Najłatwiej winić Amerykę

Nigdy jeszcze notowania Ameryki w świecie arabskim nie były tak niskie jak za prezydentury Busha. Ale nigdy też niższe nie były na Zachodzie notowania samego świata arabskiego.

14.11.2004

Czyta się kilka minut

Bush dotknął bolących miejsc i ośmielił się otworzyć regionalną puszkę Pandory, z której wypełzły bestie terroryzmu, nietolerancji, nienawiści do Zachodu, despotyzmu, brak demokracji i postępu cywilizacyjnego. Ośmielił się zakwestionować status quo, zdominowane przez autokratyczne reżimy arabskie i zaproponować zmiany. Nic dziwnego, że jest tu mało popularny. Arabowie w większości boją się zmian, bo te musiałyby zacząć się od podania w wątpliwość ich własnych systemów i stereotypów religijnych, kulturowych i społecznych - co jest nie do pomyślenia. Dlatego ich stosunek do wyniku amerykańskiej elekcji dobrze oddaje karykatura w “Gulf News" (z 5 listopada): globus przystawia sobie rewolwer, z napisem “Jeszcze 4 lata Busha".

- Nad regionem gromadzą się ciemne chmury - mówi Ali Ammar, marokański dziennikarz, który przewiduje, że prócz nasilenia konfliktów w Iraku i Afganistanie mogą zacząć się rozruchy w Sudanie, Iranie i Syrii. Syryjski prezydent Al-Asad w telegramie do Busha wyraził wprawdzie nadzieję na “poważny dialog umacniający wzajemne stosunki", ale dwa dni po wyborach w USA ambasadę amerykańską w Damaszku zamknięto, obawiając się manifestacji. W powietrzu wisi pytanie, czy w czasie kolejnej kadencji Bush nie zdecyduje się na kroki bardziej drastyczne niż sankcje, by rozwiązać kwestię wspierania przez Syrię terrorystów i utrzymywania ich baz na terytorium syryjskim.

Słychać też złowróżbne głosy, że Ameryka pod wodzą Busha może doprowadzić do militarnej konfrontacji z Iranem. “Relacje amerykańsko-irańskie dryfują w stronę bardzo niebezpiecznych wód" - pisze Ali Ansari, brytyjski ekspert od Iranu w miesięczniku “The Middle East" (październik 2004). Większość regionalnych komentatorów wini Busha za pogorszenie stosunków między USA a Iranem i wobec jego reelekcji nie widzi możliwości ich polepszenia. Także Jassem Ali, politolog z Bahrajnu, twierdzi, że zwycięstwo Busha to fatalna wiadomość dla Bliskiego Wschodu. “Możliwe, że Bush uzna to za oznakę sukcesu jego polityki w regionie, co utwierdzi go w jego przekonaniach. Będzie jeszcze więcej zabijania i rozlewu krwi" - pisze Ali w “Gulf Times" (z 4-5 listopada).

Kogo nie zapytać, trudno tu znaleźć zwolenników Busha. Na pytanie, dlaczego Arabowie tak go nienawidzą, odpowiada Ahmed, mój egipski student na Uniwersytecie Katarskim. Jego ustna prezentacja, po angielsku, z użyciem programu PowerPoint, z cytatami z uchwał ONZ i obszerną, choć merytorycznie podejrzaną bibliografią ma tylko jeden wątek, jeden temat i jedną konkluzję: poparcie administracji Busha dla Izraela. “Tu się wszystko zaczyna i na tym wszystko się kończy" - powtarza Ahmed. I wyjaśnia, że źródła antyamerykanizmu Arabów leżą właśnie w stosunku Ameryki do państwa izraelskiego. Wszelkie akcje podejmowane przez Busha na Bliskim Wschodzie i nad Zatoką, nawet inicjatywy pokojowe i próby promocji reform czy demokratycznej formy rządów, Ahmed interpretuje negatywnie, przypisując im diaboliczne intencje anihilacji arabskiego świata islamu na korzyść wzrostu izraelskiej potęgi.

Wynik wyborów w USA napawa go przewrotną satysfakcją, a nawet jakąś desperacką, irracjonalną euforią: “Bush sam zniszczy Amerykę swoją bezsensowną polityką w świecie arabskim", mówi z przekonaniem Ahmed i dodaje, że wroga postawa Arabów wobec USA jeszcze wzrośnie w drugiej kadencji prezydenckiej.

Postawę “im gorzej, tym lepiej" zdaje się podzielać tzw. arabska ulica, czyli populistyczna, antyamerykańska propaganda zawiadująca sercami milionów Palestyńczyków, Syryjczyków, Egipcjan. Za to młodzi Kataryjczycy ciszej niż inni wyrażają zastrzeżenia do wyboru Busha: ich rząd jest proamerykański i jako jedyny w regionie wprowadza śmiałe reformy polityczne, demokratyzując kraj i modernizując system szkolnictwa.

Inne zdanie ma także Mugbel al Dukhair, wykładowca Uniwersytetu Króla Abdul Aziza w Arabii Saudyjskiej, cytowany w dzienniku “Saudi Gazette" (z 4 listopada): twierdzi on, że zarówno rząd Królestwa, jak i wielu Saudyjczyków woli Busha, bo Kerry nawoływał do zmniejszenia uzależnienia ekonomii USA od saudyjskiej ropy i chciał zwiększyć budżet na poszukiwanie alternatywnych źródeł energii. A nafciarz Bush dba o stosunki amerykańsko-saudyjskie, pomimo 11 września.

Busha wolą też nie-Arabowie, licznie pracujący w regionie. Na przykład Hindusi: ich przemysł elektroniczny zyskał lukratywne kontrakty dzięki jego polityce gospodarczej. Pytani o zdanie hinduscy taksówkarze i sprzedawcy podnoszą kciuk w geście aprobaty. Za Bushem są też znajomi Filipińczycy, wyczerpani długotrwałą wojną domową z islamskimi separatystami z południa ich kraju. Za to mieszkający w Katarze nieliczni Amerykanie pochodzenia żydowskiego są bardzo przeciw Bushowi, choć Izraelczycy cenią go za postawę wobec terroryzmu i za wspieranie Izraela.

Jednak ogromna większość arabskich komentarzy o perspektywach drugiej prezydentury Busha mieści się w przedziale od zera do minus nieskończoności. W tej powodzi “antybuszyzmu" niczym egzotyczny kwiat jawi się esej Amira Taheri, irańskiego publicysty, autora książek o Bliskim Wschodzie i islamie, opublikowany rzecz jasna poza Iranem. Taheri pisze, że reelekcja Busha to fatalna wiadomość, ale dla “reakcyjnych i despotycznych reżimów, dla pan-arabistów i islamo-faszystów, którzy modlili się o zwycięstwo Kerry’ego". Taheri jest przekonany, że “Bush ma teraz kolejne cztery lata na wprowadzenie swego ambitnego planu zmian politycznych i ekonomicznych w całym regionie Bliskiego Wschodu", i że będzie próbował pomóc Palestyńczykom wrócić do negocjacji, sabotowanych przez Arafata. “Z rezultatu amerykańskich wyborów wynika jedno - pisze Taheri - że wydarzenia 11 września zmieniły Amerykę i nikt nie rozumie i nie reprezentuje tego lepiej niż Bush".

Ale Taheri jest samotny w Arabii, gdzie wynik amerykańskich wyborów powraca wściekłością, bez prób samokrytycznego wglądu w problemy regionu. Łatwiej jest winić Busha i Amerykę, niż przezwyciężyć własną bierność i strach przed zmianami politycznymi i społecznymi, bez których nie będzie ani pokoju między Izraelem a Palestyńczykami, ani stabilnego Iraku - bez względu na to, kto jest prezydentem USA.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2004