Niech sczezną artyści

Reakcja na protest artystów pokazuje stosunek polityków do sztuki. „Artyści to duże dzieci, które wystarczy postawić do kąta, a ich twórczość to fanaberia” – zdają się mówić nawet przedstawiciele partii rządzącej.

05.06.2012

Czyta się kilka minut

Jednodniowy protest artystów nieprzyjemnie zaskoczył polityków i dziennikarzy. „Jak słyszę, że (...) będą strajkować, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że artystą przede wszystkim jest ten, kto na te przyziemne rzeczy nie zwraca uwagi” – mówił w TOK FM Andrzej Halicki, jeden z czołowych polityków PO. Natomiast Agnieszka Sabor ubolewała („TP” nr 23/12), że zamiast rozmawiać o nowym języku sztuki, dyskutuje się o sprawach ekonomiczno-inwestycyjnych. Strajk zaś określiła jako nieprzemyślany i arogancki.

Artyści upomnieli się o swoje sprawy. Jakie to niestosowne! Owszem, mogą i powinni odnosić sukcesy międzynarodowe, ich dzieła mogą być pokazywane w zachodnich galeriach i sprzedawane za przyzwoite, a czasem nawet duże pieniądze. Można pasować ich na celebrytów, można też używać ich nazwisk do promocji Polski. Można im wiele wybaczyć: przełknęliśmy, że niektórzy zaczęli wypowiadać się na tematy polityczne i społeczne, choć przecież ich ewentualne zaangażowanie winno się ograniczać do udziału w komitecie poparcia polityka X lub Y. Ale oni pozwalają sobie na więcej: nie tylko ośmielają się krytykować władze (np. w sprawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie), ale też zachciewa im się stawiać żądania w sprawach socjalnych.

NIESŁYCHANE ROSZCZENIA?

A czego chcą? Jak napisali w odezwie strajkowej, „Artyści nie są biznesmenami, nie tworzą z myślą o zysku. Niektóre dzieła, często te najważniejsze dla społeczeństwa, nawet nie nadają się do sprzedaży. A wielu twórców, także tych, którzy już weszli na karty encyklopedii, pozostaje poza systemem ubezpieczeń”. Nie mówią więc o państwowych pensjach, tylko o zabezpieczeniu swojego bytu na starość i w przypadku choroby. Owszem, niektórzy z nich odnieśli sukces, także finansowy, ale większość z rzadka osiąga regularne dochody, zaś obecny system sprawia, że nie mają zapewnionych emerytur i opieki zdrowotnej. Mimo to tworzą, bo uważają, że powinni zajmować się sztuką, a nie reklamą czy marketingiem bezpośrednim.

Okazuje się, że są to wygórowane oczekiwania. Agnieszka Sabor pyta, czy chcą stworzenia osobnego systemu ubezpieczeń społecznych. Może marzy im się KRUS, którym, jak wiadomo, straszy się dziś dzieci? Warto dodać, że w krajach „starej Europy” ta grupa zawodowa podlega osobnym regulacjom, nie jest to zatem wybryk natury. Więcej: w Polsce nie ma jednolitego systemu ubezpieczeń, w którym wszyscy uczestniczą na tych samych zasadach. Odrębne regulacje dotyczą nie tylko rolników, służb mundurowych czy górników, o których chętnie rozpisują się media, ale także... przedsiębiorców. Oni płacą zryczałtowaną składkę, niezależnie od dochodów. Czy to sprawiedliwe rozwiązanie? A może po prostu dostosowane do specyfiki prowadzonej przez tę grupę działalności? Należy też pamiętać, że jeżeli np. ich składki w przyszłości nie pozwolą na wypłatę minimalnej emerytury, to brakującą kwotę uzupełni państwo, czyli używając ulubionej obecnie retoryki – my wszyscy.

Sabor dodaje: przecież artyści biorą udział w rozlicznych programach, korzystają ze stypendiów i rezydentury. Czytaj: już żyją za pieniądze podatnika, a chcą jeszcze więcej. Odłóżmy na bok dyskusję, czy państwo powinno wspierać twórczość artystyczną z racji jej wyjątkowości. Można bowiem wymienić inne powody przemawiające za takim zaangażowaniem środków publicznych, aż do bólu pragmatyczne. Pomagają one m.in. w tworzeniu rynku sztuki, który w wielu krajach stanowi istotny segment gospodarki. Twórczość artystyczna jest też świetnym narzędziem budowania korzystnego wizerunku kraju, często skuteczniejszym od kosztownych kampanii PR.

Państwo wspiera różnorodną działalność, w tym gospodarczą, zarówno bezpośrednio – poprzez dotacje, szkolenia, doradztwo (polecam lekturę strony Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości), jak poprzez ulgi podatkowe. Wszystko to jest finansowane ze środków publicznych. Nie wzywam, by państwo przestało pomagać biznesowi, chcę tylko przypomnieć, że jego rolą jest zapewnianie rozwoju różnych dziedzin. Tymczasem z niektórych wypowiedzi wynika, jakoby twórcy (plus rolnicy i górnicy) byli jedynymi grupami oczekującymi na pomoc państwa.

Artyści przedstawili jeszcze jeden postulat: zachowania możliwości odliczenia 50 proc. kosztów uzyskania przychodów. Rzecz w tym, że obecne rozwiązanie nie jest przywilejem, lecz prawem pozwalającym na odliczanie wydatków ponoszonych przez twórców (podobnie, jak przedsiębiorcy odliczają koszty prowadzenia działalności gospodarczej). Artyści muszą kupić materiały, komputer, książki... wszystko, co jest konieczne do ich pracy. W planach jest wprowadzenie limitu 85 tys. rocznie. To dużo, można powiedzieć. Tylko że wielu z nich ma nieregularne dochody. Bywa, że w jednym roku sprzedadzą kilka prac, w innym żadnej. Sprawa zatem wcale nie jest oczywista.

JAK ROZMAWIAĆ?

Agnieszka Sabor pisze o znajomej, która, pracując w tzw. „wolnym zawodzie”, samotnie wychowuje dwójkę dzieci (mąż zginął w wypadku). Ma nieregularnie dochody, a jednak nikt nie zapewnia jej wsparcia. Ona nie może sobie pozwolić na strajk. Zastanawiam się, czy trzeba przeciwstawiać ową matkę artystom? Może należałoby się zastanowić, czy obecne rozwiązania są optymalne i pomyśleć o innych (zwłaszcza że tak wiele się mówi o polityce prorodzinnej)?

Reakcja na strajk artystów pokazuje szerszy problem: stosunku do sztuki i twórców. Można uznać wypowiedź posła PO za kuriozum, ale dobrze obrazuje ona przekonanie, że twórczość to jedynie fanaberia wąskiej grupy, zaś artyści to dzieci, którym wystarczy dać klapsa i postawić do kąta. „Nie można liczyć na to, że wszystkie oczekiwania wszystkich artystów będą finansowane na zasadzie widzimisię” – poucza Halicki. Jeżeli nawet ktoś ich traktuje poważniej, to zaraz zaznacza: tylko nie mówmy o jakichś tam pieniądzach. Rozmawiajmy o Sztuce, koniecznie pisanej dużą literą.

Oburzenie wywołała także sama formuła protestu. „Nie rozumiem, dlaczego ofiarą protestu musiała paść publiczność, której odebrano możliwość kontaktu ze sztuką”? – pyta Sabor. Jak można było zamknąć na jeden dzień drzwi publicznych galerii? Odpowiedź jest prosta: ponieważ kierujący nimi postanowili być solidarni z artystami, dzięki którym te galerie funkcjonują. Mnie zamknięcie galerii nie oburza. Strajk, protest, demonstracja to dopuszczalne formy zabiegania o swoje interesy w państwie demokratycznym. Nawet jeżeli bywają uciążliwe, to warto ponosić te niedogodności. Podobnie jak dopuszczalny jest lobbing (zgodny z zasadami prawa), akcje informacyjne i korzystanie z zastępów sowicie opłacanych ekspertów. Nie ma powodu, by oburzać się na demonstrujących związkowców czy strajkujących artystów, a zarazem z pełnym zrozumieniem przyjmować zabiegi przedsiębiorców o kolejne ulgi czy rozwiązania ułatwiające im prowadzenie działalności gospodarczej. Jedni i drudzy występują w swoich partykularnych interesach, korzystając z dostępnych środków nacisku. Obowiązkiem władzy jest ocena i spełnienie tych żądań, które leżą w interesie publicznym.

Artyści, decydując się na strajk, zrobili coś jeszcze: sami zdefiniowali pole rozmowy. Być może nie wszystkie postulaty przekonująco wyjaśnili. Ale postanowili wyjść z roli, jaką przypisali im politycy, i, jak się okazuje, także dziennikarze. Podobnie, jak skrytykowani przez Agnieszkę Sabor ludzie kultury, którzy odmówili udziału w wydaniu telewizyjnego programu „Kultura, głupcze!”, poświęconego budowie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Strzelili sobie w stopę? A może uznali, że przez 20 minut trudno w gronie sześciu osób (plus prowadzący) poważnie rozmawiać? TVP tak naprawdę zaproponowała im rytualne odgrywanie widowiska: oni mieli powiedzieć swoje, wiceprezydent Warszawy swoje, a potem ogłoszono by: przecież prowadzimy dialog ze środowiskami twórczymi, a telewizja w ramach swej misji dba o debatę publiczną. Otóż nie. I dobrze, że to wreszcie zostało powiedziane.

Strajk był ruchem ryzykownym, ale skutecznym. Minister kultury zadeklarował chęć pracy nad rozwiązaniem problemów ubezpieczeń zdrowotnych i emerytalnych. Teraz czas na przygotowanie konkretnych propozycji. Rozmawiajmy o nich, a nie oburzajmy się na artystów. Jak pisał w „Gazecie Strajkowej” ekonomista Mikołaj Iwański: zanim nazwiemy socjalne postulaty strajku artystów roszczeniowymi, zastanówmy się, czy kiedyś ich problemy nie będą również naszymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2012