Nie ufaj politykom

Do zyskownych inwestycji namawiają solidarnie Andrzej Duda, Szymon Hołownia, Paweł Kukiz, a także szefowie KGHM i Orlenu. Co prawda ich wizerunki skradziono, a ludzie tracą fortuny, jednak polskie państwo niezbyt się tym przejmuje.

07.02.2022

Czyta się kilka minut

 / TP–ONLINE
/ TP–ONLINE

Osiemdziesięcioczteroletnia bydgoszczanka znalazła w internecie reklamę namawiającą do zainwestowania w akcje PKN Orlen. Ogłoszeniu towarzyszyła atrakcyjna grafika oraz filmik, który tłumaczył, że dzięki nowej ustawie PKN Orlen stał się spółką narodową. Każdy Polak może zatem stać się jej udziałowcem i codziennie otrzymywać dywidendy: z działalności stacji paliw, z rozsianych po świecie złóż ropy należących do polskiego potentata energetycznego, a nawet z udziałów w gazociągu Baltic Pipe. Umieszczony pod oryginalnym logiem Orlenu komunikat wręcz krzyczy: „Zainwestuj 900 zł w najbardziej rentowną firmę w Polsce i zarób 37 000 zł”.

Dalej jest jeszcze lepiej. Przewodniczący rady nadzorczej spółki, a za pierwszych rządów PiS minister skarbu państwa, Wojciech Jasiński kusi internautów: „Po dwuletnim kryzysie ceny produktów naftowych gwałtownie wzrosły. Nasza firma podjęła decyzję o 4-krotnym zwiększeniu produkcji gazu i ropy”. Brzmi to zaskakująco: cały świat martwi się podwyżkami cen energii, a w Orlenie się z nich cieszą? Mało tego, planują ekspansję na cały świat, ale potrzebują do tego mikroinwestorów, którym Jasiński obiecuje średnie zyski miesięczne w wysokości od 800 do 3500 dolarów. Byłego ministra wspiera sam prezes Orlenu, Daniel Obajtek, uśmiechający się ze zdjęć i obiecujący górę kasy.

Wspomniana na wstępie emerytka z Bydgoszczy uległa dopiero przy trzecim wizerunku, jaki ujrzała: Andrzeja Dudy. On również miał być zachwycony pomysłem Orlenu. Stał na tle nowiutkiej stacji paliw, w białym kasku i pomarańczowej kamizelce, a w ręce miał tabliczkę: „Inwestując 900 zł zarobisz od 12 000 zł tygodniwo”. Pani nie zdziwiła się literówką w ostatnim słowie i po prostu weszła na podaną w reklamie stronę, obejrzała poważnie wyglądające certyfikaty „unijne”, wypełniła formularz, po czym otrzymała telefon od „eksperta finansowego”, który roztoczył przed nią wizję bogactwa. Potem musiała jeszcze tylko skontaktować się z pracownikiem wsparcia technicznego, który polecił jej zamontowanie aplikacji do zdalnej obsługi pulpitu. Jest ich kilka na rynku, wszystkie legalne i używane np. przez informatyków w dużych firmach, by mogli z odległości likwidować usterki komputerów pracowników.

W opisywanej historii bydgoszczanka kilkukrotnie logowała się na konto w obecności „informatyka”, a ten monitorował jej ruchy. Dzięki temu uzyskał niezbędne hasła i po wpłacie pierwszych 900 zł, później mógł już samodzielnie dokonywać kolejnych „inwestycji”. Zanim ofiara się zorientowała, minęły dwa tygodnie, a z konta wypłynęły oszczędności całego życia: 380 tys. zł. W tym czasie profil kobiety na platformie rozgrzewał się do czerwoności wykresami mknącymi w górę i przynoszącymi codziennie kolejne tysiące złotych. Przez cały czas w kontakcie z „inwestorką” był też jej doradca, który opowiadał, jak to wraz z nią cieszy się z zarobionych pieniędzy. Aż nagle zamilkł.

Zagrać na emocjach

Rzecz jasna, nie każdy ma tyle zaufania albo raczej naiwności, by instalować aplikacje otwierające dostęp do pulpitu własnego komputera. Zazwyczaj ludziom, którzy dokonają kilku kolejnych wpłat, początkowo pozwala się na podjęcie części zysków, bo daje to nadzieję, że klient jeszcze bardziej się skusi i zainwestuje więcej. Cierpliwe ssanie przy jednoczesnej trosce o klienta, rozmowy schodzące na sprawy prywatne – to przynosi oszustom największe korzyści. Gdyby jednak ktoś chciał wyciągnąć nagle wszystko albo choć połowę, nie ma na to szans. Prostszy mechanizm stosuje się wobec drobnych ciułaczy, którzy gotowi są tylko na jedną, ostrożną wpłatę. Ich załatwia się szybko. Jak informuje serwis Niebezpiecznik.pl, od roku monitorujący rozlewający się po sieci mechanizm, przy próbie podjęcia pieniędzy konto „inwestora” może zostać oznaczone jako podejrzane, a zniesienie blokady obiecywane jest po wpłacie przelewu uwierzytelniającego. Można też od opiekującego się nami pracownika usłyszeć, że przed wypłatą wymagana jest wpłata prowizji. Nie można jej rzekomo pobrać automatycznie z konta inwestora, trzeba jej dokonać osobno. Efekt jest taki, że ofiara traci kolejne pieniądze, a potem widzi na komputerze komunikaty o problemach technicznych lub o błędach na ostatnim etapie zlecenia wypłaty. Wtedy też najczęściej traci jakikolwiek kontakt z platformą, a doradca nie odbiera już połączeń. Czasem numer, z którego dzwonił opiekun klienta, zostaje wręcz zlikwidowany.

– Wciąż nie mogę pojąć, że dałem się nabrać. Studiowałem bankowość, a po drugiej stronie słuchawki w „horyzontalnej grupie inwestycyjnej”, która oferowała mi wejście w interesy paliwowe Orlenu i poszukiwania srebra z KGHM, był jakiś młody człowiek. Nie przyszło mi do głowy, że widywana przeze mnie od tygodni reklama, w której używany jest wizerunek szefa firmy, może być oszustwem! – kręci głową pan Patryk, który wpłacił niemal 3 tys. euro, ale gdy chciał zrealizować zyski (sześciokrotne), okazało się, że musi dokonać jeszcze opłat manipulacyjnych, w wysokości kolejnego tysiąca euro. – Straciłem wszystko, pisałem do Komisji Nadzoru Finansowego i do CERT-u, który monitoruje przestępstwa internetowe. Muszę przyznać, że odpowiedzieli, a strona została zablokowana. Tyle że następnego dnia zobaczyłem kolejne dwie bliźniaczo podobne reklamy. Mało tego, znalazłem na forum grupującym ofiary telefon do prawnika, który pomaga w podobnych sprawach. Już chciałem do niego zadzwonić, gdy na tym samym forum znalazłem ostrzeżenie, że tam też wyłudzają kasę i że prawdopodobnie to są dokładnie ci sami ludzie!

Marcin Maj z serwisu Niebezpiecznik.pl podkreśla, że wciąż wielu ludzi traktuje reklamy widniejące na poważnych portalach lub na YouTubie jako te bardziej wiarygodne, zwłaszcza jeśli widzą je tuż przy poważnych treściach. Są przekonani, że za ich zamieszczeniem stał ktoś konkretny, kto sprawdził treść, jak to się dzieje w gazecie czy telewizji. Tymczasem rynek reklam internetowych jest w dużej mierze zautomatyzowany i rozproszony, a ich kontrola przed emisją – iluzoryczna. Znane są przypadki, gdy na szacownych portalach pojawiały się ogłoszenia kopiujące reklamy znanych banków, a klikający w nie klienci zakładali „konta” i wpłacali pieniądze oszustom.

– Internauci są często nieostrożni, gubi ich rutyna. Poza tym trzeba przyznać, że strony oszukańczych systemów wyglądają coraz lepiej, opierają się na zaawansowanej socjotechnice, budują odpowiedni stan emocjonalny u przyszłej ofiary. Klienci czują pożądanie, radość zmieszaną z niepokojem, widzą już w portfelu te fortuny krzyczące z wykresów na ekranie. Wyłącza się wtedy myślenie, i to nawet u rozsądnych ludzi – przyznaje Maj. – Mam wrażenie, że prawie każdego da się podejść, jeśli zastosuje się scenariusz ataku odpowiadający profilowi osobowościowemu ofiary oraz sytuacji życiowej, w której akurat się znalazła.

Z analiz Niebezpiecznika wynika, że przestępcy nie tylko zakładają własne domeny, ale też kupują już istniejące i cieszące się zaufaniem, po czym wykorzystują je do przestępstw. I nawet jeśli zostaną zablokowani, mają zazwyczaj przygotowaną kolejną stronę z kodami źródłowymi i umieszczają ją natychmiast w sieci. Działać mogą praktycznie z każdego miejsca na świecie, ale jest mało prawdopodobne, by ktoś robił to spoza Polski. Znajomość naszego trudnego języka wykracza znacznie u sprawców poza zdolności programów tłumaczących, widać też, że autorzy wykorzystują wiedzę o wydarzeniach i programach rządowych, dostępną wyłącznie w krajowych mediach.

– Państwo walczy z tym procederem, ale postępowania trwają długo, zwłaszcza wtedy, gdy trzeba prosić o pomoc prawną z zagranicy, bo np. reklama szła poprzez jakąś zagraniczną sieć. Jeśli dochodzi do ujęcia sprawców, to czasem po kilku latach, więc wielu przestępców ma poczucie bezkarności – twierdzi Maj. – Skala tego zjawiska przerasta jednak nie tylko Polskę, to problem światowy. Współpraca z dużymi platformami nie zawsze jest łatwa, a trzeba też pamiętać, że ograniczenia nie mogą uderzać w legalne przedsięwzięcia.

Prezydent lubi kryptowaluty

Oszustwo na inwestycje w Orlen lub KGHM to klasyczny internetowy scam (czyli wyłudzenie pieniędzy po wcześniejszym zmanipulowaniu i zdobyciu zaufania ofiary), który rozlewa się po internecie od jesieni 2020 r. Reklamy z filmikami można znaleźć na YouTubie, wyskakują na stronach popularnych serwisów informacyjnych, rozpierzchły się też po portalach społecznościowych, głównie na Facebooku. Tu pojawiają się w postaci płatnych reklam, a czasem w formie postów, które rozpowszechniają rzekomo prywatne osoby. Tak naprawdę są to fikcyjne profile, a upowszechniane pod linkami artykuły są perfidnymi fake newsami. Mają nagłówki prawdziwych mediów, a nawet skopiowane rozwiązania graficzne, świetnie imitujące wygląd autentycznych serwisów. Bywa też, że takie nachalne posty, namawiające do udziału w gwarantujących fortuny inwestycjach, są obecne na zhakowanych profilach szacownych instytucji i szkół lub na spreparowanych kontach, stworzonych przez oszustów. Po sieci krążyły już posty „autorstwa” Papieskiej Akademii Teologicznej, I LO w Białymstoku czy też Wyższej Szkoły Gospodarki Narodowej (Krajowej w oryginale) w Kutnie.

Inwestycyjny scam znalazł swe najszersze ujście w postaci podszywania się pod Orlen, gdyż jest to jedna z największych i najgłośniejszych medialnie polskich firm. I zapewne, choć danych na ten temat nikt nie gromadzi, najwięcej ludzi nabiera się właśnie na biało-czerwone logo z orłem. Nie znaczy to jednak, że tylko skopiowany wizerunek Daniela Obajtka i Wojciecha Jasińskiego jest zagrożeniem dla Polaków pragnących pomnożyć swój majątek. Masowo wykorzystywana jest też postać wspomnianego już Andrzeja Dudy, który nie tylko „zachęca” do inwestowania w Orlen, ale również „prywatnie” reklamuje handel kryptowalutami. I robi to ręka w rękę najczęściej z dwiema innymi postaciami życia politycznego: Szymonem Hołownią i Pawłem Kukizem. Tu stosuje się zazwyczaj formę kuszenia poprzez dostęp do skrzętnie ukrywanej przed maluczkimi tajemnicy. „Mikrofon był jeszcze włączony, gdy Szymon Hołownia ujawnił sekretną możliwość” – czytamy, po czym jesteśmy kierowani do wykresu, który ma pokazać, jak lider Polski 2050 zainwestował w bitcoiny 2,3 mln zł, a dziś ma 5,4 mln. Gdzie indziej czytamy: „Paweł Kukiz wyciągnął swój telefon i pokazał widzom, jak dużo zarabia” albo „Duda wyznał, w jaki sposób pomnożył swój majątek”.

Generalnie jesteśmy utrzymywani w przekonaniu, że właśnie tak dorobiły się elity III RP, ale teraz tajemnica się wydała i zarabiać mogą wszyscy. Co ciekawe, w ostatnich dniach polski prezydent oprócz zysków na handlu bitcoinami, „zachęca” też do odbioru pieniędzy z kolejnego programu społecznego władzy: tym razem ma to być 300 zł za udział w szczepieniu na covid. Trzeba „tylko” wypełnić przesłany formularz i podać na nim dane do logowania w bankowości internetowej. Choć ciężko w to uwierzyć, ludzie przekazują te informacje i tracą pieniądze. Prezydent oczywiście nie jest temu winny, ale fakt, że od wielu miesięcy jest liderem rankingów zaufania społecznego, może mieć już znaczenie.

Wcześniej w tym schemacie znalazł się Robert Lewandowski, Marcin Prokop, Maciej Orłoś oraz Kuba Wojewódzki, ale dziś ich wizerunki mogą odpocząć. W ostatnich dniach pojawił się za to dziennikarz Mariusz Szczygieł. „Reklamuje” handel jednym z klonów bitcoina, a na facebookowej grupie pod wdzięczną nazwą „Kochamy Polaków” ten znany z otwartości na świat reporter ma ofertę „tylko dla Polaków!”. Nie do końca wiadomo, dlaczego oszuści wybrali akurat jego wizerunek. O ile bowiem w przypadku Dudy, Hołowni czy Kukiza w grę może wchodzić ich duża popularność i ponadprzeciętna aktywność w mediach, generująca ogromną liczbę wiadomości, to Szczygieł nie należy do grona najpopularniejszych celebrytów.

Odpowiedzi na te pytania byłyby łatwiejsze, gdyby na poważnie z tym procederem ktoś w Polsce walczył. Tak jednak nie jest, mimo że Orlen już w marcu ubiegłego roku ostrzegał przed oszustami, a w grudniu rozpoczął akcję edukacyjną w internecie, zaznaczając wyraźnie, że nie wydzwania do klientów i nie prowadzi inwestycji poza bankami oraz domami maklerskimi. Niestety, interes cały czas kwitnie, i to mimo śledztw w Płocku i Warszawie. To pierwsze wszczęto na podstawie zawiadomienia ze stycznia 2021 r., ale po upływie roku nikomu nie postawiono zarzutów. – Ustalone zostały dwie osoby, które oszuści doprowadzili do niekorzystnego rozporządzenia swoim majątkiem, oraz kilkadziesiąt innych, od których wyłudzono dane osobowe – informuje Iwona Śmigielska-Kowalska z Prokuratury Okręgowej w Płocku. – W sprawie jest teraz nowy referent, który zapoznaje się z tomami akt i czeka na pomoc prawną z zagranicy.

Podobnie jest w przypadku KGHM, który od wielu tygodni ostrzega przed oszustami, a w październiku powiadomił prokuraturę. – Otrzymaliśmy wtedy zawiadomienie o usiłowaniu oszustwa na szkodę nieustalonych osób oraz kradzieży tożsamości spółki KGHM – mówi prok. Lidia Tkaczyszyn z Prokuratury Okręgowej w Legnicy. – Najpierw śledztwo toczyło się w Lubinie, ale z uwagi na wagę sprawy przenieśliśmy je do okręgu.

Tu również nikomu nie postawiono zarzutów.

Nikomu się chyba nie chce

Jak to możliwe, że przestępcy oszukują tysiące ludzi, żerując m.in. na wizerunku głowy państwa? Czy to wina tylko prokuratury? Nie do końca. Po pierwsze przestępstwa cyfrowe są bardzo trudne do namierzenia, a sprawców nie obowiązują granice państwowe. Poza tym nasze służby są wciąż słabo wyposażone, pomoc biegłych zaś kosztowna i zazwyczaj opinie powstają bardzo długo. Sami prokuratorzy też najczęściej nie dysponują zbyt głęboką wiedzą informatyczną. – Te śledztwa są długotrwałe, mozolne, setki ofiar powtarza to samo, a i tak trudno namierzyć sprawców. Nikt nie chce brać takich spraw, trzeba je wciskać siłą – zdradza anonimowo jeden z krakowskich prokuratorów.

Doniesienia o podobnych oszustwach internauci zgłaszają także służbom informatycznym Google’a. – Cały czas usuwamy te „reklamy”, a nawet blokujemy całe konta, z których są zamieszczane – mówi Adam Malczak, rzecznik prasowy Google Polska. – Tworzymy nowe systemy bezpieczeństwa, jak np. program weryfikacji tożsamości reklamodawcy, które oszuści próbują potem obejść. To nieustanna gra w kotka i myszkę, ale zawsze staramy się być dwa kroki przed nimi. W 2019 r. zablokowaliśmy na całym świecie milion takich kont, ale w 2020 r. już 1,7 mln. Tamtego roku usunęliśmy też 3,1 mld pojedynczych ogłoszeń, co pokazuje skalę zjawiska.

Malczak podkreśla, że oszustwa są często dokonywane przez profesjonalne zespoły, wykorzystujące techniki utrudniające namierzenie. I dlatego ważnym elementem w walce z tym zjawiskiem mogą być nie tylko śledztwa i blokowanie kont, ale też jak najszersze informowanie o procederze i jak najliczniejsze akcje promujące bezpieczne zachowania w internecie.

Niestety, akcji takich jest niewiele, a i same ofiary mają do tego coraz bardziej niebezpiecznego procederu stosunek dość lekceważący. Z kancelarii Andrzeja Dudy otrzymaliśmy wyjaśnienie, z którego wynika, że składano już doniesienia w tej sprawie do prokuratury oraz do UOKiK. „Żywimy przekonanie, że w przypadkach, w których doszło do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w następstwie tych reklam, sprawcy czynów zabronionych zostaną niezwłocznie ujawnieni i pociągnięci do odpowiedzialności karnej” – czytamy w piśmie z prezydenckiej kancelarii.

Jest to przekonanie płonne, biorąc pod uwagę, że po kilkunastu miesiącach działania oszukańczego mechanizmu nikomu w Polsce nie postawiono zarzutów. Wspomniany UOKiK powiadomił osobno prokuraturę i – jak dowiadujemy się z pisma do „Tygodnika” – przeprowadził kampanię społeczną „Policz i nie przelicz się”. Problem w tym, że dotyczyła ona nie scamów internetowych, ale... ryzyka rosnących rat w bankach.

Od Pawła Kukiza dowiedzieliśmy się tylko tyle, że zgłosił doniesienie do prokuratury. – Ale szczególnych nadziei z tym postępowaniem nie wiążę – oświadcza wprost.

Na pytania o kradzież wizerunku i używanie go do oszustw nie odpowiedział bezpośrednio ani Szymon Hołownia, ani Michał Kobosko, szef partii Polska 2050. Z ich biura prasowego dowiedzieliśmy się jedynie, że sprawa ogłoszeń była kilkukrotnie zgłaszana Google’owi, a strony blokowane. Podobnie brzmiała odpowiedź z CERT Polska, zespołu powołanego do reagowania na niebezpieczne zdarzenia w internecie. Sprawa jest im znana, oszukańcze domeny na bieżąco wykrywane i umieszczane na liście ostrzeżeń. Tyle.

Słuchając polskich decydentów i czytając pisma z instytucji odpowiedzialnych za walkę z zalewem internetowych oszustw można mieć wrażenie, że państwo podejmuje w większości tylko formalne kroki, by zapewnić sobie alibi. Zaskakujące jest również pasywne podejście osób publicznych, których wizerunek jest wykorzystywany. Żadna z nich nie bije na alarm. Z jednej strony można powiedzieć, że to ich prywatna sprawa, ale z drugiej trzeba pamiętać, że są to osoby cieszące się zaufaniem przynajmniej części społeczeństwa. Powinny zdawać sobie sprawę, że ich twarze stanowią dziś największe zagrożenie właśnie dla tych, którzy ufają im najbardziej.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022