Machej, czyli lekkość poezji

To poeta, który konsekwentnie zmienia szyki, nie pozwalając czytelnikowi na zbyt łatwe utożsamienie się z autorem, a zarazem ucząc go otwartości na nowe częstotliwości poetyckiej wypowiedzi.

29.09.2007

Czyta się kilka minut

"Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" to czwarta książka Zbigniewa Macheja opublikowana nakładem wrocławskiego Biura Literackiego. Począwszy od "Krainy wiecznych zer" (2000), kolejne tomy ukazywały się w regularnych odstępach i w takim samym formacie, składając się na interesującą, dla wielu prowokującą poetycką serię, do której chyba nie tylko ja z radością będę dorzucał kolejne propozycje autora. Nowy tom, który przynosi przekonującą sumę dotychczasowych wątków i tematów, jest w tej sekwencji ogniwem, myślę, najsilniejszym.

Machej wypracował charakterystyczny dla siebie idiom poetycki jeszcze w latach 90. - którym swego czasu poświęcił brawurowy wiersz "Prolegomena do dziejów poezji polskiej w latach dziewięćdziesiątych XX wieku". Choć przy pobieżnej lekturze mogłoby się wydawać, że idiom ten pozwala na łatwe przypisanie poety do określonych nurtów, tradycji i konwencji gatunkowych, to dokładne opisanie częstotliwości charakteryzujących jego język poetycki okazuje się zgoła niemożliwe. Jest to zresztą jeden z ciekawszych efektów osiąganych przez Macheja, który w kolejnych tomach stale przywołuje coraz to nowe zjawiska i fascynacje, szczęśliwie problematyzując akt czytelniczego odbioru.

Jak dotąd, jest to odbiór nader żywy. Echem odbiły się Machejowe satyry, przedstawiające w krzywym zwierciadle postacie i zjawiska ze środowiska literackiego (choć nie tylko literackiego, bo poeta z werwą opisuje polskie życie polityczne i zabawne meandry popkultury). Tu najważniejszym punktem odniesienia wydają się humoreski, parodie i satyry pisane przez Tadeusza Różewicza w latach 50., a i później. Ten prześmiewczy, ironiczny rejestr przybiera najróżniejsze formy, od dziecięco-bezsensownych rymowanek, których Machej jest mistrzem, po dłuższe wiersze łączące w sobie humor i nostalgię za utraconym światem. Wydaje mi się, że Różewiczowski kontekst jest o tyle istotny, iż w obu przypadkach stajemy przed podobnym problemem polegającym na niemożności dokładnego określenia efektu, jaki wywołują prześmiewcze głosy i pogłosy. Bo wcale nie jest to efekt jednoznaczny. Kolejne tomy Macheja łączą w sobie ironię z tonem liryczno-nostalgicznym, ale czynią to w taki sposób, że błazeństwo zyskuje jakiś głębszy wymiar (jakbyśmy nagle dostrzegli rzucany przez nie cień), a liryka miesza się z kiczem i raz po raz ociera o parodię. Wrażenie to jest szczególnie silne w trakcie lektury wierszy autobiograficznych - ich oryginalność polega na umiejętnym operowaniu przez Macheja retoryką deziluzji i ironicznego dystansu do własnych przeżyć, co przy pewnej dozie nostalgii wypełniającej "wiersze-wspomnienia" pozwala na wygrywanie efektów nader wieloznacznych, nieredukowalnych do jednej, łatwo uchwytnej formuły.

Ale warto pamiętać o innych poetach przywoływanych w kolejnych wierszach Macheja. Obok Różewicza pojawia się Tymoteusz Karpowicz, przede wszystkim w ważnym "Kwestionariuszu Karpowiczowskim", będącym nader oryginalną (bo złożoną nieomal wyłącznie z pytań) medytacją nad miejscem poezji awangardowej na współczesnym rynku literackim. W tych "wspomnieniach z poezji współczesnej" (tak zatytułowany jest tom z 2005 roku) ważną rolę odgrywają też Baudelaire, Apollinaire, Majakowski, Pound, Eliot czy przekładani przez Macheja Czesi. Lista dla niektórych być może zaskakująca - zarazem skłaniająca do kolejnych lektur polskiego poety i szukania poetyckich paralel. A jest ich całkiem sporo. Dość dobrze pokazują też, na jak wielu rejestrach przemawia do nas autor "Krainy wiecznych zer". Odkrywamy poezję kalejdoskopową, świadomie prowizoryczną, stawiającą przede wszystkim na kwestionowanie i parodiowanie istniejących kodów i konwencji poetyckich, jak i ciągłe podważanie prawomocności własnego głosu.

Machej jest kłopotliwy dla tych, którzy czekają na jednoznacznie brzmiące credo egzystencjalne i artystyczne. Konsekwentnie zmienia poetyckie szyki, pozycje i priorytety, nie pozwalając czytelnikowi na zbyt łatwe utożsamienie się z autorem wierszy, a zarazem ucząc go otwartości na coraz to nowe częstotliwości poetyckiej wypowiedzi. Podobnie jak wcześniejsze książki, "Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" intrygują brakiem poetyckiej jednorodności. Machej zmienia tempo tak, jakby zmieniał biegi: dyskretnie, prawie niezauważalnie. Fraszki mieszają się z medytacjami, powaga obraca się w żart, a żart siwieje w ciągu jednej nocy. Akcenty rozłożone są w książce w sposób tak nieprzewidywalny, że granica pomiędzy serio i buffo ulega zatarciu. Ale chyba nie ma w tym nic złego czy niestosownego? W poezji zawsze chodziło o dobrą frazę, a nie słuszne poglądy czy właściwe zachowanie...

Klimat tej poezji jest w dużej mierze nieprzewidywalny, a najlepsze wiersze są tej nieprzewidywalności kwintesencją. Są też frapująco - a czasami niepokojąco - ambiwalentne. Warto wskazać na grupę wierszy, w których poeta bezskutecznie próbuje oswoić śmierć. Pasm ciemnych jest więcej, choć zazwyczaj kamufluje je poetyka czystego nonsensu. Rzadko natkniemy się na teksty mówiące otwarcie o uderzeniach i ranach - jednym z najbardziej poruszających wyjątków jest wiersz "Pukanie", będący mocnym otwarciem tomu - jeśli jednak wczytać się w całą książkę, to widać, że składają się one na zastanawiający i niepokojący kontrapunkt pauz, niedomówień i półsłówek.

"Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji" - jak rozumieć tę formułę, która od początku wydaje się wychodzić poza dosłowność? W wierszu tytułowym chodzi niewątpliwie o opis sytuacji, w jakiej znalazła się poezja usiłująca stawić czoło wymaganiom współczesnej kultury medialnej: "Dziś przekaz // Poetycki musi chcąc nie chcąc / Konkurować z przekazem reklamowym"; "już prawie nikt nie czyta / Wierszy, więc nawet one coraz częściej / Posługują się skrótem myślowym / Tak jak reklama piwa". W podsumowaniu tego wywodu poeta stwierdza: "W nocy, kiedy zbiera się wiatr / I groźnie pomrukuje niebo, poezja / Jest jak woda w szklance burzy".

Znane dictum Audena: "poezja na nic nie ma wpływu" (tak parafrazuję jego słowa "poetry makes nothing happen") nabiera u Macheja nowego sensu: poezja staje się towarem i w najlepszym przypadku ulega fetyszyzacji, ale zarazem przestała już cokolwiek znaczyć, a już na pewno utraciła moc kształtowania postaw i wpływania na czyjekolwiek życie. Co prawda Machej nie jest aż tak pesymistyczny - w cytowanym właśnie wierszu wskazuje na odporność poezji, która nigdy do końca nie stanie się produktem rynkowym. Dodaje jednak: "Czy zatem poezja kiedyś dojrzeje / Do tego, żeby być produktem? Nie, / Poezja nie, ale niektórzy poeci / Tak".

Tytuł nowej książki Macheja posiada też jednak głębszy sens. Poeta pisze wiersze w imię autonomiczności sztuki i przeciwko wykorzystywaniu jej do celów ideologicznych czy światopoglądowych. Przeciwko tym wszystkim, którzy usiłują dyskontować akt poetycki i zbijać na nim swój kapitał. Koronnym świadectwem takiego rozumienia sztuki jest dla mnie najdłuższy w tomie wiersz, "Młody Hrabal". Machej po mistrzowsku prowadzi poetycką frazę, zachęcając do kolejnych lektur, podczas których odnajdujemy i delektujemy się nowymi rytmami, tudzież właśnie odkrytymi skojarzeniami. Jego "młody Hrabal" to Hrabal surrealistyczny, przekształcający rzeczywistość w wytwór wyobraźni i, co najważniejsze, czyniący to spontanicznie, bez jakiegokolwiek programu czy intencji. Wiersze młodego Hrabala są słoneczne ("Należało być słońcem i kochać jak słońce") w tym sensie, że promieniują energią, której nijak nie da się zdyskontować. Bo jak zdyskontować to, co nieprzewidywalne?

To piękny wiersz, w którym poezja nagle się starzeje, tak jak starzeje się Hrabal, piewca nierzeczywistej codzienności. Wraz z młodością odchodzi wiek błogosławionej nieodpowiedzialności. Literatura ma być odtąd odpowiedzialna, czytelna i szacowna. "Czasy surrealizmu kończyły się", pisze w pewnym momencie Machej. I dodaje:

przyszłość pędziła

przez ciemność z naprzeciwka

jak pusta węglarka oderwana od reszty

składu. Gwałtownie zaczynała się

epoka totalnego realizmu.

Zbigniew Machej, "Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji", Wrocław 2007, Biuro Literackie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (39/2007)