Mity, błędy, nadużycia

Nie ma żadnych dowodów na to, że DNA wprowadzone drogą pokarmową wywołuje zmiany genetyczne u człowieka. Gdyby tak było, to od salami rosłyby nam ośle uszy, od piersi kurczaka - dziób, od baraniny by się głupiało, a od schabowego rosłyby nam świńskie ryje.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Przez polską prasę, radio i telewizję przetoczyła się niedawno dyskusja na temat roślin genetycznie modyfikowanych (GMO). Dotyczyła prac nad nową ustawą o nasiennictwie, zawetowaną przez prezydenta Bronisława Komorowskiego. Przeciwnicy ustawy uważali, że zezwalałaby na stosowanie w polskim rolnictwie nasion GMO, a w konsekwencji - uprawy roślin GMO, uwarzając je za szkodliwe. Opinia ta wydaje mi się nieuzasadniona.

Przeciw monopolowi

Przeciwnicy ustawy uważają, że wprowadzenie tego typu nasiennictwa odda monopol produkcji nasion w ręce zagranicznych potentatów. Miałoby to stworzyć możliwości drastycznego podniesienia cen lub zablokowania dostaw nasion przez wrogie działania międzynarodowych monopoli.

Swego czasu myślałem podobnie, toteż na początku lat 90. XX wieku mój macierzysty Instytut Biochemii i Biofizyki PAN opatentował na terenie Polski stosowną odmianę ziemniaka, otrzymaną metodami GMO, odporną na jeden z wirusów roślinnych wywołujący istotne ekonomicznie porażenia tych roślin. W otrzymanym wariancie ziemniaka zarówno jego pokrój, jak i wszystkie cechy użytkowe (w tym bezpieczeństwo pokarmowe) były identyczne z odmianą wyjściową. Opatentowaliśmy go z myślą, by w razie potrzeby obcy monopolista spotkał się z barierą prawną w naszym systemie agrotechnicznym. Ta wizja monopolu w rolnictwie zdała mi się wówczas zagrażać swobodzie produkcji roślin przez indywidualnego rolnika, a tym samym wolności społeczeństwa i poszczególnych ludzi. Dziś jednak muszę stwierdzić, że nie jest ona prawdziwa.

W tym roku (w sierpniu i wrześniu) w ciągu paru weekendów przejechałem Polskę wszerz i wzdłuż. Uderzyło mnie zagrożenie monopolizacją właściwie we wszystkich innych niż nasiennictwo działaniach agrotechnicznych. Od Kodnia do Warszawy, od Warszawy do Sandomierza, od Warszawy do Zamościa i od Warszawy do Olsztyna nie widziałem na polskich polach (był to czas żniw) ani jednego kosiarza, ani jednego konia ciągnącego żniwiarkę czy pług. Za to widziałem liczne kombajny i traktory (nawet dość fancy, bo były to często prawdziwe lamborghini z klimatyzowanymi kabinami kierowcy). W tej sytuacji, gdy nie ma już w Polsce koni roboczych, to dostawca, w którego rękach skoncentrowana jest dystrybucja paliwa, zrobi z naszym rolnictwem, co zechce - wystarczy, że zakręci kurek, podniesie cenę ropy. Jeśli zakręci ten kurek, to co zrobimy? Przecież sochami wszystkich tych pól się nie obrobi.

A dostawca elektryczności? Przecież może przekręcić kontakt. Jak wyłączy prąd, to staną dojarki elektryczne, a kto wtedy wydoi krowy? Kto zapewni ciąg chłodniczy między wymionem a moją szklanką mleka?

Autonomia

Problem bezpieczeństwa w produkcji rolnej nie jest więc związany z demonicznymi planami obcych monopoli nasiennych, tylko z kwestią koncentracji w rolnictwie. A ta jest rezultatem szukania zysku poprzez obniżkę kosztów produkcji. Taniej jest dziś (gdy praca ludzka - nareszcie - staje się droga) obrobić ziemię maszynami niż sochą. Praca koni zaś - energetycznie - jest bardziej kosztowna niż traktora (koń zimą też żre, choć nie pracuje, a traktor jak nie pracuje, to nie pali ropy). Tak, koncentracja w rolnictwie obniża koszty produkcji, ale wywołuje też swoiste zagrożenia.

Ochrona przed zagrożeniami wynikającymi z koncentracji w rolnictwie wymaga działań na wielu polach. Tu istotna staje się rola państwa. Szukając autonomii rolnictwa, warto się starać o zróżnicowanie dostawców paliw płynnych, co zresztą - gorzej lub lepiej - jest przez państwo podejmowane. Warto zastanowić się też nad nowymi własnymi źródłami energii (co również jest przedmiotem dyskusji na poziomie państwa). Warto myśleć choćby o gazie łupkowym - nawet jeśli inwestycja w rozpoznanie możliwości jego wydobycia byłaby tylko kartą przetargową w kontaktach z obcymi dostawcami paliw. Należy też oczywiście zapewnić trwałość systemu krajowego nasiennictwa, przy czym nie ma znaczenia, czy będzie to nasiennictwo tradycyjne, czy GMO.

Chodzi o to, by w obu przypadkach mieć nad tym fragmentem agrotechniki kontrolę, aby w razie braku dostaw z zewnątrz czy wrogich ruchów cenowych móc zachować autonomię. I temu służył projekt ustawy o nasiennictwie - zapewniającej właściwe podstawy prawne krajowego systemu produkcji i dystrybucji nasion.

Europa kontra Ameryka

Wskaźniki ekonomiczne mówią, że produkcja roślin genetycznie modyfikowanych obniża koszta produkcji w rolnictwie. Powstaje oczywiście pytanie, czy koszty te obniżać należy. Unia Europejska od początku przyjęła politykę dopłat do rolnictwa - by zapobiec zalewowi tanich produktów rolnictwa amerykańskiego. Chodziło tu o podtrzymanie europejskiej produkcji (kosztowniejszej niż amerykańska), by nie paść pastwą monopolu, bowiem w USA grubo wcześniej niż w Europie ukształtowało się wysoko wydajne ekonomicznie rolnictwo wielkoprodukcyjne.

Postępująca koncentracja rolnictwa europejskiego, wspomaganego dotacjami, częściowo wyrównała te różnice, z tym że w latach 90. Stany Zjednoczone podjęły prace nad nowym nasiennictwem GMO, mającym znów zapewnić im na rynku międzynarodowym pozycję lidera.

Europa, gdzie rozwój biologii molekularnej i systemów stosowania nowych rozwiązań był znów spóźniony, zareagowała na to nowe zagrożenie ekonomiczno-polityczne w jedyny wówczas możliwy sposób - wprowadzając ograniczenia czy nawet wstępne zakazy nie tylko stosowania, lecz również prac nad roślinami GMO. W tej dziedzinie Amerykanie, nie zakazując badań i stosowania, mieli i mają przewagę.

Ochrona rolnego rynku europejskiego przed przewagą nowego nasiennictwa amerykańskiego była łatwiejsza poprzez prawne zakazy użycia roślin modyfikowanych genetycznie niż przez rozwój własnego, konkurencyjnego nasiennictwa GMO. Dziś sytuacja znów się wyrównuje, prawa ekonomii działają i zakazy użycia roślin GMO, np. w mieszankach paszowych, zmniejszają konkurencyjność rynkową żywności europejskiej. Stąd pojawiają się w Brukseli tendencje do rozluźniania przepisów związanych z GMO, co znajdowało swój wyraz w pewnych ustaleniach projektu wspomnianej ustawy.

Królewski ogródek

Wtórnym rezultatem owej konkurencji z USA stało się promowanie rolnictwa "organicznego". W Europie byli i tacy, którzy uważali, że w świecie postindustrialnym pojawia się dotkliwy problem niezagospodarowanej siły roboczej. Ich zdaniem, problem bezrobocia mogłoby rozwiązać zwiększenie pracochłonności w rolnictwie, czyli podjęcie produkcji drobnotowarowej (ale o wysokich parametrach jakości) wymagającej zatrudnienia, we względnie prostych układach, wielu ludzi, dziś zbędnych w zautomatyzowanym przemyśle. Takie rolnictwo chłonące prostą pracę winno być, zdaniem owych ludzi, silną stroną ekonomii europejskiej.

Być może jest w tym jakaś racja, choć mnie wydaje się to ślepym zaułkiem w produkcji żywności. Rozumiem świetnie, że głód, niedożywienie w pewnych rejonach świata (a także i społecznych enklaw u nas) związane nie z globalnymi brakami w produkcji żywności, lecz z jej dystrybucją. Ale dystrybucja i produkcja są ze sobą związane. Dziś spadek produkcji nie zmieni dystrybucji, tylko osłabi płynące przez nią strumienie dóbr. Wzrost produkcji (jej potanienie) może te strumienie wzmocnić. Nasza pomoc żywnościowa dla ludzi potrzebujących oparta jest na taniej produkcji żywności, zaspokajającej nieco więcej niż średnie zapotrzebowanie w krajach producenckich.

Produkty rolnictwa "organicznego", niestosującego GMO i chemicznych środków upraw, są oczywiście droższe od produktów rolnictwa przemysłowego. To jasne - takimi być muszą z samego założenia, bo mają być i są pracochłonne.

W warszawskiej hali na ulicy Banacha widziałem "jajka z fermy organicznej" (tak brzmi nazwa tego produktu), które kosztują 1,15 zł, i te z chowu przemysłowego po 0,45 zł. To dla mnie i dla medialnych zwolenników żywności organicznej nie jest wielka różnica, ale (niestety) dla wielu współobywateli - jest. Jeśli rzeczywiście kryzys się pogłębi, to spadną dochody i ludzie będą jeszcze bardziej niż dziś szukać taniej żywności. A rolnictwo organiczne jej nie zapewni. Jego podstawowa idea przypomina myśl leżącą u podłoża powstania Petit Trianon, gdzie królowa Maria Antonina sama doiła owieczki oraz kózki i zbierała ziółka, co dawać jej miało kontakt z przyrodą i z życiem prostego człowieka. Gdy potem ów "prosty człowiek", nie noszący culotte, zażądał chleba, jedyne, co przyszło do głowy Marii Antoninie, to słynna rada: "Nie mają chleba? Niech jedzą ciastka" (czy też coś w tym guście).

Owo rozkoszowanie się naturą w sztucznym układzie francuskiego parku należy do jednego z nurtów myśli oświeceniowej, zwanego sentymentalizmem. Zda mi się, iż ten nurt odnajduję w opowieściach o wadze żywności organicznej, produkującej w istocie "ciastka" dla społeczeństw sytych (ich bogatszych warstw). Oczywiście, da się na tym chwilowo zarobić, przecież nie za darmo królowej stworzono mały raj. Kilku ogrodników na nim zarobiło, ale wiele chleba z tego nie było.

Przeżyć dzięki UNRRA

W krajach, gdzie głód zagląda ludziom w oczy, deficyt żywności wynika zarówno z rozchwiania systemów dystrybucji, jak i z niedoborów produkcji. Kiedy obniżymy produkcję żywności w krajach bogatych lub ją podrożymy, to sami ją zjemy i nie będzie czego dystrybuować w krajach biednych. Spadek kosztów produkcji rolnej związany między innymi ze stosowaniem GMO jest istotny dla walki z głodem. Żywności jest dużo tam, gdzie jest tania produkcja i dobra dystrybucja, a mało tam, gdzie produkcja jest droga, a dystrybucja zła. Ale źle jest przede wszystkim tam, gdzie jest zła polityka.

I tu znów pojawia się nieszczęsna kwestia żywności GMO. Było głęboko niemoralnym zniszczenie pomocowych transportów żywności z USA w pewnym kraju afrykańskim, ponieważ była to kukurydza GMO. Tam ludzie umierali z głodu, a jakiś kacyk zakrawający na światowca zatroskanego o kwestie GMO kazał tę kukurydzę wyrzucić do morza.

Stosunek do typu żywności wygląda nieco inaczej u sytego niż głodnego. Sam pamiętam, że tuż po wojnie uchroniło mnie przed głodem zjadanie ze smakiem pochodzących z paczek UNRRA margaryny z oleju palmowego i tuszonki z mięsa końskiego. Produkty te pochodziły z przeterminowanych zapasów armii amerykańskiej. Gdybyśmy wówczas wybrzydzali, to niejeden z nas nie doczekałby dyskusji o żywności GMO.

Na przykład truskawki...

Kolejnym argumentem przeciw nasiennictwu GMO było to, że wywoła ono niekontrolowane zmiany w habitacie, wynikające z możliwych krzyżowych zapyleń roślin. Przyznam, że - choć biofizyk i biochemik - nie wiem, o co tu chodzi. Nie znamy wypadków, by truskawki - krzyżówki poziomki wirginijskiej i chilijskiej otrzymane w Europie w XVIII wieku (zawierające zupełnie nowe, nieistniejące dotąd w przyrodzie DNA) - wprowadzone w wielkiej skali do naszego rolnictwa, zapylały rodzime poziomki, wypierając je z naszych lasów i pól. Nie słyszałem, by ziemniaki krzyżowo zapylały należące przecież do tej samej rodziny pomidory i vice versa (zapewne wyszlibyśmy na tym nieźle, rozporządzając roślinami produkującymi pod ziemią bulwy, a nad ziemią pomidory). Hipotezy o zagrożeniu krzyżowymi zapyleniami sprawdzić można łatwo - idąc na targ i sprawdzając, ile odmian pomidorów, kartofli i jabłek widać na stoiskach. Jest tak dlatego, że istnieją bariery biologiczne i hodowlane, utrzymujące nie tylko gatunki, ale i ich odmiany w typie. A więc zagrożenie mające wynikać z zapyleń krzyżowych - to mit.

Jeśli ktoś twierdzi, że takie zapylenie krzyżowe to rzeczywistość mająca znaczenie dla biologii środowiska, wyrażająca się istnieniem krzyżówek płodnych i utrzymujących mieszany pokrój, to będę bardzo wdzięczny za przekazanie mi takiej rośliny. Byłaby niezwykle interesująca dla ludzi zajmujących się genomiką.

W literaturze istnieją doniesienia o pojawianiu się chwastów z rodziny krzyżowych odpornych na pestycydy. Szczerze wątpię, by były one produktem krzyżowych zapyleń przez rzepak GMO. Sądzę raczej, że są to mutanty transportowe, a sprawę może rozstrzygnąć analiza genomiczna, którą przeciwnicy GMO się nie zajmują.

W tych dyskusjach tym razem nie padł jakoś żelazny argument przywoływany w sporach o GMO, a mianowicie twierdzenie, że żywność taka wprowadza do naszego organizmu nowe DNA, co może być groźne w dalszym horyzoncie czasowym.

Nie ma żadnych dowodów na to, że DNA wprowadzone drogą pokarmową wywołuje zmiany genetyczne u człowieka. Gdyby tak było, to od salami rosłyby nam ośle uszy, od piersi kurczaka - dziób, od baraniny by się głupiało, a od schabowego rosłyby nam świńskie ryje. Jedząc wspomniane produkty, pochłaniamy ogromne ilości obcego DNA i... nic. Rośliny GMO zwykle niosą jeden zmieniony gen, co stanowi mniej więcej jedną pięćdziesięciotysięczną spożywanego DNA. Gdyby rzeczywiście DNA pokarmowe miało zdolność do zmieniania naszego DNA, to 50 tysięcy razy częściej wcielalibyśmy nie transgen, a wszystkie inne "naturalne" geny spożywanych roślin i musielibyśmy spodziewać się tego, że np. po szczypiorku (też zawiera dużo DNA) będziemy mieć - choćby w uszach - chloroplasty. Tak więc opowieść o bezpośrednim zagrożeniu transformacją naszego DNA przez DNA pokarmowe to też mit.

Obawa i ostrożność dotyczy dalekosiężnego wpływu mogącego się objawić w następnych pokoleniach. Warto jednak przypomnieć, że doświadczenia (obejmujące całą właściwie ludzkość) nad wpływem "nienaturalnego" DNA na zdrowie wielu pokoleń trwają już od około 250 lat. Chodzi tu o uprzednio wspomniane truskawki. Ich DNA nie istniało przed połową XVIII wieku. Owe truskawki są jedzone od tego czasu, działaniu nowego DNA poddawane jest już więc 10-15 pokoleń ludzkich. Nie ma żadnych danych, by jedzenie owego nowego DNA wywołało jakiekolwiek zmiany genetyczne u ludzi.

Fałszywa Arkadia

Nie lubię zakazów - szczególnie nieracjonalnych. Sądzę, że moje prawo do własnego stylu życia, a w jego ramach - wyboru rodzaju żywności, jest agresywnie naruszane przez propagandzistów przeciwnych GMO. Wolałbym jeść żywność GMO, gdyby się okazało, że jest produktem rolnictwa używającego mniej pestycydów i nawozów sztucznych niż rolnictwo tradycyjne.

Jeśli się potwierdzi, że niezwykle dziś groźne dla rolnictwa zjawisko - masowe wymieranie pszczół - choćby w części związane jest właśnie z chemizacją, to będę z uporem wspierał uprawy odpowiednich GMO dla pszczół życzliwe. Nie mam zamiaru pewnego dnia się obudzić w grożącym nam, po wyginięciu tych pożytecznych stworzeń, świecie "żywności szarej", bez owoców, które rodzą się po zapyleniu przez owady.

Nie mam też zamiaru wracać do Arkadii i walczyć z postępem w imię fałszywych wizji świata przyszłego, w którym oprócz tego, że rolnictwo nie używałoby nowoczesnego nasiennictwa, panowałyby braki żywności. Przeciwnikom GMO proponuję, by ruszyli ze swoimi zasadami do Brazylii, Indii, Chin i tam walczyli o zahamowanie rozwoju produkcji żywności. Będą na pewno życzliwie przyjęci.

Kończąc już: jeśli podaje się do publicznej wiadomości, że np. międzynarodowy koncern Monsanto produkuje nasiona GMO dla zysku, to nikt mi nie wmówi, że nasiennictwo organiczne jest przemysłem nastawionym na straty.

A kto kogo przeprze, to zależy już od ekonomii, która nauką ścisłą nie jest, a elementów antyreklamy i reklamy używa skolko ugodno, jak często mówią bracia Rosjanie.

Prof. Włodzimierz Zagórski jest biochemikiem specjalizującym się w badaniach mechanizmu biosyntezy białka i związanej z tym ekspresji genetycznej wirusów roślinnych. W latach 1990-2007 pełnił funkcję dyrektora Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN. Jest członkiem korespondentem Polskiej Akademii Umiejętności i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011