.

Karzeł, tak jak zwierzęta, sądzi, że wśród pozornie chaotycznej różnorodności zjawisk rozpoznaje trwałą, niezmienną strukturę, która nadaje temu chaosowi jakiś porządek, zmienia dżunglę w ogród: koło czasu, wieczny powrót tego samego. Dzięki temu przemijanie, stawanie się - a więc czas, następstwo chwil - staje się dla nich, tak myślą, zrozumiałe. Ale mylą się. Nie w tym sensie, że biorą "A" za "B", że robią błąd, jaki Zaratustra później skoryguje. Mylą się - tak jak wiedza w ogóle się "myli". Mylą się, ponieważ zakładają, jak wiedza zakłada, że "świat" (przemijanie, stawanie się) da się pojąć, tak jak własności trójkąta da się pojąć - gdy tymczasem "świat" jest niepojmowalny. Przemijanie i stawanie się są niepojmowalne. Uciekają naszym pojęciom. Uciekają wiedzy. Sięgając po nie naszymi pojęciami, chwytamy tylko pustkę, tylko nic. Ściśle biorąc - notuje Nietzsche - stający się świat nie może zostać "pojęty", nie może zostać "poznany".

Wiedza jest więc "fałszem", wiedza zawsze się "myli". A jednak musimy poznawać, musimy wiedzieć: żeby żyć. Potrzebujemy wokół siebie trwałości, tożsamości, czegoś, co jest. Dom, ojczyzna, kobieta. Ławka, żeby usiąść. Wiedza, poznanie, jest wyrazem tej potrzeby, świadectwem tej konieczności: życie, jakie żyjemy, otorbia się w każdym momencie pojęciami, co nam mówią, jak jest. Roszczenie wiedzy do prawdy wyraża konieczny warunek życia, jest jego samoafirmacją; życie, powie Nietzsche, to wola pojęcia wszystkiego, co jest. "Błąd" karła i zwierząt - jak i "błąd", na jakim oparta jest wiedza - nie jest więc korygowalny; nie jest tak, że karzeł i zwierzęta mylą się - choć mogłyby się nie mylić.

W rezultacie każde pojęcie, wszelka wiedza kryje w sobie wewnętrzne, nieusuwalne napięcie: zakłada, że jest coś, co można wiedzieć i tym samym neguje życie (które nie jest, które przemija i staje się) - i jednocześnie jest tego życia koniecznym wyrazem.

Negację życia Nietzsche nazywa nihilizmem. Rozsadzające wiedzę od wewnątrz napięcie oznacza więc, że wszelka wiedza jest z istoty nihilistyczna. Nihilizm - zaprzeczenie życia - leży u podstaw poznania czegokolwiek. Wszystko, co wiemy - nie tylko taki czy inny pogląd, nie tylko ten czy inny fragment wiedzy - przepojone jest nihilizmem, oparte na nihilizmie, bierze się z nihilizmu, płynie z negacji, z zaprzeczenia życia.

Słowa "negacja", "zaprzeczenie" mogą być w tym kontekście mylące. Mogą bowiem sugerować, że "wiedzę" wiąże z "życiem" jakaś logika. Że istnieje punkt widzenia, który pozwoli uchwycić napięcie między nimi w siatkę pojęć, zrozumieć je, pojąć. W rezultacie rozładować, doprowadzić jego obie strony do pojednania. Tymczasem napięcie między wiedzą i życiem, o którym mówi Nietzsche, nie da się ująć żadną logiką i w ten sposób uśmierzyć. Nie może być go więcej bądź mniej, ono nie rośnie, nie spada. Wiedza jest bez niego nie do pomyślenia. W opowiadaniach i mowach Zaratustry napięcie to - nihilizm - przedstawione jest przenośnie jako walka (pasterza z wężem) czy jako choroba (Zaratustry) - ale walka, co nigdy się nie skończy i choroba, która nie prowadzi do wyzdrowienia.

8.

Wyrazić taki właśnie charakter związku wiedzy z życiem - to właśnie w opowiadaniu Zaratustry, jak sądzę, funkcja metafor gniewu, zgrozy i wstrętu. Ten wstręt, to przerażenie, nie są tymczasowe; są metaforycznym wyrazem konfrontacji, w której nie istnieje możliwość pośrednictwa, świadectwem niezgody, co nie skończy się pojednaniem. Konfrontacja z nihilizmem - sugerują metafory gniewu, wstrętu, grozy - nie kończy się w momencie zrozumienia obu stron, w chwili rozpoznania w nich jakiejś wspólnej racjonalności. Strony tego konfliktu nie dadzą się uporządkować, nie dadzą się ułożyć w sensowny wzór, nie ma tu pośredników, mostów, nie ma wspólnego mianownika. Ta konfrontacja nie da się przełożyć na pojęcia, zrozumieć - i tym samym uspokoić, zneutralizować, uwolnić w pojęcie, jakby chciał Hegel.

Z drugiej strony, choć nie dadzą się zredukować do pojęć, metafory wstrętu, zgrozy, dramatu mówią jednak coś o nich, mówią coś o pojęciach w ogóle i o ich związku z życiem: mówią, że pojęcia są z konieczności niewystarczające, że życie - przemijanie, stawanie się - nie mieści się w nich, że zatem są kruche, że pękają, same z siebie, od środka. Że więc nie nadają się na solidną podstawę, nie zapewniają gruntu pod nogami. Metafora wstrętu, jaki odczuwa Zaratustra, ma w konsekwencji także i inne znaczenie: to także mdłości, choroba morska kogoś, komu przepaść otworzyła się pod nogami, kogoś, kto przestaje wiedzieć (jak Zaratustra), co jest teraz na górze? Co na dole? Wstręt jest więc również świadectwem utraty wszelkiej orientacji, świadectwem braku jakiegokolwiek punktu odniesienia - a wiec i wagi: ktoś bez orientacji, bez punktu odniesienia, bez wagi staje się lekki, swobodny, jak ptak (ale przecież nie jest ptakiem i przyzwyczajony jest do gruntu pod nogami: stąd mdłości).

Wstręt - to zatem w języku Nietzschego nie tylko metafora bezkompromisowego sprzeciwu czy negacji, która do niczego nie prowadzi. Świadczy on także o wychodzącej na jaw w nieadekwatności pojęć zdolności do nieograniczonej swobody, do wyzwolenia. Ten wstręt (mówi słuchaczom Zaratustra): to wasze największe przeżycie. Wstręt do życia, jakie jest, do wszystkiego, co je porządkuje, co nadaje mu wagę, co czyni je zrozumiałym; wstręt do szczęścia (z osiągnięcia jakiegoś celu), wstręt do cnoty, wstręt do rozumu. Wstręt - nie logiczna reakcja, nie sprzeciw w imieniu wyższego ideału czy innej, lepszej rzeczywistości. Wstręt, co daje... skrzydła.

O tyle więc, o ile wiedza nie tylko mówi, jak jest - lecz także ujawnia swą własną słabość, swą chorobę, tę chorobę, której symptomem jest wstręt; o tyle jest nie tylko negacja, lecz także afirmacja życia. Nie jest to afirmacja jakichkolwiek treści, zgoda na życie, "jakie jest", czy jakie mogłoby być. To nie osobny akt, w którym manifestuje się czyjś (mój) stosunek do "życia" (tak jakby "życie" było czymś w rodzaju pogody czy braku manier cioci Kazi) - lecz nieustannie uciekające wiedzy, wylewające się z wszystkich pojęć życie samo. W chorobie, pęknięciu wiedzy wychodzi na jaw życie: nie jako to czy tamto, nie jako dotąd zapoznana treść, jako nieznana, ukryta za pojęciami rzeczywistość - lecz właśnie jako zawieszenie wszelkiego znaczenia, jako nowy początek, jako twórczość. Jako szansa na wyjście w otwartą przestrzeń, na szerokie pole. W tym sensie przeżarta nihilizmem, negująca życie wiedza jest zarazem jego afirmacją.

Wiedza i życie: w tym kontekście to zatem nie dwie różne bądź przeciwstawne serie cech, jakości, określeń: tu jedno - a tu drugie, tu życie - a tu wiedza. Nie: życie wychodzi na jaw właśnie w tym wstręcie, w tej grozie: w kruchości pojęć, na jaką wskazują, w niepokoju, jaki nie pozwala do końca pogodzić się z tym, co zastane, w nieludzkiej radości wyzwolenia - i tylko w ten sposób. W chorobie życia, w jego wewnętrznej walce. W jego nihilizmie. "Życie" - to nie jakaś osobna (w stosunku do wiedzy) całość, osobny przedmiot, byt, coś, co gdzieś tam "jest", choć poza wyciągnięciem ręki. Gdy więc piszę: "wiedza jest konieczna dla życia", nie mam na myśli istoty, struktury czy wewnętrznego mechanizmu jakiegoś przedmiotu czy bytu (jak wówczas, gdy mówię o własnościach trójkąta czy przyczynach deszczu). Wiedza jest "konieczna" dla życia - bowiem życie to horyzont naszych pojęć, co wychodzi na jaw tylko za ich pośrednictwem: jako ich otwarcie na coś, co się w nich nie mieści, jako pęknięcie, które nie da się już pojęciowo opisać, a więc i zakleić.

Afirmacja życia, którą Nietzsche tropi w patologii wiedzy, w jej wewnętrznym pęknięciu, w jej braku solidnych fundamentów, nie może być naturalnie "moja", to nie ja, Krzysztof Michalski, jestem jej podmiotem; zawieszenie wszelkiego znaczenia, nowy początek, nieskrępowana twórczość wyprowadza poza wszystko, co określa mnie jako mnie i jako człowieka, poza wszystko, co moje i co ludzkie. W ten sposób wiedza otwiera także przerastające człowieka, nadludzkie, nieznane mu możliwości; okazuje się przesłaniem skądinąd (Gadamer). Metaforyczną figurą takiej afirmacji w tekstach Nietzschego jest, jak wiemy, nadczłowiek - inną dziecko: dziecko (mówi Zaratustra), to rozpoczynanie od nowa, ta gra, to koło, co toczy się samo z siebie... to święte Tak.

To stąd, z tej nadludzkiej afirmacji życia - nie z satysfakcji po osiągnięciu celu, z radości zwycięstwa nad wrogiem - bierze się ów śmiech pasterza-Zaratustry po walce z wężem. Śmiech, co wyzwala ze wszystkiego, co dotąd uważałem za siebie, ze wszystkiego, co znam jako ludzkie: Jak ten śmiech powybijał mi okna! Jak rozrywał mi wnętrzności i krajał serce! (skarży się Zaratustra). Nieludzki śmiech: żaden człowiek tak się jeszcze nie śmiał. I to właśnie za nim, za takim śmiechem - za wolnością, jaka przekracza wszystko, co ludzkie - zjada mnie tęsknota (skarży się Zaratustra) i sprawia, że życie, jakie jest, życie, jakie prowadzę, jakiekolwiek by nie było, tak trudne jest do zniesienia. Że gdzieś w głębi, jego szczęście, jego rozum, jego cnota, są wstrętne.

9.

Wstręt, zgroza, śmiech, tęsknota: metafory, z pomocą których Nietzsche chce oddać właściwe wiedzy napięcie: jej związek z życiem, który nie da się uchwycić żadnym pojęciem, żadną logiką. Wstręt, groza, śmiech - nie tylko słowa, co je nazywają. Słowa, twierdzi Nietzsche, nie wystarczą: słowa mówią, co jest, co jak jest: to tym, tamto czymś innym. Mówią, jakimi jesteśmy. Wyrażają jakąś treść - i tym samym określają, przygniatają do ziemi, ciążą. Czy słowa - pyta Zaratustra - nie są zrobione dla ciężkich? Czy nie kłamią o lekkości? Słowa kłamią o lekkości - o tyle, o ile, z istoty, wskazują na to czy tamto, o ile wskazują, co jest i tym samym przeczą kryjącej się poza wszelką treścią nieziemskiej lekkości życia, co wprowadza niepokój w wiedzę i nadaje kruchość wszystkim pojęciom. Nie ma więc słów, w jakie Zaratustra mógłby ująć swoją odpowiedź karłowi, tam, przed bramą - nie ma słów, jakie mogłyby wyrazić jego przepastną myśl; nic dziwnego, że opowiadanie Zaratustry wówczas się urywa.

To dlatego Zaratustra mówi, że przepastna myśl - myśl o wiecznym powrocie - wymaga odwagi. Odwaga to w tym kontekście jedno z tych Nietzscheańskich meta-pojęć (jak nadczłowiek czy wola mocy): pojęcie, które odsyła do niedającej się nigdy wytyczyć granicy wiedzy, pojęcie jej nieusuwalnego otwarcia, jej niedopełnienia. Pojęcie, którego funkcją jest odesłanie przepastnej myśli do kontekstu mojego życia, jedynego kontekstu, w którym ta "myśl" da się zrozumieć: jeśli w każdym momencie mojego życia wszystko się kończy i wszystko na nowo zaczyna - to żaden postęp wiedzy, żadne, nawet nieskończone jej nagromadzenie nie uchroni mnie przed krokiem w ciemność, jakim jest każda kolejna chwila, nie uchroni przed ryzykiem, ryzykiem bez granic. Historia Zaratustry - sugeruje to pojęcie odwagi - może być więc "cała" tylko w tym samym sensie, w jakim moje życie jest "całe": o tyle, o ile w każdym swoim momencie całe "przemija" i "staje się", o ile w każdym jego momencie cały jego dotychczasowy sens opatrzony zostaje znakiem zapytania. O ile każdy jego moment jest - w tym sensie - powrotem, powrotem tego samego.

Nawet śmierć nie jest granicą tego ryzyka, nie jest ostatnim momentem tego życia, nie jest nieodpartym w swym znaczeniu faktem: inherentna życiu odwaga, pisze Nietzsche, jest silniejsza od śmierci. To odwaga, co mówi: "Czy to było życie? Naprzód! Jeszcze raz!".

To zatem nie przypadek, że Zaratustra wybiera marynarzy na słuchaczy swoich opowiadań. Wam to opowiem, mówi, wam śmiałym poszukiwaczom... wam, których fascynuje zagadkowość, wam, którzy nie boicie się półmroku: marynarze reprezentują odwagę, gotowość do ryzyka - i właśnie dlatego, twierdzi Zaratustra, są publicznością bardziej niż inne otwartą na to, co ma on do powiedzenia.

I to właśnie cała ta historia bez początku i bez końca - czy raczej: historia, której każdy moment jest zarazem początkiem i końcem - jest odpowiedzią Nietzschego na pytanie: co to znaczy "pomyśleć przepastną myśl", co w tym kontekście może znaczyć "zrozumienie". Historia, która musi stać się moja, by nabrać sensu. Historia, której każdy moment, właśnie jako początek i koniec, podważa każdy dotychczasowy sens, wszystko, czym jestem, całe moje "ja" - i tym samym zrywa swoje związki z tym, co stało się przed i co stanie się po, zyskując w ten sposób prawo, by być nazwany "wiecznością". Historia, która w rezultacie nie da się streścić, historia, która nie ma morału, nie ma celu.

Krzysztof Michalski (ur. 1948) jest filozofem, rektorem Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i Boston University. Publikowany esej jest skróconym fragmentem książki, która ukaże się wiosną nakładem wydawnictwa Znak.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jeden z najbardziej rozpoznawanych dziennikarzy naukowych i popularyzatorów nauki w Polsce. Od wielu lat związany z Polskim Radiem, były dyrektor Programu Pierwszego i Prezes Zarządu Polskiego Radia S.A. Na antenie Jedynki prowadzi autorskie programy „Wieczór… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 53/2006