Legenda o pisarzu i krytyku

Jan Błoński, Sławomir Mrożek, Listy 1963-1996. To dialog pisarza i krytyka. Jego przedmiotem nie będzie zniewolona kultura w ogóle, lecz jej bardzo szczególny przypadek, a mianowicie pisarz S.M. i jego twórcze problemy. Wieść o istnieniu tej korespondencji rozniosła się kilkanaście lat temu, z chwilą druku kilku listów Sławomira Mrożka do Jana Błońskiego w NaGłosie w 1991 roku, po krakowskim jubileuszu pisarza. Było jasne, że będziemy czekać na dokument doniosły. Tekst ukazał się w Książkach w Tygodniku, dodatku do Tygodnika Powszechnego nr 38/2004

11.02.2009

Czyta się kilka minut

---obrazek 0a92d92893b55ce246a693d3bc98a01e,4,8.jpg|prawo|Jan Błoński---Wobec braku kopii listów Jana Błońskiego w kraju albo z uwagi na to, że szykowano numer o Mrożku, wybrano wówczas siedem jego listów, z których sześć zostało napisanych niedługo po wyjeździe z Polski w 1963 roku. Zawierały tak udany opis mizerii życia literackiego czasów ograniczania październikowych swobód, że to on głównie zostawał w pamięci. Książka, w której opublikowano teraz obustronną korespondencję, zawiera listy z lat 1963-96. Większość listów pochodzi z lat 60. i 70., następne dziesięciolecia to niewielki dodatek. Korespondencja ma luki, które mogą wynikać z tego, że jakieś listy się nie zachowały, ale również ze świadomych pominięć. Informacji na ten temat nie mamy.

Bez hipokryzji

Obecne 600 stron czyta się jako dokument wyjątkowej świadomości sytuacji literatury w tamtych czasach. Obcujemy z najprzedniejszym wzorem myślenia i pisania autorów, rzeczników literatury walczącej o niezależność, na przestrzeni decydujących 33 lat ich biografii. Dziś czerpiemy może mniej przyjemności z niebywale wyartykułowanej obserwacji spraw bieżących, za to nasłuchujemy nut bardziej ukrytych. Tę zmianę akcentu Mrożek przewidział w liście z 1966 roku: “Między innymi tamten ustrój dlatego jest niedobry, (...) bo on pozwala i niejako usprawiedliwia zwalanie na niego wszystkiego zła i jeżeli ktoś na przykład źle się czuje w życiu, to przypisuje swoje złe samopoczucie ustrojowi, czyli pozbawia się wiedzy o istotnych przyczynach swojego złego samopoczucia, które mogą tkwić w życiu jako takim niezależnie od ustroju".

Pomyli się jednak ktoś, kto uwierzy w dziennikarską idyllę o błyskotliwej konwersacji znakomitych rówieśników i wysoce wtajemniczonych twórców, którzy z dystansu inteligencji i poczucia humoru przyglądają się swoim ciężkim czasom. Plon myślenia nie jest tu łatwym łupem mędrków zawsze gotowych do produkowania refleksji, lecz codziennym utargiem w negocjacjach z kilkoma demonami. W tym z odruchem samousprawiedliwienia. Autorom co i raz wyrywają się złorzeczenia pod adresem władzy i jej pomocników, ale właściwie to sami siebie stawiają pod sąd.

“Intelektualiści" starają się tu przede wszystkim uniknąć hipokryzji intelektualistów, którą w odmianie z tamtych czasów dobrze znamy. Dlatego ich dialog lepiej byłoby nazwać walką myślących ludzi o rozpoznanie własnego położenia. Wiele stron tej książki podyktowało staranie o uniknięcie iluzji, które łatwo powstawały ze spotkania dobrych chęci (w tym wypadku wywiązania się z obowiązków literackich) z okolicznościami politycznymi, obracającymi je we własne przeciwieństwo. Dodatkowa komplikacja jest taka, że zarówno sytuacja, jak i obowiązki zawodowe każdego z korespondentów były zgoła inne.

Szczególna dynamika tego prowadzonego przez trzy dziesięciolecia dialogu bierze się stąd, że autorzy listów, rozumiejąc się błyskawicznie co do ocen politycznych i literackich, z wielkim trudem rozumieją się w tym, co jest materią główną ich rozmowy. Toteż kiedyś, oczekując tej książki, mieliśmy apetyt na wszystko, co autorów łączy: niezależność myślenia, stawianie oporu. Dzisiaj staje się ciekawe raczej to, co ich dzieli, i jak bardzo są różni. W ponad czterdzieści lat od pierwszego listu Błońskiego z Paryża, w osiem lat od chwili, kiedy Mrożek podpisał z Meksyku ostatni.

Wracać czy zostać?

Obaj ćwiczą tę dziwaczną dyscyplinę, w której Polacy przez dwa wieki byli szczególnie biegli. Ale mamy tu dwa różne położenia wobec opresyjnego państwa. Jan Błoński to obywatel, jak sam napisał, “delegowany do pracy za granicą". W tym urzędowym haśle kryje się cała niewygoda sytuacji posłusznego poddanego, któremu bardzo zależy, by poznać niezbędne minimum swego posłuszeństwa, ale inni nie muszą w to uwierzyć. Błoński w głównym bloku listów pisze z Francji, gdzie jest w latach 60. lektorem na Sorbonie, a w latach 70. będzie przez dwa lata maitre des conferences, potem profesorem w Clermont-Ferrand. Pozostałe listy pisze głównie z Krakowa albo z krótkich wyjazdów na Zachód.

Jest oczywiście na emigracji wewnętrznej i miałby dość powodów, by zerwać. Trwa jednak przy jednej decyzji, choć ciągle bada, czy miarka się aby nie przebrała. Błoński jest powściągliwy w informowaniu o perypetiach swoich wyborów, nie tylko z powodu usposobienia. Dla Giedroycia albo dla radykalnej opozycji ktoś taki jak on mógł być konformistą. Czyli rozdzierać szat nie wypada. Ale w gruncie rzeczy w jego postawie jest coś innego, jest pewien typ strategii wobec niewoli, znany wielu Polakom wzór wyboru: przebywać “pomiędzy" póki to możliwe. Raz mierzi go Kraków, to znów poczuje się obco we Francji, ale może właśnie dzięki zmianom unika zamknięcia w psychicznej pułapce (“z jednej strony, aż skowyczę na myśl o Krakówku, z drugiej, cały Paryż traci smak, kiedy jestem nań skazany"). Ale trzeba pamiętać, że to dziś dopiero wiemy, że ta ryzykowna strategia doskonale się sprawdziła, i intelektualnie, i politycznie.

Inaczej Mrożek, który jako pisarz (poprawka: “literatem jestem raczej niż pisarzem") poddany jest odmiennym ciśnieniom. Ma już wielki sukces, dla niego dwuznaczny, i sławne nazwisko, a zatem entuzjastów i wrogów, i jest w kraju narażony na propagandową obróbkę urzędową, gazetową, towarzyską. Nie unosi się “w drodze" ponad granicą, nie może się schronić, jak Błoński ze swym Sępem-Szarzyńskim, w przeszłość, ani jak drugi przyjaciel, Stanisław Lem, w przyszłość. Jako komediopisarz atakujący system jest zdany na aktualność, gazety musi czytać polskie. Czyli tkwi w potrzasku.

Myślą jest tam, skąd płyną trucizny (Krakowskie Przedmieście, Krupnicza), bo przecież stamtąd czerpie swoje tematy. Nie obcuje z Europą, nie cieszy się wolnością w Chiavari, skazany na nieustanne: wrócić czy zerwać? Z początku jest na pół-wygnaniu, bo wyjechał na paszporcie, który ciągle przedłuża, co jest oczywiście zmorą. Przez lata pyta, czy aby nie powinien wracać, bo pisarzowi, ostrzegają życzliwi, szkodzi oddalenie od języka. Błoński po wielokroć perswaduje, że to tylko wygodny władzy mit (przykłady od Norwida i Turgieniewa do Gombrowicza). Trudno dobrze opisać kłopoty Mrożka, bo chodzi chyba o zawiły kryzys twórczy. Na próbę rozeznania się w tym zapętleniu jego korespondent zużyje setki stron. Ale może trochę się nabiera? Męczennik właśnie ukończył, daj Boże zdrowie, “Tango"! Potem idzie “Moniza Clavier", potem premiery “Tanga": niemiecka, paryska, londyńska. Autor “Tanga" nie spija nektaru, tonie w wątpliwościach.

Wyzwolenie od części udręk przyniesie Mrożkowi, o ironio, 1968 rok, kiedy pojawi się doskonała okazja zerwania. Niedługo napisze z Paryża: “Jednym z moich sekretów, które dopiero teraz mogą pójść do archiwum, było poczucie obcości, dręczące mnie w Polsce od dzieciństwa. (...) Więc teraz, kiedy mogę być obcym jawnie, brutalnie, po prostu kiedy mam status obcego i kiedy nie mówię językiem społeczeństwa, w którym żyję, sytuacja jest jasna i niefałszywa". Z chwilą otwartego protestu przeciw wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji stanie się wygnańcem w pełnym znaczeniu. Komentarz Błońskiego: “Tak to na Ciebie przyszło: »Bóg mi powierzył honor Polaków...« (kto to szydził z Somosierry i szczytnych tradycji?)". Po dokonaniu wyboru pisarz nabierze odporności. W latach 70. i 80. powstaną między innymi “Rzeźnia", “Emigranci", “Garbus", “Pieszo". Kolejne listy pisze z Berlina, znów z Paryża, wreszcie z Tiahuapan.

Pisarz i krytyk

To przede wszystkim dialog pisarza i krytyka. Jego przedmiotem nie będzie zniewolona kultura w ogóle, lecz jej bardzo szczególny przypadek, a mianowicie pisarz S.M. i jego twórcze problemy. Rola krytyka jest tu pomocnicza; z początku służy radą, do której zaprzęgnie całą wiedzę, z czasem w coraz większym stopniu obsługą krytyczną dzieł przyjaciela. Trudno o lekturę, która by w sposób równie plastyczny pokazywała różnicę kondycji tych dwóch powołań oraz ich paradoksalne sprzężenie. Obaj rozwiązywać będą bardzo trudne równanie, staną wobec kilku zagadek. Niejedną uda im się z czasem wyjaśnić albo bieg życia i historii ją oświetli. Ale nie uda się im zbliżyć do odpowiedzi na pytanie, jakie warunki trzeba spełnić, by zachować dar twórczy. Przyczyny, dla których Mrożek-artysta powróci do równowagi, pozostaną nieuchwytne.

Na początku mamy błyskotliwą wymianę komentarzy. Po powrocie z wakacji w kraju Błoński posyła stylistyczne ćwiczenie: “Okropny tam kapuśniak ważą w narodowym kotle właściciele Polski Ludowej - nad wyraz mdły i postny. Piesków, szarpiących nieszczęsną literaturę naszą, intrygujących, donoszących etc. znacznie się namnożyło". W odpowiedzi Mrożek daje wizję polskiego inteligenta (“Wszyscy jesteśmy jak rodzice dziecka z wodogłowiem"), bardzo złośliwe opisy rodaków oraz wirtuozerski rysunek swej męki. A potem nadchodzi seria długich listów, które są tak nieszczęśliwe, że nawet styl przygasa, a i polszczyzna odpowiedzi więdnie na jakiś czas pod ciśnieniem mrożkowego przygnębienia. I choć nie ma tu patosu poprzedników, rozpoznajemy znajomego wampira w najwyższym stopniu napiętej Polaków Rozmowy. Jak zwrócił uwagę Tadeusz Nyczek we wstępie, pod wpływem tej ascezy bledną barwy świata i na próżno szukać opisu spotkanych ludzi albo jakiego krajobrazu. Przez parę lat będziemy słuchać nieco opętanego pacjenta i trochę szalonego lekarza, którzy badają tajemniczą chorobę. Czasem nawet wyda się czytelnikowi, że podgląda dwóch szamanów, którzy usiłują w pocie czoła, i w ukryciu przed publicznością, wywołać deszcz.

“Ja tu się zamieniłem więc w rodzaj zwierza i doszedłem chyba do jakiejś ostateczności". Mrożek ma kłopoty “człowieka wyciągniętego spod szafy", który ma “narośl na mózgu" od mętnej krajowej sławy. Wlecze się za nim pomyłka wczesnej młodości, kiedy jako dziennikarz badał “zbawienny wpływ Stalina na oziminy w Kieleckiem". Bywa krótkowzroczny, jadowity, nieznośny. Boi się, że jest odcięty od ludzi, a jednocześnie jest chory, kiedy musi jechać do Rzymu, wsiąść w pociąg, otrzeć się o tłum. Ogólne myśli toną w odmęcie autoanalizy.

Błoński je rozwija, analizuje polską literaturę powojenną, historię społeczną Francji, postawę “humanisty" i postawę “chrześcijanina", kierunek rozwoju liberalizmu i ekonomii światowej... Adresat niekoniecznie korzysta, za to maniacko porównuje się do innych. Choć zna proporcje, usiłuje dociec, co go różni od Miłosza, a cień Gombrowicza do końca będzie trzymał go w szachu. Czy da się z Gombrowicza wyciągnąć jakie pouczenie? Mrożek ma pecha prześladującego niepewnych: nie wydrukował swego “Krawca" (1964), pozbierawszy opinie, że nie dość dobry. Tak doczekał “Operetki", która ustawiała jego utwór jako wtórny (“bo wszystko, co w moim »Krawcu« było o krawiectwie, to już ta bestia w »Operetce« wyraziła"). Dopieroż problem, by “Krawiec" ukazał się z komentarzem, z zaświadczeniem o roku powstania, co dokona się dopiero w 1977 roku...

Mistrz w 1965 roku, w Vence, poczęstował go bezceremonialną diagnozą, która stawia znak zapytania nad wysiłkami Błońskiego: “(...) że nie powinienem się sublimować, bo moim powołaniem jest zostać artystą w stanie nieczystym, tak dokładnie to nazwał, w stanie nieczystym, że jestem artystą więc tylko doczesności i doraźnego efektu, że tylko swój czas wyrażam, i tak jest dla mnie dobrze, żebym więc nie usiłował być poważny, bo nic z tego nie wyjdzie dla mnie pożytecznego (...)".

Rytuał słuchania

Co z tym robić, jak się za to brać? Jak cierpiącego ukierunkować, użyć do pożytecznego celu? Jak zastosować rozum, by oswoił zagadkę tej miazgi? Krytyk nagarnia przykładów, od Marksa do Faulknera i Becketta, zamawia chorobę litaniami kultury - stwór dalej żali się, buntuje. Może to jakiś Prospero, który się zabrał za wychowanie Kalibana, chce nadrobić za matkę i ojca, ale jest chyba za późno? Co i raz wtacza pod górę głaz jakiegoś projektu ratowania kultury oraz Mrożka. W odpowiedzi jeden refren, że znów spudłował (“Nigdzie, u nikogo, nie widzę zasadniczego oparcia ani ratunku"). Gdzieś się “kochany Sławek" przeraża, że za 20 lat przybędzie miliard ludzi. Dostaje odpowiedź: “niemniej, pomagając sobie, pomagając własnej kulturze, im także się pomaga i odbiera, choćby w mikroskopijnym stopniu, mityczność, dżyngischańskość". Ale ten nie chce służyć kulturze, zbyt wiele ona ma grzechów, nie uznaje “obowiązków", bo zalatują ideologicznym fałszem, chce zostać sam ze sobą i ten program wykona. Czy to logika artystycznej wolności, czy co innego?

Więc przede wszystkim terapia przez rytuał słuchania. Tyle przyjaciel, choć krytyk też pracuje niestrudzenie: po pierwsze nieodmiennie życzliwe towarzyszenie dziełu, również nieudanemu, bo w to dzieło wierzy, po drugie zdobywanie się na jasny sąd krytyczny. Czekanie na nowy tekst, służenie, jak trzeba co napisać, ustrzec utwór od nieporozumień, a nawet z kopią do kogo w Krakowie podjechać. Rozumie coraz lepiej, że pisarz oczekuje nie mądrości, lecz pośrednictwa między nim a czytelnikiem. Więc namawianie, żeby na litość boską drukował co się da w kraju i może nie kazał dawać przypisu o pierwodruku w “Kulturze" paryskiej (do Mrożka, który współpracuje już z “Kulturą": “Zawsze uważałem awantury z ducha Giedroycia - szczucie intelektualistów w okularach na grubych Wieśków i Cześków z pałami - za durne").

Kiedy w latach 80. znikną wielkie rozważania, zostaną niemal wyłącznie sprawy wydawnicze Mrożka. W 1995 roku Błoński opublikuje książkę o jego sztukach, której ten czytać nie będzie miał czasu, bo... pisze nową sztukę. Krytyk nie czyni tu konkurencji pisarzowi, nie chce być gwiazdą sam. Książki o Sępie-Szarzyńskim i o Prouście znajdują w listach ukradkowe wzmianki, o przedsięwzięciu “Tekstów" słyszymy raczej en passant itd. Mrożek natomiast uważa, że na uniwersytecie Błoński się marnuje, chyba uwierzył w podsuniętą informację: “uczę polskiego przyszłe żony inżynierów".

Po 1989 roku bohaterowie są zmęczeni, już nie smakuje im opisywanie mizerii nowego ustroju, raczej myślą o porządkach na biurkach. Ten finał ma jakiś patos, ale to jest nie tylko patos nieuchronnego biegu życia. W ostatnim liście Mrożek donosi, że pisze “Wielebnych" - po angielsku. “Pisząc po angielsku, czuję się jak pokutująca dusza na radosnym urlopie. Daleko od Ojców i daleko od tłumacza". Jest wolny od polskości, od społeczeństwa, od kultury, przynajmniej tak mu się wydaje.

Nagość i spustoszenie

Błoński: “Stąd dramat twej sztuki, jesteś, nie gniewaj się, jak huba drzewna, jak perwersja intelektu: żyjesz z dzieła zniszczenia, ale poza tym dziełem czujesz pustkę, niszczysz formy, a poza nimi widzisz Nic, Instynkty, Złe, Nicość. (...) kult (choćby odwrócony) Konwencji, Form, dalej Pesymizm Moralny, wreszcie straszliwa Dorosłość, która jest właściwością wszelkiej Komedii, gatunku na pewno najstraszniejszego, beznadziejnego, trzeźwego".

To wielki przebłysk, już w 1964 roku Błoński trafił w dziesiątkę. Więc nie absurdalista, nie autor dwudziestowiecznej groteski, raczej starego gatunku komedii i humeur noir. Mizantrop, wieczny pesymista, nadzwyczaj ponury typ, jak przystało na członka “dziwacznej, osobnej" rodziny błaznów i komediopisarzy. Ale komediopisarz w Polsce, można dodać, to bardzo niewyraźna sprawa, bardzo trudne zadanie, po Fredrze mało było szans na komedię w tym dziwnym kraju. Więc Mrożek, Comédien et Martyre? Mrożek na krawędzi Nicości, który pisze to piękne zdanie: “Powiedziałem już, że zero, rozstaje i wiatr wieje". Co i raz atakuje: “Wobec tego, z czego istnieję, czerpię siłę na co dzień, na czym się opieram? Z niczego najprawdopodobniej. Można by powiedzieć, że nicość jest moim istnieniem, jego racją".

Pokusa nihilistyczna była zawsze przedmiotem niepokoju Jana Błońskiego. Teraz objaśnia choremu jego stan przy pomocy Bierdiajewa: w świecie słowiańskim nigdy nie ustabilizowała się relacja między jednostką a społecznością i brak było naturalnych więzów, stąd samotność jednostki twórczej, jej strach przed życiem, ucieczka przed społeczeństwem, wreszcie jej sam na sam z niemocą i pustką. Kiedy indziej Błoński spróbuje zew nicości oswoić jako notowany w literaturze od 1000 lat, zaś “Samoopuszczenie, samospustoszenie, słowem rozmaite odmiany ascezy, na tragicznie czy szyderczo, od Mersaulta do Becketta - pojawiają się również stale we współczesnej kulturze".

Ale te wyjaśnienia nie wystarczą, Mrożek ponawia szarże. W roku 1971 napisze: “(...) zaczynam podejrzewać, że gdzieś w tym wszystkim chodziło nie o zmiany, ale o dépouillement (ogołocenie - MD) zasadnicze. (...) Poza tym, zdaje się, dopiąłem swego. Równo oddalony od wszystkich możliwych punktów, samotny, bez bagażu, bez przeszłości i bez żadnej wyobraźni na przyszłość. Dość dokładnie zrewidowany przez siebie samego, świadomy swoich części i ich funkcjonowania, w minimalnej odzieży. Co z tego ma wyniknąć? Nie mam pojęcia". Atakowany tym razem skapituluje. Wyzna, że nie umie poruszać się “w nagości i spustoszeniu", nie ma pojęcia, co to za przyjemność, wewnętrzne ogołocenie to dla niego raczej folgowanie ciemnym siłom w sobie... Nie jest dumny ze swej wiary w dyscyplinę kultury, raczej to znak słabości... Czy przypadkiem nie mamy do czynienia z grą prowokacji i obrony? Do gry należy ekspresja starań, gorliwości, ale i taktycznych zasłabnięć, chwilowych rezygnacji...

Rozmowa z Edkiem

Dzieliło ich przecież coś jeszcze, wyposażenie, jakie otrzymali na wstępie. W 1986 roku Mrożek czyta “Zaczynając od moich ulic" Miłosza i widzi, jak Wilno i Litwa, jak cała przeszłość Miłoszowi służy: “A ja nienawidzę mojego Borzęcina (»Borzęcina«, bo to nie tylko o tę miejscowość geograficznie chodzi), brzydzę się nim, bo mały, głupi, brzydki, bez żadnej metafizyki on był, bez żadnej metafizyki ta moja przeszłość, moje pochodzenie i moja cała owa pierwsza przeszłość. (...) Ale skutek jest taki, że ja niezmiernie słaby, bo nie chcę mojej przeszłości. A jestem za uczciwy, żeby sobie tę przeszłość skłamać".

Grubo upraszczając, Mrożka można sobie przedstawić jako “człowieka znikąd", bez rodowodu, który męczy się, bo jest skazany na siebie, bo nie dano mu zaplecza, i nikt już nie zdoła mu pomóc. Błońskiego zaś jako osobowość wielostronnie uformowaną przez tradycję, o silnej potrzebie obecności wartości w każdym działaniu. Jeśli tak, mielibyśmy do czynienia i z dwoma odwrotnymi pojęciami wolności, i z wzorcowym dialogiem zakorzenienia i wykorzenienia. Z jednej strony zadomowienie w świecie, z drugiej wyobcowanie, z jednej niezmordowane oswajanie, z drugiej upodobanie do mroków... Kapłan kultury rozmawia z nihilistą? Ale to jest tylko pewien schemat, który można rozpiąć nad realną materią tych listów.

Rzeczywistość jest ciekawsza i bardziej zaskakująca. Dwóch ludzi przyciąga się, odkrywa przed sobą, ale to tylko jedna warstwa ich relacji. Tu nie chodzi o szczerość, a więc kluczą, każdy jest na swój zupełnie inny sposób przebiegły, każdy coś ujawnia, co innego chowa. Mrożek straszy grozą swych wycieczek w ciemność, Błoński przykładnie drży. A jeżeli adresat jego listów w gruncie rzeczy szuka gruntu jako medium? Nie tylko on, to również “coś" przez niego mówi? Targają nim emocje medium, sam nie wie, kiedy medium się staje? Czy ta logika obowiązuje tylko w literaturze? Może obowiązuje też w epistolografii?

Straszliwe podejrzenie: Błoński nie rozmawia jedynie z “kochanym Sławkiem", ale nieraz i z kimś innym, wcale nie tak przyjemnym! Z bohaterem Mrożka, którym Mrożek nasiąknął. Może z Edkiem, z wieloma innymi, z wieloma maskami. Raz obcuje z ucywilizowanym, porządnym chłopem, to znów z podejrzanym typem, który na wszystko ma odpowiedź: “Eee, jak bede chcioł". Tak odzywa się w jednym z listów Mrożka tłuszcza komunistycznej Polski, której on, rodzimy Ortega y Gasset, nienawidzi, bo to “masa rozpasana, ekspansywna, przekonana, że należy się jej wszystko za nic". Ale to resentyment myśliciela. Jako pisarz przecież wziął ją na siebie, zajmował się artykułowaniem jej istnienia, jej roszczeń, jej wyskoków i jej ciemnych mąk. Dlaczego nie miałoby mu się to wszystko w listach pod pióro pchać?

“Emigranci" ukazali się w 1974 roku, musieli już wcześniej swego autora męczyć. AA, inteligent “biała rączka", woła pod koniec tej sztuki: “Będę tobą trząsł i będę do ciebie krzyczał tak długo, aż zrobię z ciebie człowieka. Nie spocznę, dopóki tego nie dokonam. Bo dopóki ty będziesz wołem, dopóty ja będę świnią. Rozumiesz?".

Jan Błoński, Sławomir Mrożek, “Listy 1963-1996", Kraków 2004, Wydawnictwo Literackie

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]