Kochać Boga

Czy mnie miłujesz? - zapytał Chrystus, odchodząc, swego ucznia Szymona Piotra. Czy mnie miłujesz? - powtórzył kardynał Wojtyła w rzymskim kościele świętego Stanisława na Mszy za zmarłego właśnie Jana Pawła I. To jedyne pytanie, poprzez które musimy patrzeć na każdy pontyfikat i na każde ludzkie życie.

17.04.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W parę dni później kardynał Wojtyła został Janem Pawłem II. Jeśli więc posłuchamy tamtego wezwania, to także i na jego, Karola Wojtyły pontyfikat powinniśmy popatrzeć poprzez to pytanie.

Tylko: co to znaczy “kochać Boga"?

Jak łatwo oderwać ten zwrot od wszystkich innych, zwyczajnych, “tylko ludzkich" kontekstów, zrobić z niego coś od święta, coś na niedzielę, zwrot z odrębnego, sakralnego języka, jakiego używamy rzadko i nie staramy się nawet powiązać z banalnymi zajęciami dnia codziennego. Już samo słowo z polskiego przekładu: “miłować" (niezależnie od poważnych racji, dla których zostało użyte) skłania do takiej abstrakcji. Kto dziś mówi - do Jadzi, Tadzia, ojca, córki - “miłuję Cię"?

Tylko miłość

To samo niebezpieczeństwo grozi naszej pamięci o tym wzywającym do miłości Boga Papieżu: że stanie się tylko kultem, przybierającym czasem histeryczne formy, że będziemy wprawdzie wspominali go ze łzami w oczach - ale w tym, co będziemy robili potem i przedtem, nie będzie po nim śladu.

Do czego więc wzywał nas ten Papież, który żądał od nas “miłości Boga"?

Jego punktem odniesienia była, naturalnie, opisana w Ewangelii historia Jezusa; młodego żyda, który dwa tysiące lat temu wzywał do porzucenia wszystkiego, co drogie i swoje: domu, rodziny, przyjaciół, obowiązków - i pójścia za nim. Historia młodego żyda, który tym wezwaniem podłożył dynamit pod fundamenty swojego społeczeństwa - i jednocześnie pod fundamenty każdego możliwego ludzkiego porządku.

Dla Karola Wojtyły - tak jak dla wszystkich chrześcijan - ta historia rzuca ostre światło na ludzką kondycję. Wydobywa na jaw to, co w ludzkim życiu najważniejsze. Właśnie nie dom, nie rodzina, nie obowiązki, jakkolwiek ważne by one były. Nie porządek społeczny czy nawet moralny. “Sprawiedliwość - powiedział kiedyś Papież w rozmowie z księdzem Tischnerem i ze mną - nie jest ostatnim słowem Boskiej ekonomii w dziejach świata i w dziejach człowieka". Kara i nagroda - tak bym interpretował te słowa - nie są ostatecznymi kategoriami ludzkiego losu. Sens naszej kondycji wymyka się każdemu rachunkowi, także każdemu moralnemu rachunkowi; żaden taki rachunek, nawet jeśli nazwiemy go “transcendentnym", nie będzie naszą ostateczną instancją. W perspektywie historii Jezusa każdy porządek, każde prawo, każde moralne przykazanie okazuje się tylko tymczasowe, tylko względne. Zostaje opatrzone znakiem zapytania.

Nie znaczy to oczywiście, że każdy porządek jest zbędny, bądź że wszelka moralność jest relatywna. Że można robić, co się chce. Nie, tego Papież na pewno nie miał na myśli. Istnieje warunek, który bezwzględnie musi być spełniony. Wtedy - i dopiero wtedy - wszelki porządek społeczny czy moralny nabiera zobowiązującej wagi. Tym warunkiem jest - mówi Wojtyła za ewangelią św. Jana - miłość. Miłość “całym sercem, całą duszą, całą mocą i całym umysłem", miłość, co nie zna warunków, zasług i granic. To taka miłość jest “miłością Boga", “miłością Chrystusa".

Tylko bliźni

“Kochaj... i rób co chcesz" - pisał święty Augustyn.

Ale kto, co jest przedmiotem tej miłości? I to dla nas, dzisiaj? Bo przecież nie tamten młody żyd z Palestyny przed dwoma tysiącami lat? Nie, oczywiście, że nie. Adresatem miłości, do której wzywa Chrystus - miłości chrześcijańskiej - ma być każdy człowiek, który jej potrzebuje: b l i ź n i. Ta miłość - tak rozumiem przesłanie Karola Wojtyły - to gotowość do pomocy innemu człowiekowi bez względu na to, kto to jest; to odpowiedź na ludzkie cierpienie bez względu na to, skąd się wzięło, bez względu na to, czy było zawinione, czy nie. “Bóg chce - mówił kiedyś Papież Tischnerowi i mnie - żeby wszyscy ludzie byli zbawieni [a więc także ci, którzy czynią zło, także zbrodniarze, także grzesznicy - KM]: Bóg jest miłością".

“Znamy Boga tylko przez Jezusa Chrystusa" - pisał kiedyś Pascal. Znamy Boga tylko w ludzkiej postaci. Bóg jest obecny przede wszystkim w wezwaniu do pomocy, jakim jest cierpienie innego człowieka - w bezwzględnym wezwaniu, poza wszelką kalkulacją zysków i strat, nagród i kar. Odpowiedź na takie wezwanie, odpowiedź na cierpienie niezważająca na to, skąd ono się bierze - to miłość, “miłość Boga": miłość mocniejsza niż wszystko. Dzięki niej możemy odkryć w innym człowieku coś więcej niż tylko łotra czy sprawiedliwego; możemy zobaczyć w nim bliźniego swego. Dzięki niej możemy odkryć w innym człowieku także Boga: bo to właśnie dzięki niej, dzięki tej zdolności ofiarowania siebie innemu człowiekowi, dzięki miłości bliźniego - mówi fragment soborowej “Konstytucji o świecie współczesnym", który Papież znał na pamięć - człowiek jest podobny do Boga.

Tylko krzyż

Nie jest to proste. Nie jest łatwo odpowiedzieć na to wezwanie do pomocy: na “wezwanie Chrystusa". Wymaga to przecież gotowości do przezwyciężenia siebie: gotowości do porzucenia domu, opuszczenia bliskich, zostawienia za sobą ważnych dotąd spraw. Do odrzucenia własnej przeszłości. Do ofiary z samego siebie. “Czyje serce nie zadrży - mówił Papież Józkowi i mnie - gdy Bóg zapyta, jak wtedy Chrystus Piotra: »Czy mnie miłujesz?«. To pytanie Boga jest przecież nakazem miłości, która wymaga rezygnacji z siebie... nakazem ponad miarę człowieka".

Jeśli cierpisz, pomogę Ci - tak rozumiem wezwanie do miłości, o którym mówił Papież. Jeśli cierpisz, pomogę Ci. Wszystko jedno, kim jesteś. Wdową, bandytą, wrogiem. Tak jak potrafię. Być może nieudolnie. Być może całkiem źle. Wtedy będę musiał ponieść za to odpowiedzialność. Ciebie także moja pomoc nie zwolni od odpowiedzialności za to, co zrobiłeś; ani od kary, ani od nagrody. A jednak, bez względu na wszystko, będę się starał, będę się starał ze wszystkich sił - ofiarując Ci wszystko, co mam, wszystko, kim jestem - pomóc Ci.

Taka gotowość - taka miłość - jest na pewno ponad miarę człowieka. W tym sensie jest “boska".

W rezultacie, mówi Papież, “wymogiem zbawienia jest krzyż".

Mówił nam dalej Papież: “Danie świadectwa tej prawdzie: czy nie jest to zadanie, jakie powierzył Chrystus Piotrowi i jego następcom? »Czy mnie miłujesz więcej niż inni?« - spytał Piotra; tym pytaniem chciał mu dać do zrozumienia, że musi, musi go kochać więcej niż inni - jeśli ma »paść owce moje«".

I rzeczywiście: czy pontyfikat Jana Pawła II nie jest coraz bardziej intensywnym świadectwem tej prawdy? Karol Wojtyła niewątpliwie rozumiał swoją papieską misję przede wszystkim jako poszukiwanie ludzi, którzy cierpią - żeby im pomóc. Jako poszukiwanie różnych ludzkich form cierpienia - żeby mu ulżyć. “Odpowiadamy na wezwanie Chrystusa - mówił w czasie swojej pierwszej podróży do Polski - szukając człowieka, który cierpi... W ten sposób tworzy się - poprzez serce każdego z nas - wymiar powszechnej ludzkiej solidarności. Powołaniem Kościoła jest strzec tego wymiaru. Nie zacieśniać się do jakichś granic, do jakichś kierunków politycznych, do jakichś ustrojów. Strzec powszechnej ludzkiej solidarności z tymi wszystkimi, co cierpią".

“Dopóki - mówił nam swego czasu Papież - będzie się jeszcze w świecie rozlegał niemy krzyk uciśnionych, więzionych, eksterminowanych, zniewolonych - dopóty obowiązkiem Kościoła będzie usłyszeć ten krzyk i pośpieszyć na pomoc".

Jednocześnie jego własne życie, od zamachu na Placu Świętego Piotra, poprzez coraz bardziej liczne i coraz groźniejsze choroby, stawało się, z pewnością świadomie, jawną, wzmagającą się demonstracją cierpienia. Cierpienia niezasłużonego, cierpienia, które nie było przecież świadectwem kary, ale świadectwem ludzkiej kondycji: symptomem ludzkiej słabości, ludzkiej kruchości, ludzkiej potrzeby pomocy - i tym samym wezwaniem do niezważającej na nic, na żadną winę, żadną karę, żadną nagrodę, bezwzględnej miłości. “Boskiej" miłości.

Tylko śmierć

Ta słabość, ta kruchość, to cierpienie prowadzi do śmierci; nasza śmiertelność jest najbardziej intensywnym świadectwem naszej potrzeby pomocy, naszej potrzeby bezwzględnej miłości, jest do bólu wyciągniętą ręką, krzykiem o pomoc, jak ten przedśmiertny krzyk Boga na krzyżu, o którym opowiadają Mateusz i Marek.

“Tekst Ewangelii świętego Jana - powiedział kardynał Wojtyła w czasie tamtej Mszy za Jana Pawła I - ma swój dalszy ciąg [po pytaniu Chrystusa do Szymona Piotra: “Czy mnie miłujesz?" - KM]. Chrystus mówi zagadkowe słowa: »Gdy byłeś młodszy, przepasywałeś się i chodziłeś, dokąd chciałeś. Lecz gdy się zestarzejesz, kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd ty nie zechcesz«. Słowa zagadkowe. Tajemnicze... Ewangelista dodaje, że przez te słowa Chrystus zapowiedział mu, jaką śmiercią miał uwielbić Boga.

I stąd też w tym wezwaniu, skierowanym po Zmartwychwstaniu Chrystusa do Szymona Piotra, Chrystusowy rozkaz »Ty pójdź za mną« ma podwójne znaczenie. Jest wezwaniem do służby i jest też wezwaniem do śmierci".

Tak mówił Karol Wojtyła po śmierci Jana Pawła I i na parę dni przed początkiem swojego własnego pontyfikatu.

Później, w ostatnich latach, przyszły te obrazy telewizyjne: chwytające wzruszeniem za gardło i jednocześnie szokujące, irytujące, często wręcz niesmaczne. Obrazy jego cierpienia i jego powolnej śmierci. Żyjemy w kulturze, która usuwa cierpienie i śmierć poza horyzont naszej uwagi, ukrywa je po kątach, zamyka na klucz: ideałem tej kultury jest zdrowie, tężyzna fizyczna, potencjalna nieśmiertelność. W świecie, którego kapłani mają białe fartuchy, w świecie diet i gimnastyki, cierpienie pojawia się jako wypadek przy pracy, nieudane znieczulenie - a śmierć jest patologią, którą trzeba z czasem usunąć. Temu światu obrazy cierpiącego i konającego Papieża musiały być obce; musiały szokować, ranić dobry smak, burzyć konwencje, przekraczać granice dopuszczalności.

A jednak, być może właśnie dzięki temu, że te telewizyjne obrazy umierającego w bólu Papieża ranią, burzą i przekraczają, może dzięki temu, że z takim trudem mieszczą się one w naszej wrażliwości - może właśnie dzięki temu mamy szansę zobaczyć, poprzez mgłę konwencji i przyzwyczajeń, co Papież chciał nam przez nie pokazać: ludzkie cierpienie i ludzka śmierć jako wezwanie do bezwzględnej - i przez to “boskiej" - miłości. Jako źródło nadziei, że wezwanie to nie zostanie bez odpowiedzi.

“Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele" - te słowa świętego Pawła dobrze, jak sądzę, oddają rozumienie swojej misji i swojego życia przez Jana Pawła II.

Tylko wolność

Miłość Boga - przejawiająca się w bezwzględnej, poza wszelkim planem, wszelkim programem, wszelkimi obliczeniami, co za, co przeciw, miłości bliźniego - to, w zaświadczonym życiem przekonaniu Jana Pawła II, fundament religii. Nie prawo (jak bardzo by było ono potrzebne). Nie tezy na pewno prawdziwe (choć być może uważał, że nie da się bez nich obejść). Nie moralność (choć życie ludzkie nie jest bez niej możliwe). Tylko miłość. A jeśli tak - to religia nie jest możliwa bez wolności. Bo przecież dopiero wolny człowiek może naprawdę kochać, kochać bliźniego swego. “Religia - mówił nam Papież - to stosunek wolnego człowieka do Boga". Wolność jest powietrzem, bez którego religia się dusi, bez którego nie może żyć. Wezwanie do miłosierdzia musi iść w parze z absolutnym respektem dla niezbywalnych praw osoby ludzkiej, z bezwzględnym uznaniem godności każdego człowieka z osobna.

Sądzę, że także do społecznego i politycznego zaangażowania Jana Pawła II dobrze by było przyłożyć tę miarę: miarę pytania “czy mnie miłujesz?" i “czy miłujesz mnie bardziej niż inni?". Naturalnie, Papież miał takie a nie inne poglądy polityczne i filozoficzne, które oczywiście wpływały na to, co robił. Ale to nie było najważniejsze. To nie poglądy nadawały jego życiu tak zadziwiającej konsekwencję, to nie poglądy były tego życia motorem. To ta strategia miłości: nieustanne poszukiwanie ludzkiego bólu - by mu pomóc, by mu ulżyć, by znaleźć nań odpowiedź. Poszukiwanie to było wpisane w jego zachowania; te, którymi poruszał historię, i te codzienne. W zainteresowanie, z jakim zwracał się do ludzi, do każdego z osobna, indywidualnie. W pełną wewnętrznej radości serdeczność, dzięki której wyzwalał w tak wielu z nas jakiś ognik ducha, jakieś ukryte dotąd ciepło duszy.

Teorie filozoficzne czy ideologie nie są naturalnie nieważne - ale nie znaczą wiele same w sobie. Ich miarą - tak rozumiem Karola Wojtyłę - jest cierpienie, jakie zadają, bądź pomoc, jakiej mogą udzielić. Ich rzeczywistym sprawdzianem, ich experimentum crucis jest sytuacja, w której ktoś jest w potrzebie; czyjeś wezwanie o pomoc: czy potrafią jej udzielić? Czy raczej, wręcz przeciwnie, przynoszą jeszcze więcej bólu, jeszcze więcej nieszczęścia?

W oczach Jana Pawła II miarą życia - i miarą papieskiej misji - jest miłość, nie wiedza.

Nie tylko zło

Refleksja Karola Wojtyły i później Jana Pawła II nad społeczeństwem i polityką zorganizowana była wokół doświadczenia zła, doświadczenia groźnych patologii społecznych o niespotykanym zasięgu, jakim w jego oczach naznaczony był wiek dwudziesty. Było to przede wszystkim doświadczenie wojny, nazizmu i komunizmu. Korzeni tego zła doszukiwał się Papież, tak jak i inni, w ideologiach i filozofiach tego wieku: w niektórych wątkach niemieckiej tradycji intelektualnej na przykład czy, oczywiście, w marksizmie. Także w starszym co najmniej o parę wieków przekonaniu - które wiązał z Oświeceniem - że człowiek jest samowystarczalny, że sam potrafi zwalczyć zło świata (podczas gdy, sądził Papież, człowiek nie jest samowystarczalny, skoro stanowi o nim wyciągnięcie ręki ku czemuś, co go przerasta - potrzeba miłości).

W tych swoich filozoficznych rozważaniach Wojtyła miał, sądzę, czasem rację - a czasem nie. Ale i w tym przypadku nie to, nie te jego filozoficzne tezy były naprawdę istotne. Jego sprzeciw przeciw nazizmowi nie brał się z odrzucenia idei Nietzschego. Opór wobec komunizmu nie był oparty przede wszystkim na przekonaniu, że nie byt określa świadomość, tylko odwrotnie. Ludzie rozstrzeliwani przez niemieckich żołnierzy na ulicach i paleni w komorach gazowych - a potem sowieckie obozy koncentracyjne i ten ukryty za humanistyczną frazeologią rak, toczący otaczające go społeczeństwo, rak, którego symptomami były bieda, upokorzenie, wyzysk, niewola: to były źródła niezgody, o to Wojtyle naprawdę chodziło, tu brało początek jego non possum.

Charakterystyczna w naszym kontekście jest różnica, jaką Papież widzi między nazizmem a komunizmem. Naturalnie nie w tym sensie, że jeden jest lepszy czy gorszy od drugiego. Ale z perspektywy wyrosłego w Polsce w czasie wojny i po niej Karola Wojtyły komunizm był bardziej warty refleksji i zastanowienia; dla Polaka tamtego czasu nazizm nie był możliwym wyborem intelektualnym czy politycznym - komunizm był. Komunizm, argumentował Papież, był ideologią w zamierzeniu uniwersalną, nie rasistowską - co więcej, był odpowiedzią (jakkolwiek odpowiedzią patologiczną) na rzeczywisty, uniwersalny problem: na problem społecznej krzywdy. Komunizm wyrósł ze sprzeciwu wobec niesprawiedliwości społecznej - i to było jego siłą. Stąd tragiczna historia komunizmu pozwala, mówił Jan Paweł II, odkryć na nowo prawdy, które powinny być znane każdemu chrześcijaninowi: że Kościół rodzi się z ludzkiego bólu, że ma być odpowiedzią na ludzkie cierpienie.

Nie tylko demokracja

Także współczesne, liberalne i demokratyczne społeczeństwo na Zachodzie było dla Papieża przedmiotem krytyki i troski. Ale nie zapominajmy, że przesłanką tej krytyki i tej troski była radość ze wspaniałego daru wolności, wolności, jakiej ludzie nigdy jeszcze dotąd nie znali. Stąd ogromne znaczenie Oświecenia w historii Europy: tego otwarcia okien na świeże powietrze, tej erupcji, wybuchu wolności, tego wyzwolenia. Właśnie dlatego Oświecenie, mówił Jan Paweł II, nawiązuje do tradycji ewangelicznej: od tysięcy lat Ewangelia głosi przecież wolność, równość i braterstwo wszystkich ludzi.

Naturalnie wolność to jeszcze nie wszystko: trzeba jeszcze dobrze jej użyć. Hasła wolności, równości i braterstwa bywały często - zbyt często - używane do podłych celów, do uzasadnienia niewoli, wyzysku, gwałtu. Także tradycja Oświecenia, wskazywał wielokrotnie Papież - jak każda ludzka tradycja - ma drugą, ciemną stronę.

W tym kontekście pojawiła się też kwestia poglądów Kościoła na demokrację. Z początku, jak wiadomo, były one bardzo sceptyczne; monarchia wydawała się biskupom naturalną strukturą polityczną. Również demokracja przeszła przez ostatnich dwieście lat niejeden wewnętrzny kryzys. Dziś jednak widać - Papież, jak sądzę, był o tym głęboko przekonany - że demokracja lepiej niż jakikolwiek znany dotąd ustrój polityczny potrafi gwarantować wolność człowieka, zarówno wolność indywidualną, jak i zbiorową.

Demokracja nie jest oczywiście samowystarczalna; jej źródła życia biją poza nią, żyje z zasobów, których sama nie potrafi wytworzyć. Trzeba więc ją widzieć w szerszej perspektywie. Dla Papieża taką perspektywą jest naturalnie chrześcijaństwo. Nie znaczy to jednak, jeśli go dobrze rozumiem, że Kościół powinien być uznany za polityczną instancję nadrzędną w stosunku do parlamentu, rządu czy sądów. Kościół nie jest polityczną instytucją. Może być miarą ludzkiego współżycia, sumieniem jednostek i społeczeństw - i Jan Paweł II dał świadectwo tej możliwości swoimi słowami i życiem - o ile potrafi być odpowiedzią na coraz to nowe formy ludzkiego cierpienia, o ile jest pamięcią norm dawniejszych niż ludzki czas: norm miłości.

Krzysztof Michalski (ur. 1948) jest rektorem Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu, profesorem filozofii na Uniwersytecie Warszawskim i Boston University. Przeprowadzone przez niego i ks. Józefa Tischnera rozmowy z Janem Pawłem II stały się podstawą książki Papieża “Pamięć i tożsamość".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jeden z najbardziej rozpoznawanych dziennikarzy naukowych i popularyzatorów nauki w Polsce. Od wielu lat związany z Polskim Radiem, były dyrektor Programu Pierwszego i Prezes Zarządu Polskiego Radia S.A. Na antenie Jedynki prowadzi autorskie programy „Wieczór… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2005