Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" to czwarta książka Zbigniewa Macheja opublikowana nakładem wrocławskiego Biura Literackiego. Począwszy od "Krainy wiecznych zer" (2000), kolejne tomy ukazywały się w regularnych odstępach i w takim samym formacie, składając się na interesującą, dla wielu prowokującą poetycką serię, do której chyba nie tylko ja z radością będę dorzucał kolejne propozycje autora. Nowy tom, który przynosi przekonującą sumę dotychczasowych wątków i tematów, jest w tej sekwencji ogniwem, myślę, najsilniejszym.
Machej wypracował charakterystyczny dla siebie idiom poetycki jeszcze w latach 90. - którym swego czasu poświęcił brawurowy wiersz "Prolegomena do dziejów poezji polskiej w latach dziewięćdziesiątych XX wieku". Choć przy pobieżnej lekturze mogłoby się wydawać, że idiom ten pozwala na łatwe przypisanie poety do określonych nurtów, tradycji i konwencji gatunkowych, to dokładne opisanie częstotliwości charakteryzujących jego język poetycki okazuje się zgoła niemożliwe. Jest to zresztą jeden z ciekawszych efektów osiąganych przez Macheja, który w kolejnych tomach stale przywołuje coraz to nowe zjawiska i fascynacje, szczęśliwie problematyzując akt czytelniczego odbioru.
Jak dotąd, jest to odbiór nader żywy. Echem odbiły się Machejowe satyry, przedstawiające w krzywym zwierciadle postacie i zjawiska ze środowiska literackiego (choć nie tylko literackiego, bo poeta z werwą opisuje polskie życie polityczne i zabawne meandry popkultury). Tu najważniejszym punktem odniesienia wydają się humoreski, parodie i satyry pisane przez Tadeusza Różewicza w latach 50., a i później. Ten prześmiewczy, ironiczny rejestr przybiera najróżniejsze formy, od dziecięco-bezsensownych rymowanek, których Machej jest mistrzem, po dłuższe wiersze łączące w sobie humor i nostalgię za utraconym światem. Wydaje mi się, że Różewiczowski kontekst jest o tyle istotny, iż w obu przypadkach stajemy przed podobnym problemem polegającym na niemożności dokładnego określenia efektu, jaki wywołują prześmiewcze głosy i pogłosy. Bo wcale nie jest to efekt jednoznaczny. Kolejne tomy Macheja łączą w sobie ironię z tonem liryczno-nostalgicznym, ale czynią to w taki sposób, że błazeństwo zyskuje jakiś głębszy wymiar (jakbyśmy nagle dostrzegli rzucany przez nie cień), a liryka miesza się z kiczem i raz po raz ociera o parodię. Wrażenie to jest szczególnie silne w trakcie lektury wierszy autobiograficznych - ich oryginalność polega na umiejętnym operowaniu przez Macheja retoryką deziluzji i ironicznego dystansu do własnych przeżyć, co przy pewnej dozie nostalgii wypełniającej "wiersze-wspomnienia" pozwala na wygrywanie efektów nader wieloznacznych, nieredukowalnych do jednej, łatwo uchwytnej formuły.
Ale warto pamiętać o innych poetach przywoływanych w kolejnych wierszach Macheja. Obok Różewicza pojawia się Tymoteusz Karpowicz, przede wszystkim w ważnym "Kwestionariuszu Karpowiczowskim", będącym nader oryginalną (bo złożoną nieomal wyłącznie z pytań) medytacją nad miejscem poezji awangardowej na współczesnym rynku literackim. W tych "wspomnieniach z poezji współczesnej" (tak zatytułowany jest tom z 2005 roku) ważną rolę odgrywają też Baudelaire, Apollinaire, Majakowski, Pound, Eliot czy przekładani przez Macheja Czesi. Lista dla niektórych być może zaskakująca - zarazem skłaniająca do kolejnych lektur polskiego poety i szukania poetyckich paralel. A jest ich całkiem sporo. Dość dobrze pokazują też, na jak wielu rejestrach przemawia do nas autor "Krainy wiecznych zer". Odkrywamy poezję kalejdoskopową, świadomie prowizoryczną, stawiającą przede wszystkim na kwestionowanie i parodiowanie istniejących kodów i konwencji poetyckich, jak i ciągłe podważanie prawomocności własnego głosu.
Machej jest kłopotliwy dla tych, którzy czekają na jednoznacznie brzmiące credo egzystencjalne i artystyczne. Konsekwentnie zmienia poetyckie szyki, pozycje i priorytety, nie pozwalając czytelnikowi na zbyt łatwe utożsamienie się z autorem wierszy, a zarazem ucząc go otwartości na coraz to nowe częstotliwości poetyckiej wypowiedzi. Podobnie jak wcześniejsze książki, "Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" intrygują brakiem poetyckiej jednorodności. Machej zmienia tempo tak, jakby zmieniał biegi: dyskretnie, prawie niezauważalnie. Fraszki mieszają się z medytacjami, powaga obraca się w żart, a żart siwieje w ciągu jednej nocy. Akcenty rozłożone są w książce w sposób tak nieprzewidywalny, że granica pomiędzy serio i buffo ulega zatarciu. Ale chyba nie ma w tym nic złego czy niestosownego? W poezji zawsze chodziło o dobrą frazę, a nie słuszne poglądy czy właściwe zachowanie...
Klimat tej poezji jest w dużej mierze nieprzewidywalny, a najlepsze wiersze są tej nieprzewidywalności kwintesencją. Są też frapująco - a czasami niepokojąco - ambiwalentne. Warto wskazać na grupę wierszy, w których poeta bezskutecznie próbuje oswoić śmierć. Pasm ciemnych jest więcej, choć zazwyczaj kamufluje je poetyka czystego nonsensu. Rzadko natkniemy się na teksty mówiące otwarcie o uderzeniach i ranach - jednym z najbardziej poruszających wyjątków jest wiersz "Pukanie", będący mocnym otwarciem tomu - jeśli jednak wczytać się w całą książkę, to widać, że składają się one na zastanawiający i niepokojący kontrapunkt pauz, niedomówień i półsłówek.
"Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" - jak rozumieć tę formułę, która od początku wydaje się wychodzić poza dosłowność? W wierszu tytułowym chodzi niewątpliwie o opis sytuacji, w jakiej znalazła się poezja usiłująca stawić czoło wymaganiom współczesnej kultury medialnej: "Dziś przekaz // Poetycki musi chcąc nie chcąc / Konkurować z przekazem reklamowym"; "już prawie nikt nie czyta / Wierszy, więc nawet one coraz częściej / Posługują się skrótem myślowym / Tak jak reklama piwa". W podsumowaniu tego wywodu poeta stwierdza: "W nocy, kiedy zbiera się wiatr / I groźnie pomrukuje niebo, poezja / Jest jak woda w szklance burzy".
Znane dictum Audena: "poezja na nic nie ma wpływu" (tak parafrazuję jego słowa "poetry makes nothing happen") nabiera u Macheja nowego sensu: poezja staje się towarem i w najlepszym przypadku ulega fetyszyzacji, ale zarazem przestała już cokolwiek znaczyć, a już na pewno utraciła moc kształtowania postaw i wpływania na czyjekolwiek życie. Co prawda Machej nie jest aż tak pesymistyczny - w cytowanym właśnie wierszu wskazuje na odporność poezji, która nigdy do końca nie stanie się produktem rynkowym. Dodaje jednak: "Czy zatem poezja kiedyś dojrzeje / Do tego, żeby być produktem? Nie, / Poezja nie, ale niektórzy poeci / Tak".
Tytuł nowej książki Macheja posiada też jednak głębszy sens. Poeta pisze wiersze w imię autonomiczności sztuki i przeciwko wykorzystywaniu jej do celów ideologicznych czy światopoglądowych. Przeciwko tym wszystkim, którzy usiłują dyskontować akt poetycki i zbijać na nim swój kapitał. Koronnym świadectwem takiego rozumienia sztuki jest dla mnie najdłuższy w tomie wiersz, "Młody Hrabal". Machej po mistrzowsku prowadzi poetycką frazę, zachęcając do kolejnych lektur, podczas których odnajdujemy i delektujemy się nowymi rytmami, tudzież właśnie odkrytymi skojarzeniami. Jego "młody Hrabal" to Hrabal surrealistyczny, przekształcający rzeczywistość w wytwór wyobraźni i, co najważniejsze, czyniący to spontanicznie, bez jakiegokolwiek programu czy intencji. Wiersze młodego Hrabala są słoneczne ("Należało być słońcem i kochać jak słońce") w tym sensie, że promieniują energią, której nijak nie da się zdyskontować. Bo jak zdyskontować to, co nieprzewidywalne?
To piękny wiersz, w którym poezja nagle się starzeje, tak jak starzeje się Hrabal, piewca nierzeczywistej codzienności. Wraz z młodością odchodzi wiek błogosławionej nieodpowiedzialności. Literatura ma być odtąd odpowiedzialna, czytelna i szacowna. "Czasy surrealizmu kończyły się", pisze w pewnym momencie Machej. I dodaje:
przyszłość pędziła
przez ciemność z naprzeciwka
jak pusta węglarka oderwana od reszty
składu. Gwałtownie zaczynała się
epoka totalnego realizmu.
Zbigniew Machej, "Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji", Wrocław 2007, Biuro Literackie.