Mamo, to nieprawda

Jest kwiecień, maj, i są najazdy dziennikarzy. Cały czas ktoś przyjeżdża i pyta. To jest najgorsze, bo cały czas tamto, co było, powraca.

08.05.2012

Czyta się kilka minut

Stanisława Pyjas, Gilowice, marzec 2012 r. / Fot. Piotr Wacowski, Superwizjer TVN
Stanisława Pyjas, Gilowice, marzec 2012 r. / Fot. Piotr Wacowski, Superwizjer TVN

PIOTR LITKA i ANNA BARAŃSKA-CAŁEK: Pani pochodzi z Gilowic? STANISŁAWA PYJAS: Nie, z Ropczyc koło Dębicy. Tam zaczęłam naukę, ale musiałam się przenieść do Gorlic, a szkołę skończyłam w Mielcu. Było nas w klasie 16 dziewcząt, nie miałyśmy żadnych znajomości. Dostałam nakaz pracy i musiałam wyjechać. Daleko? Wysłano nas jak najdalej: w białostockie. Tam zaczęłam pracę, na samej granicy polsko-sowieckiej. Byłyśmy dwie z koleżanką i wybrałyśmy szkołę, w której brakowało nauczycieli. Dziś, jak o tym pomyślę... człowiek był młody i głupi. Jechałyśmy bardzo długo. Kiedy dotarłyśmy do Bielska Podlaskiego, dano nam podwody białoruskie, które miały nas dowieźć do naszej szkoły. To była gmina Narewka. Stamtąd miałyśmy przed sobą jeszcze ostatnie 15 kilometrów przez same lasy na granicę. Żeby wjechać na granicę, potrzebowałyśmy specjalnych przepustek, a to był okres stalinizmu. Tam było przejście graniczne, byłyśmy inwigilowane... Tam poznała Pani męża? Jego tam wówczas jeszcze nie było, dopiero rok później objął stanowisko. Jak się znalazł na tym „końcu świata”? Skończył szkołę oficerską w Kętrzynie. Był bardzo zdolny, ale że był góral, co miał na myśli, to mówił. Kiedy wszyscy uczyli się do egzaminów w szkole oficerskiej, on się nie uczył. Chodził między kolegami i żartował z konstytucji. No i oczywiście koledzy donieśli do władz, do pułku, że on tak się wyraża. Co on wówczas przeżył! Kiedy opowiadał mi o tej historii, przyznał, że miał nawet zamiar popełnić samobójstwo. Miał przystawiony pistolet do skroni, ale pomyślał o swojej matce, która by tego nie przeżyła, i zrezygnował. Za karę trafił do najgorszej dziury białostockiej, a miał trafić do Warszawy. Jak się poznaliście? Kiedy tam przyszedł, to cóż miał robić? Nic tam nie było, więc odwiedzał dwie młode nauczycielki i bardzo szybko się we mnie zakochał. Kiedy Stalin zmarł 5 marca 1953 r., odwiedziła mnie przyjaciółka, której mąż również pracował na granicy; był zastępcą mojego męża. Mieszkałyśmy po sąsiedzku. Ja się przy niej wyraziłam o Stalinie: „nareszcie go szlag trafił”. Błyskawicznie moje słowa trafiły, do kogo trzeba. Rany boskie, co się tam działo! Jak oni zaczęli zjeżdżać na tę granicę: pułkownicy, władze wojskowe. Ze mną na rozmowę, mąż ledwo żywy. Nie wiedziałam, co ze mną będzie: czy mnie zamkną, wywiozą w głąb Rosji, rozstrzelają... Mogli zrobić wszystko. Mąż miał kłopoty z tego powodu? Tak, zaraz go przenieśli. Trafił na inną strażnicę, do Krynek, jako dowódca, a wszyscy wiedzieli, dlaczego. Potem w 1956 r. była czystka wśród żołnierzy Wojska Polskiego, wielu zwolniono. Wtedy i on przeszedł do cywila. Przyjechaliśmy w jego rodzinne strony, do Gilowic. On dostał pracę w Żywcu, a ja tutaj... uczyłam dzieci. Jeszcze w Krynkach powiększyła się rodzina? Tak, tam urodził się Stasio. Potem mieliśmy jeszcze dwie córki, ale Stasio był pierwszy, najstarszy. W Gilowicach był rodzinny dom męża, a jego rodzice nas przyjęli. Potem rozbudowaliśmy ten dom. Jakim Staszek był dzieckiem? Dobrym, był podobny do mnie; charakter zupełnie inny niż ojca. To był ideał, świetnie się uczył. Pamięta Pani, kiedy zainteresował się literaturą? Kiedy zaczął czytać? Staszek interesował się nauką i polityką bardzo wcześnie. To przez moją mamę. Często jeździliśmy do mojego rodzinnego domu w Ropczycach i wówczas Staszek tylko z nią rozmawiał. Babcia Staszka była wielką reakcjonistką, przeciwną władzy i ustrojowi. Kiedy w mojej starszej siostrze zakochał się komunista i działacz partyjny, mama nie wyraziła zgody na ślub. Tak bardzo była przeciwna tamtej władzy. I to z babcią Staszek najczęściej rozmawiał? Tak, ciągle. Z babcią miał takie pierwsze lekcje historii. Słuchał muzyki? Pasjonował go Niemen, Staszek go wprost uwielbiał. Miał wszystkie jego płyty. Jak tylko przychodziła sobota, to jeździł do swojego ogólniaka w Żywcu i tam miał spotkania z innymi, którzy słuchali Niemena. Dlaczego wybrał Kraków? No bo UJ i polonistyka; tylko to chciał studiować. Pamiętam, jak czekał na wyniki. Wracając od matki z Ropczyc, zatrzymałam się w Krakowie i poszłam sprawdzić listę przyjętych studentów. Jego nazwisko było na liście. Ucieszył się? Właściwie to go nie było w domu. Był na praktykach. Dowiedział się po powrocie do domu. Często przyjeżdżał do Gilowic? Często. Zdradzał się, że pisze? Tak, absolutnie się nie krył przed nami. Kiedy bywał w domu, opowiadał o tym. Mówił też, że zbiera podpisy w obronie robotników. Jak był w domu, to siedział w książkach, nie miał tutaj kolegów. Siedział i się uczył. Mówił, kim chce być w przyszłości? Naukowcem. Chciał zostać na uniwersytecie. Przeczuwał śmierć? Człowiek w takim wieku, jak on wtedy, nie myśli o śmierci. Bał się? Była taka sytuacja, kiedy wezwano nas do rektora UJ w Krakowie. W jakiej sprawie? Nas to zdziwiło, bo przypominało szkołę podstawową i liceum, kiedy wzywało się rodziców, gdy syn narozrabiał. Pojechaliśmy do Krakowa pierwszym porannym autobusem, chyba o szóstej rano, w końcu marca. Poszliśmy do akademika, ale Staszka tam nie było. Jeden z jego kolegów powiedział, że pewnie go odnajdziemy u Bronisława Wildsteina – jego kolegi. I tak było. Staszek poszedł z nami do rektora, ale na spotkanie nie wszedł. Co mówił rektor? Że Staszkiem interesuje się Służba Bezpieczeństwa. Wspominał o wizycie dwóch panów, którzy rozmawiali z nim o naszym synu. Twierdzili, że to ostatni rok studiów, że trzeba uważać... Staszek czekał na nas na korytarzu. Próbowaliśmy z nim rozmawiać, ale on – to pamiętam – powiedział: „Mamo, przecież ja nie mogę żyć i zagłuszać swojego sumienia”. Chcieliśmy kupić mu coś do ubrania, ale nic nie znaleźliśmy. Zostawiliśmy mu pieniądze i wróciliśmy do domu. Kiedy ostatni raz Pani widziała syna? 1 Maja, to była chyba niedziela. Był krótko w domu. A moment, kiedy Pani się dowiedziała o jego śmierci? To nie jest temat do rozmowy z obcymi. Na ten temat nie będziemy rozmawiać w ogóle. Bo od 35 lat mnie to prześladuje. (cisza) Jaki będzie finał tej sprawy? Nie wiem, to i tak nic nie da, nie pomoże. Są takie sprawy, o których się nie da mówić. Jeszcze żyją... Myśli Pani, że żyją odpowiedzialni za tę sprawę? Tak, oczywiście. Oni żyją i świadkowie żyją, ale się boją i milczą. A Staszek Pietraszko? Zaraz zginął, a prokuratura bardzo szybko umorzyła tę sprawę. Był ostatnim świadkiem, który widział Staszka prowadzonego przez jakiegoś mężczyznę. Znali się jeszcze z czasów ogólniaka. Pietraszko nie mógł sobie z tym poradzić i sam poszedł złożyć zeznania po śmierci syna. Prokurator zapytał tylko, czy byłby w stanie rozpoznać tych ludzi, a on potwierdził i to go niestety zgubiło. Potem ojciec Pietraszki przyjeżdżał do nas i wiele razy na ten temat rozmawialiśmy. Staszek Pietraszko miał wodowstręt i od dziecka unikał wody, a oni go wyłowili w czepku na głowie. Nie chce Pani rozmawiać o śmierci syna... Jest kwiecień, maj i są najazdy dziennikarzy, redaktorów... Kiedy była ekshumacja, to tutaj te drogi koło domu były obstawione, żeby nikt do mnie nie przyjeżdżał. Nikogo nie chciałam widzieć, nikogo nie wpuszczałam. To co, macie już ten wywiad ze mną? (cisza) Na ekshumację Pani się nie zgodziła... Po co? To nic nie dało, ale prokurator nie musiał mieć mojej zgody. Cały czas ktoś przyjeżdża i pyta bez przerwy. To jest najgorsze, bo cały czas tamto, co było, powraca. Ja już jestem uodporniona na te wszystkie trudy i znoje. Jestem, jak to się mówi, na chodzie. Dużo czytam. Teraz „Wyznania” świętego Augustyna – książka wyjątkowa. Zamówiłam ją, bo Staszek w notatkach miał dużo jego myśli powypisywanych i to mnie zainteresowało. Czytam też sporo o Kresach, bo moja rodzina wywodzi się z tamtych terenów. Staszek się Pani śni? Bardzo często. Ale zapamiętałam pierwszy sen, zaraz po jego śmierci. Weszłam do pokoju, w którym stała trumna z ciałem. Usiadłam na krześle i pytałam głośno: „Stasiu, powiedz mi, co się z Tobą stało?”. On poruszył się w trumnie, usiadł i trzy razy odpowiedział: „Mamo, to nieprawda”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2012