Niemożliwe oczywiste

Wraz z Jeanem-Lukiem Marionem przybywa do nas coś, co było tu od dawna. I u nas mówiło się kiedyś o świecie w sposób przetłumaczalny.

02.12.2008

Czyta się kilka minut

Jean-Luc Marion, nazywany anty-Derridą postmodernistyczny wyznawca antymetafizycznego Boga, słowa o "śmierci Boga" traktuje poważnie. Nie ignoruje "odczucia Jego nieobecności" w życiu duchowym Europejczyka "po przejściach", zarazem jednak nie może zignorować wiary własnej. Bóg przecież jest przede wszystkim "dany do wierzenia", ze wszystkimi tegoż konsekwencjami; dopiero potem możemy zabrać się za poznawanie owego skandalicznie niepojętego fenomenu. Zresztą, czy w ogóle Bóg może być przedmiotem wiedzy, nie będąc przedmiotem wiary? Czy nie myślimy wtedy o "Bogu" zatrzaśniętym w cudzysłów? W tym szczególnym przypadku teologia zdaje się poprzedzać fenomenologię.

Marion nie pyta więc, czy Bóg umarł faktycznie, ale przyjmuje, że skoro On faktycznie umarł, a wciąż daje się w Niego wierzyć, to znaczy, że umarł tylko jakiś "Bóg"... Jaki zatem?

Apetyt na idole

Marion uważa, że od Boga odpadł ograniczający go cudzysłów bycia, który dotychczas był jego widzialnym kształtem. Bóg przestał "być", przestał być odczuwany jako "będący", dlatego stał się niewiarygodny dla tych, którzy czekają jedynie na to, w co da się wierzyć. Wydaje się oczywiste, że ponowoczesna niewiara jest w istocie synonimem marności i nudy, opisem stanu naszej samoświadomości: albo nerwicowo zaspokajającej apetyty na kolejne idole, albo pogrążonej w konformistycznej kontemplacji aktualnych okoliczności. W myśleniu francuskiego filozofa słychać ton przesłania do współczesnych mieszkańców tej samej krainy. Ton słyszalny i po polsku, choćby w esejach Miłosza i wierszach Herberta, opisujących ogołoconą z sacrum wyobraźnię i wyjałowioną z wartości duchowość.

Wszyscy wszak żyjemy tu, w "Ziemi Ulro" i "Oblężonym Mieście", każdy na swoim posterunku w granicach sprzeciwu i akceptacji. Wszyscy jesteśmy pokoleniem "po przejściach", boleśnie zranionym i pozbawionym złudzeń. To dla nas właśnie "Bóg", metafizycznie ugruntowany w istnieniu, stał się zbyt oczywisty, zbyt wygodny, zbyt łatwy w użyciu. Musiał umrzeć, bo okazał się idolem, posłużył idolatrii. Aż nadto oczywistym się stało, powie Marion za Nietzschem, że nadaje się "On" znakomicie na wykręt ideologom i na wytrych ideologiom, które odwołują się do "Niego" jako do fundamentu wszelkich ostatecznych rozwiązań. Taki idol musiał zostać usunięty, bo przesłaniał swoją natrętną widzialnością ikonę Niewidzialnego, który wydaje się ludzkiemu oddaniu w Objawieniu; w objawianiu się tego, co nie-do-pojęcia. Takim fenomenem niepojętym, powie filozof, jest Chrystus, pokornie wydający się na mękę i tryumfalnie zmartwychwstały, głupstwo dla miłośników mądrości.

Tym czymś, czego nie da się przyjąć - bo nie do przyjęcia jest to, co niemożliwe - będzie coś, czemu można się oddać. Oddaję siebie, którego dostałem, oddaję się całym sobą, raczej komuś niż czemuś, bo liczę, że mnie przyjmie. Ta relacja otwarcia, czyli akceptacji, czyli zaufania, czyli miłości, to więź par excelence religijna: różna od relacji podmiot-przedmiot albo podmiot-podmiot; inna też od tej wzajemności, którą dają sobie byty w przestrzeni egzystencji, bo niezapośredniczona koniecznością metafizycznego ufundowania, które ma tendencję do zastępowania owej wiecznie nietrwałej więzi doraźnie utrwalonym związaniem. Religijna wzajemność dawania dzieje się poza uwarunkowaniami, a takie narzuca każda metafizyka obecności.

Anty-Derrida

W kolejnych książkach Mariona fenomenologia coraz wyraźniej przechodzi w teologię. Nie powinno to dziwić w Krakowie, gdzie zaczęły się fenomenologiczne lektury Karola Wojtyły i Józefa Tischnera. Polska fenomenologia, dzięki temu, że nie zignorowała pytania o "umarłego" Boga współczesności, osiągnęła szczególnie aktualne znaczenie - etyczne. I być może "nieaktualność" pozwoliła naszym duchowym przewodnikom zadawać pytanie: czy aby te fenomeny nie dotyczą każdego z nas?

Każdego, czyli mnie. W dawaniu nie chodzi przecież o to, by przyjąć, lecz o to, by się oddać wzajemnemu dawaniu. Wyraźnie rysują się tutaj figury, które wypełnią przestrzeń dla żyjącego w niej Ja. Owo Ja, oddane dającej się mu rzeczywistości (rzeczom, bliźnim czy fenomenom pozazmysłowym), niczego nie oczekuje, niczego nie żąda, nie zazdrości, nie jest dłużne... Znamy ciąg dalszy? Nawet jeśli nie zapamiętaliśmy wszystkich słów, postaci tego spektaklu są z nami. Figury układają się w kosmos złożony z bezinteresowności, odpowiedzialności, otwartości; kosmos, w którym życie dzieje się według wartości, nie zaś w rytmie aktualnych cen. Nazywamy to życiem duchowym i mylimy często ze światem podarunków, od których oczekujemy "zaspokojenia naszych duchowych potrzeb". Dlatego fenomenologia donacji uczy trwania w stanie oddania temu, co dane. Ale czy nie uczyliśmy się tego wcześniej? Przecież Norwid uczył odwagi tworzenia, Brzozowski etyki pracy, Wojtyła osobowej odpowiedzialności, Tischner etyki solidarności...

Moje, nieustanne podczas lektury Mariona, skojarzenia z myśleniem po polsku nie były przypadkowe. Tradycja personalizmu wywiedzionego z fenomenologii ukształtowała nie tylko czytelników "TP" i studentów UJ, ale stała się mimowolnie fundamentem tej duchowości, której w Polsce lat 90. przyszło odegrać rolę przedmurza wobec nadjeżdżającej wehikułami zachodnich marek postnowoczesności. Derrida, Lyotard, Lacan doczekali się w Polsce tyleż skrywanego oporu, ile spektakularnego entuzjazmu. Wraz z Jeanem-Lukiem Marionem przybywa do nas coś, co było tu od dawna. I u nas mówiło się kiedyś o świecie w sposób przetłumaczalny. Warto więc właśnie w Polsce, korzystając z wizyty anty-Derridy, postawić pytanie o konsekwencje konfrontacji, która zdaje się sięgać głębszych pokładów naszej duchowości niż powierzchnia doraźnych gazetowych sporów.

Współczesność Kartezjusza

Czyżby rozprawianie o Kartezjuszu miało z nami coś wspólnego? Dla każdego dokładnie tyle, na ile sam się do tej wspólnoty przyzna. W jednym ze starych numerów miesięcznika "Znak" znajduję esej Michała Pawła Markowskiego, onegdaj słuchacza krakowskich fenomenologów, a potem filozofa zafascynowanego Derridą. Referuje on intelektualny pojedynek między Derridą a Marionem, który odbył się w 1997 r. i dotyczył oczywistej konieczności myślenia o tym, co niemożliwe do pomyślenia.

Obaj uznali na wstępie, że myślenie niemożliwego jest absolutnie niezbędne, bo myślenie czegokolwiek innego po prostu nie ma sensu, nie byłoby niczym więcej niż powtarzaniem zadanych lekcji. Żeby przestać gadać, trzeba wreszcie powiedzieć coś nie do pomyślenia. Na przykład: "Bóg umarł" albo "Chrystus zmartwychwstał"? No, niechby to tylko! Derrida uważał, że to, co dla nas niemożliwe, nie jest takie dlatego, że mieszka gdzieś poza naszymi możliwościami, ale po prostu jest niemożliwym i nie będzie inaczej, choćby miało być takim tylko dla nas, ludzi. Rezultatem naszej relacji z niemożliwym jest swoiste napięcie, stan trwałej niemożności, który, jakkolwiek bolesny, zdaje się mieć skutek pozytywny: prowokuje ruch myśli.

Czy jednak myślenie musi być poruszane? Derrida z Marionem zgadzają się chyba, że jakiekolwiek po-myślane nie tylko powstrzymuje myślenie, ale je wręcz petryfikuje i tym samym odrealnia. Zamrożona w przeszłości myśl samorzutnie staje się idolem, który zamienia się w lusterko, kuszące, by się w nim krygować, refleksami pozorując refleksję. Derrida będzie tego bałwana myśli dekonstruował, drażniąc go nieubłaganą podejrzliwością; Marion będzie się starał ominąć go, uparcie odmawiając mu sensu i tym samym, nie mniej drażniąco, kompromitując jego roszczenia. Nie ma innego myślenia, zdaje się sugerować wielki dekonstruktor, niż nieustające myślenie tego, co nie daje się pomyśleć, a jeno uważać przy tym się godzi, by napotkane po drodze barykady i bary nie za długim skusiły wędrowca spoczynkiem. Przeto nie ma innego myślenia, odpowie jego adwersarz, niż myślenie tego, co daje się myśleć jako nie-do-pomyślenia, a podejrzliwi winniśmy być raczej wobec siebie, kiedy wszystko zanadto po naszej myśli idzie, znak to bowiem niechybny, że nam się komfort samozadowolenia szykuje.

Fenomenologia dawania

Spór mędrców współczesnych brzmi zrazu nader akademicko, będzie miał jednak zaskakująco praktyczny wymiar. Derridy myślenie niemożliwego do pomyślenia jest nader twórcze, prowokuje bowiem do niespoczywania w wysiłku myślenia; myśli, takim sposobem w ruch puszczone, zdają się nie tyle dążyć dokądś, ile raczej zderzać się mają ze sobą lub siebie unikać. Jeżeli ruchliwość owa ma jakiś cel, to byłby nim chyba... spoczynek, chwilowe zaradzenie zmęczeniu. Takie myślenie urządza się (urządza nas, myślących) w danej rzeczywistości, przy czym sama ta "rzeczywistość" to jedynie gniazdko, które świadomość sezonowo wije egzystencji. Myśliciel zatem buduje sobie chwilowy schron z okoliczności aktualnie danych, by w nim przetrwać chwilę słabości, a potem znowu odważnie opuścić go... z powodu nudy.

Co z tego będzie? Trwały niepokój, agresja łagodzona doraźnymi środkami prewencji - nieznane i konieczne jako klęska wobec tajemnicy i wolności, a w końcu jako prowokacja do autarkicznych poszukiwań i nieustannie ponawianej rewolucji w imię kolejnego wyzwolenia. W projekcie Derridy jest oczywiście miejsce na heroizm: na imię mu absurd. Bohaterem w takim świecie będzie ten, kto zdobędzie się na sprzeciw - nie kupi markowych butów za cenę kosztów rocznego utrzymania rodziny, nie zostanie specem od reklamy, podpisze jakiś list do jakiegoś prezydenta, zaczynający się od słów "nie pozwalam".

To świat, w którym można i należy rozdawać przegranym darmowe zupy i zasiłki, w heroicznym stanie wewnętrznego sprzeciwu wobec siebie biernie przekonanego, że utrwalanie ubóstwa obdarowywanych utrwala bogactwo potencjalnych darczyńców po przeciwnej stronie huśtawki. Skoro nic nie jest nam dane z góry, skazani jesteśmy na dawanie sobie wzajemnie, zamieniając obdarowywanie się na wymianę, dając jednemu to, co dało się zabrać innemu. Pamiętajcie tylko, dorzuci nauczyciel, by czasem robić sobie przyjemne prezenty. Stan względnej równowagi nazwiemy równością, bo nie mamy przecież żadnej instancji, do której dane by nam było odwołać się z nadzieją na sprawiedliwość; z nadzieją na to, że dałoby się powstrzymać owo Niemożliwe, które uniemożliwia wszystko tryumfalnie.

Mariona myślenie tego, co daje się nam do myślenia, ale jako "nie do po-myślenia", pozwala zastosować do myślenia, jako szczególnej ludzkiej aktywności, metaforę przyjęcia daru. To, co daje się do myślenia, chce dawać się nieustająco, i dlatego właśnie jest zawsze nie do po-myślenia; w ten sposób niejako uniemożliwia zamrożenie myślenia w tym, co po-myślane. Myślenie oznacza tutaj trwały stan otwarcia na trwające dawanie się rzeczywistości w fenomenach, które nie dają się przyjąć inaczej niż w samym dawaniu się; przeto nie zniewalają sobą przyjmującego dar, ale zarazem ofiarowują mu wolność szczególnego rodzaju, bo utrzymują go w stanie nieustającego przyjmowania czegoś, co ze swej istoty jest nie do przyjęcia. Gdyby bowiem zostało przyjęte, stałoby się prezentem, czymś od kogoś, choćby tylko od siebie, jak wtedy, kiedy kupuję coś sobie, pozwalając sobie na odrobinę miłości własnej. Popadlibyśmy wtedy w mechanizm rynkowej wymiany, w obrębie którego kieruje nami relacja oczekiwania i wdzięczności.

Wzajemność taka nie prowadzi do wytworzenia więzi, ale do ustalenia cen, które zastępują wartość daru. Rzeczywistość dana jest nam wówczas nie w fenomenach wydających się naszej otwartości, ale w fenomenach korzystnie wydanych aktualnym okolicznościom. W takich warunkach myślenie niemożliwego nie staje się myśleniem tajemnicy, lecz myśleniem niepewności. Chcąc ową niepewność podtrzymać (gwarantuje wszak możliwość wyzwalania się od czyhających na osłabioną myśl idoli), zmuszeni, by jej zaradzić, skazujemy się na każdorazową wycenę postępowania, na życie według ceny. Wycenianie ma moc totalną, podlega mu wszystko, w szczególności zaś to, co wpływa na nasze życie najbardziej - oddajemy się temu w codzienności.

Tytuł wstępu do najważniejszego traktatu Mariona, "Będąc danym", brzmi: "Odpowiedzi przygotowawcze". To aluzja do dzieła Descartes’a, duchowego mistrza współczesnego filozofa, a zarazem wymierzony w czytelnika sztych retoryczny godny Kartezjusza, mistrza fechtunku. W ostatnich zdaniach wprowadzenia Marion pisze: "Pozostaje nadzieja, że inni pójdą dalej. (...) To bowiem, co w tej książce udaje się powiedzieć, pozostaje w tyle, wobec tego, co pojęliśmy, nie mogąc tego sformalizować. A to, co udało się nam pojąć, samo pozostaje daleko wobec tego, co zobaczyliśmy".

***

Czy to możliwe? Czy możecie wyobrazić sobie sprzedawcę markowego produktu, który nie chce was naciągnąć, albo polityka, który mówi coś, a nie tylko po coś? Czy jeśli w ogóle możliwa jest alternatywa, to tylko dlatego, że dana jest nam, z nadzwyczajną oczywistością, jej... niemożliwość? ­Jean-Luc Marion będzie mówił w Polsce o Kartezjuszu; marzy mi się, byśmy przejęli się nie tylko sławą nazwisk. Francuski filozof powie nam m.in., że Bóg uwolniony od lokalnego idola mógłby stać się ikoną ekumenicznej wspólnoty; że Bóg pozbawiony roszczeń metafizycznych uwolniłby nas nie od, ale do wzajemnej odpowiedzialności... Powie nam o możliwym współistnieniu w warunkach pełnego zaufania, o życiu we wzajemnej otwartości na siebie, o sposobie bycia, który uparcie nazywamy wolnością, i który my, w tym kraju, kochamy nad życie.

Kochaj i rób, co chcesz? Tak, kochając, o cokolwiek poprosisz, będzie ci dane, bo będzie dobre. Tylko gdzie jest państwo, które miałoby te słowa w preambule konstytucji?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2008