Nie mam wyjścia

Moja rodzina zawsze miała miłosno-nienawistny stosunek do Bożego Narodzenia. Moje siostry uwielbiały święta, ja ich nie znosiłem.

20.12.2010

Czyta się kilka minut

Rabih Alameddine / fot. Grażyna Makara /
Rabih Alameddine / fot. Grażyna Makara /

Wywodzę się z rodziny druzów, a nie chrześcijan. Wzrastaliśmy w tradycji, która doskonale obywa się bez niedorzecznych manifestacji wiary. Jedyne święto, które celebrujemy, to Adha, upamiętniająca ofiarę Abrahama. Gdy kończy się Ramadan, nie oddajemy się orgii jedzenia, nie biczujemy się podczas obchodów Aszury, a na Boże Narodzenie nie obsypujemy naszych dzieci złotem, nie okadzamy ich kadzidełkami i nie kropimy Dolce & Gabbana.

Mój ojciec nigdy nie chciał obchodzić Bożego Narodzenia. Matka przeciwnie. I wciąż je obchodzi. Każdego roku dekoruje drzewko wyłącznie czerwonymi ozdobami. Kiedy ubiera choinkę, powtarza, że ma potworne wyrzuty sumienia, bo ojciec już nie żyje, a wiadomo, że nie przepadał za świętami Bożego Narodzenia.

Mimo że - podobnie jak ojciec - pochodzi z rodziny libańskich druzów żyjących w górach, urodziła się w Jerozolimie, gdzie mieszkali podówczas moi dziadkowie. Babka posłała wszystkie córki do szkoły katolickiej. Chciała, by wyrosły na wyrafinowane i dystyngowane kobiety, a nie libańskie góralki. Kiedy siostry zakonne zapytały babkę, czy pochodzi z rodziny chrześcijańskiej, odparła: "Mais, bien sur".

Mój ojciec rozkoszował się francuskim winem i słodową whisky, uwielbiał czterowarstwowe kaszmirowe swetry i krawaty od Lanvina, lubił wypady do Paryża i pamiętne kolacje w małym bistro w Genewie, ale tak naprawdę, głęboko w sercu pozostał libańskim druzem z gór. Jak jego ojciec.

To wszystko dla dzieci, mawiała matka. Co roku, przez czterdzieści pięć lat, które razem spędzili, ubierała choinkę i układała pod nią prezenty dla nas. Jedyne ustępstwo polegało na tym, że drzewko było proste i eleganckie. Żadnej ostentacji, zero dekadencji, wyłącznie czerwone ozdoby. Kiedy intonowaliśmy kolędy, ojciec zaczynał przeklinać. Pomagając w rozpakowywaniu prezentów, które dla nas kupił, narzekał w najlepsze.

Dziś moja rodzina ubiera kilka choinek. Każda z dwóch sióstr ma swoje własne drzewko. Dla dzieci, ma się rozumieć. Matka przygotowuje choinkę dla wnucząt. Co rok.

Drzewko matki wciąż jest proste i eleganckie. Ale moja siostra musi mieć najlepszą choinkę w całym Bejrucie. Pod koniec listopada jej dom zamienia się w świątecznego potwora. Siostra ma na składzie ze dwa tuziny figurek świętego Mikołaja i czerwoniutkiego renifera naturalnej wielkości. Ozdabia światełkami nie tylko choinkę, ale też wszystkie rośliny znajdujące się w mieszkaniu, z kaktusem włącznie.

Każdy przedmiot w zasięgu wzroku owija fikuśną czerwoną wstążką, żeby wyglądał jak prezent. A prawdziwe podarki kupuje każdemu znajomemu dziecku.

Moja siostra doprowadza mnie do szału. Powtarzam jej, że nie jesteśmy chrześcijanami. Mówi, że święta nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem. Tłumaczę jej cierpliwie, że Boże Narodzenie to celebracja narodzin Chrystusa. Kogo? - pyta.

Rzecz jasna, nie ogranicza się do Bożego Narodzenia. Na Adhę piecze baranka. Na Wielkanoc maluje jajka dla dzieci. Na koniec Ramadanu organizuje orgiastyczną kolację dla przyjaciół. W tym roku ugotowała nawet monstrualnego indyka na Święto Dziękczynienia, z tą różnicą, że zrobiła to w piątek. Wystawna kolacja w środku tygodnia byłaby niepraktyczna, jak wyjaśniła później.

Powiedziałem jej, że nie jest Amerykanką. Na co ona, żebym przestał się zachowywać jak libański wieśniak z gór.

Co rok narzekam i próbuję wybić jej z głowy pomysł obchodzenia Bożego Narodzenia. Mówi, że beznadziejnie pakuję prezenty dla dzieci. To nie ma sensu - odpowiadam - skoro dzieciaki i tak potargają papier. Każe mi się zamknąć i wracać do roboty.

Ilekroć przechodzę obok zachwycająco udekorowanej choinki, psioczę i mamroczę (czasem na głos, czasem w duchu).

Co rok staram się być w domach moich sióstr przy otwieraniu prezentów. Psioczę i mamroczę, kiedy dzieciaki piszczą z radości.

Co rok próbuję ostrożnie zdjąć z szyi pętlę narzuconą przez ojca. I za każdym razem niemal duszę się własnymi rękami.

RABIH ALAMEDDINE jest amerykańskim pisarzem. Urodził się w Jordanii, ale jego rodzice są Libańczykami. Jako nastolatek wyjechał do Wlk. Brytanii, a potem do USA, gdzie studiował na UCLA w Kalifornii. Ostatnio opublikował "Hakawati. Mistrz opowieści" (wyd. polskie: Wydawnictwo Znak 2009). Prócz tego wydał dwie powieści - "Koolaids" i "I, the Divine" - a także zbiór opowiadań "The Perv". Alameddine jest także malarzem, swe prace wystawiał w wielu galeriach w Europie, Stanach Zjednoczonych i na Bliskim Wschodzie. Mieszka w San Francisco i Bejrucie. Alameddine był gościem specjalnym II edycji Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada, organizowanego przez Fundację Tygodnika Powszechnego, Miasto Kraków i Krakowskie Biuro Festiwalowe. Wywiad z pisarzem drukowaliśmy w "Magazynie Literackim" nr 1-2/2010 (dostępny na stronie internetowej "TP": tygodnik.onet.pl/43,0,42616,artykul.html ).

W ubiegłym roku opowieść wigilijną napisał dla nas Etgar Keret.

Przełożył Grzegorz Jankowicz

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2010