Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W świetle krytycznych wypowiedzi na temat przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty ze strony PiS oraz niezdecydowania ze strony PO można jednak mieć obawy co do kontynuacji procesu dostosowań fiskalnych. Po stronie dochodów przewidziano wyższą ściągalność podatków, tradycyjnie nie wskazując, jak ma ona zostać osiągnięta. Zamrożono progi w podatku dochodowym, co oznacza de facto zwiększenie obciążeń fiskalnych. Martwią też malejące wydatki na szkolnictwo wyższe.
Z krytyką projektu ruszył PiS-PO. Jako "budżet stagnacji" określił go kandydat na premiera Kazimierz Marcinkiewicz. Jego partia chce zwiększenia wydatków socjalnych - na samo dożywianie dzieci politycy chcą przeznaczyć miliard zł więcej. Z kolei zdaniem PO za mało funduszy przeznaczono na realizację projektów ze środków UE. Oszczędności obie partie widzą głównie w cięciach w administracji, a to, znając jej "odporność na zmiany", stawia pytanie o skuteczność. Zwycięzcy wyborów kierują się tu poziomem społecznej akceptacji dla cięć. Wszak koszty administracji, tak chętnie brane na celownik przez polityków, stanowią zaledwie 10 proc. wydatków socjalnych. Oczywiście w kampanii wyborczej można twierdzić, że ratunkiem dla polskich finansów jest zapisane w programie PiS-u zmniejszenie liczby służbowych komórek, ale czy można tak rządzić? Owszem, PO proponuje zmniejszenie wydatków socjalnych, ale stoi to w sprzeczności z postulatami PiS-u i stanowi potencjalne zarzewie konfliktu.
Zajęci politycznymi targami politycy pewnie nie podejmą debaty na temat budżetu przed rozstrzygnięciem wyborów prezydenckich. Tego niepotrzebnego opóźnienia i niepewności odnośnie kształtu budżetu można było uniknąć rozpisując - jak od lat postulują ekonomiści - wybory parlamentarne na wiosnę.