Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po obiedzie natomiast poszedłem "pracować w sercu kultury". Czyli do "Pięknego Psa". W Święto Niepodległości zaplanowano tam drugą edycję pisma mówionego "Gadający Pies", z którym współpracuję jako autor. Szedłem przez Rynek, gdzie akurat przerwano wspólne śpiewanie patriotycznych pieśni, żeby wywołać zagubione dzieci. "Gdzieś, gdzieś... jest tu Grześ", zażartował konferansjer w momencie, kiedy przystanąłem naprzeciw sceny. Na scenie ubrani w mundury artyści siedzieli z uroczystymi minami i wypatrywali Grzesia.
Tymczasem w "Pięknym Psie" młodzież, jak zawsze, psuła sobie zdrowie. Można było nawet odnieść wrażenie, że robi to ze szczególną determinacją wobec zbliżającego się nieuchronnie całkowitego zakazu palenia w tego typu lokalach. Dla porządku trzeba zaznaczyć, że podczas "Gadającego Psa" pali się mniej; prowadzący proszą, by wypalać co drugiego papierosa, na którego ma się ochotę.
Miałem zamiar opisać to, co się działo tego wieczoru. Działy się tam bowiem rzeczy radosne i piękne. Miałem zamiar opisać przede wszystkim pompki Gai Grzegorzewskiej - klasyczne, na jednej ręce, z nogami nad głową - wykonywane przez pisarkę lekko, niemal bez wysiłku, na dodatek w biało--czerwonym stroju gimnastycznym. Był to występ niezapomniany. Co do innych punktów programu, przez cały czas dyskretnie robiłem notatki, żeby niczego nie pominąć. A czegóż tam nie było! Pogadanka profesora Robotyckiego o świętym Marcinie, małe obrazy Bogusława Bachorczyka, do prezentacji których każdorazowo trzeba było z zaplecza wynosić sztalugę ("Sztaluga jest niezbędna, bo to malarstwo sztalugowe", tłumaczył pomagający Bachorczykowi Ignacy Czwartos), listy do redakcji pisane przez Baracka Obamę, Fidela Castro, papieża Benedykta XVI i przywódcę Korei Kim Dzong Ila, wiersz "na czterech wieszakach i czterech podkoszulkach" Marcina Barana, profesora Vetulaniego pogadanka o nauce w okowach kultury, felieton Pawła Głowackiego poświęcony kłopotom z językiem trenera Smudy, brawurowy wykład braci Janickich o diamentach - i wiele, wiele innych atrakcji, które miałem zamiar opisać cztery dni później, leżąc na łóżku w przytulnym pensjonacie w Szczawnie Zdroju.
Niestety, noc z niedzieli na poniedziałek przyszło mi spędzić w ponurym hostelu w centrum Wrocławia, wyglądającym jak scenografia do filmu "Dreszcze". Auto, którym zamierzałem dojechać do Szczawna, tuż przed Brzegiem musiałem zatrzymać na poboczu autostrady. Godzinę później zjawiła się pomoc drogowa, żeby odholować je do serwisu. W drodze na Oławę minęliśmy samochód osobowy; dwóch mężczyzn usiłowało wyciągnąć spod kół ciało zabitej sarny. Parę kilometrów dalej natknęliśmy się na rozjechaną głowę.
Następnego dnia miałem prowadzić w Wałbrzychu "Lekcję czytania".