Kwiaty na betonie

Transformacja społeczno-ustrojowa gruntownie zmieniła polski przemysł, handel czy usługi, tymczasem organizacja nauki pozostała reliktem PRL-u - pisali Aleksander Wittlin i Karol Życzkowski (TP nr 38/04) po tym, jak zamierzano w budżecie na 2005 r. obniżyć wydatki na naukę o 13 proc. Działo się to w czasie, gdy jako kraj członkowski UE byliśmy zobowiązani postanowieniami Strategii Lizbońskiej, zalecającej m.in. szybkie przechodzenie do gospodarki opartej na wiedzy. W wywołanej wówczas dyskusji Nim dostaniemy Nobla... o polskiej nauce wypowiedzieli się m.in.: Stanisław Bajtlik, Andrzej Białas, Krzysztof Pawłowski, Tadeusz Sławek, Jan Woleński. Debatę zakończyliśmy w TP nr 3/05.

ANNA MATEJA: - Prof. Adam Łomnicki z Instytutu Nauk o środowisku Uniwersytetu Jagiellońskiego napisał ponad 20 lat temu, że nie obawia się, by po wprowadzeniu w uczelniach samorządności przekształciły się one w prywatne folwarki. Pracownicy naukowi, którym nie grozi rotacja, i mają zapewnione zarobki, będą dążyli jedynie do podniesienia prestiżu wydziału i uprawianej przez siebie nauki. Cztery lata temu na łamach “TP" prof. Łomnicki napisał z goryczą, że wielu naukowców uczelniany samorząd utożsamiło ze związkiem zawodowym. Czy nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, która niedawno opuściła Sejm, daje nadzieję na likwidację w uczelniach układów nieformalnych?

TADEUSZ GADACZ: - Nie łudzę się, że kastowość czy układowość na uczelniach kiedykolwiek zniknie. To raczej stan idealny, do którego powinniśmy dążyć.

Problemem szkolnictwa wyższego jest “gruba kreska", którą środowisko akademickie wykorzystało, by nie poddać się merytorycznej samoocenie po latach ogromnej ideologizacji. Mówię to, choć nie jestem zwolennikiem lustracji i mam wątpliwości co do formy lustracji rektorów, dziekanów i dyrektorów instytutów zawartej w omawianej ustawie. Trudno jednak zapomnieć, że w minionych czasach np. asystentami niekoniecznie zostawali najzdolniejsi, ale ci, którzy przyjmowali legitymację partyjną. I często ich kariera była rozbieżna z dorobkiem naukowym. “Bezpieczniej" było w naukach ścisłych, gdzie, jeśli było się chemikiem, poglądy polityczne nie zmieniały faktu, że kwasu do wody się nie leje. W naukach społecznych - pedagogice, politologii, socjologii, filozofii - granica między ideologią a nauką była płynna. Mimo to nigdy nie oddzielono tych, którzy coś wnieśli do uprawianych przez siebie nauk, od ideologów. Tak nieprzygotowane środowisko przeszło do demokracji i uzyskało autonomię uczelni, dawne zaś układy, także polityczne, po prostu się umocniły.

- Dlaczego nie przeprowadziliśmy weryfikacji, choć była ona i w Czechach, i Niemczech Wschodnich? Wprowadzono tam np. wieloletnie zakazy prowadzenia wykładów przez osoby, które za bardzo utożsamiały się z poprzednim reżimem.

- W Niemczech pracowników negatywnie zweryfikowanych zastępowali uczeni z landów zachodnich, którzy dostawali skierowanie do pracy np. w Lipsku czy Berlinie Wschodnim (jest to możliwe, bo są urzędnikami państwowymi). Czy w Polsce moglibyśmy to przeprowadzić po tym, jak liczba studentów wzrosła pięciokrotnie, a liczebność kadry naukowej, szczególnie doktorów habilitowanych i profesorów, nie podwyższyła się nawet trzy razy?

  • Nomenklatura na uczelni

Jest jednak w nowej ustawie krok w dobrą stronę, by wyjść poza układy: do przewodów habilitacyjnych czy profesorskich instytuty i wydziały będą mogły wybierać jedynie dwóch recenzentów, dwóch ma delegować Centralna Komisja ds. Tytułu Naukowego i Stopni Naukowych. Jeśli Komisja będzie wybierać fachowców z danej dziedziny, jest nadzieja, że uzdrowimy oba przewody. Na razie jest tak, jak głosi moja złośliwa teza: nie ma w Polsce tak złej habilitacji, która nie znalazłaby kilku pozytywnych recenzji.

Za tym powinna pójść większa obiektywizacja konkursów na inne stanowiska, szczególnie, co ważne dla młodych - adiunktów. Zdolni doktorzy po Uniwersytecie Warszawskim czy Jagiellońskim nie dowiadują się, że przeprowadza się konkurs, np. w Zielonej Górze czy Bydgoszczy, choć prawdopodobnie mieliby duże szanse, by go wygrać. Konkursy są niby otwarte, ale tak, by wygrał lokalny kandydat - uczeń “kogoś". Podczas transformacji wielu młodych, znakomitych ludzi ukończyło studia czy napisało doktoraty w Oksfordzie, Sorbonie czy na uniwersytetach amerykańskich. Wrócili do Polski z bardzo dobrymi publikacjami, ale są spoza układów, nie mają też cienia szansy na obiektywną ocenę dorobku naukowego. W Instytucie Filozofii i Socjologii PAN konkursy są prawdziwe i liczba kandydatów na jedno miejsce wynosiła najpierw dziesięć, teraz 12 osób. To ukazuje skalę problemu.

- Jak wyciągano by konsekwencje wobec osób zlustrowanych negatywnie, ale pracujących na uczelniach niepublicznych? Rektora może przecież nie obchodzić, co robił jego podwładny przed 1989 r.

- To prawda, ale domyślam się racji, jakie kierowały autorami tej poprawki: podejrzenie, chyba nie do końca pozbawione podstaw, że sporo uczelni niepublicznych, w niewielkich, często powiatowych miejscowościach, założyła dawna nomenklatura polityczna. Ustawa przewiduje nawet, co może się wydawać dość kontrowersyjne, że minister w uzasadnionej sytuacji może odwołać rektora. Do tej pory mógł to zrobić tylko senat uczelni, na czym zresztą opierała się jej autonomia. Możemy się obawiać, że minister edukacji narodowej i sportu, któremu podlega szkolnictwo wyższe, wykorzysta ten przepis np. dla usuwania niewygodnych przeciwników politycznych. Ustawodawcą kierowało jednak przekonanie, że trudno inaczej usunąć rektorów piętnowanych w środkach masowego przekazu za rozmaite nadużycia ekonomiczne czy prawne. Na razie są nieusuwalni, bo np. zatrudnili na uczelni cały aparat sądowo-prokuratorski z okolicy.

- Weryfikacja merytoryczna, skutkująca np. zamykaniem decyzją Państwowej Komisji Akredytacyjnej uczelni czy wydziałów, które nie spełniają standardów, byłaby skuteczniejsza.

- W tym kierunku zmierza też moje myślenie. Nie mam ochoty zaglądać do czyichkolwiek legitymacji czy lustrować ideologicznie. Ustawodawca daje jednak do zrozumienia, że osoba, która współpracowała z dawnymi służbami, nie może być nauczycielem akademickim, bo jest jednocześnie wychowawcą młodego pokolenia i powinna być autorytetem. A ten problem w równym stopniu dotyczy każdej uczelni. Pozwoli nam to również rozbić układy, z powodu których młody człowiek z doktoratem, po dobrym amerykańskim uniwersytecie, z kilkunastoma publikacjami w języku obcym, nie może otrzymać etatu na uczelni, ponieważ zajmują go jego starsi koledzy. Co prawda słabsi i z dużo mniejszym dorobkiem, ale oni już tu są, więc mogą wyciągnąć palce i głosować.

  • Przeciw degrengoladzie

- Czy uczelnie nie sprzeniewierzyły autonomii i demokracji, skoro teraz trzeba je w nich ograniczać?

- Demokracja jest jak łąka pięknych kwiatów, ale one nie wyrosną na betonie. Środowiska akademickie powinny mieć zagwarantowaną autonomię i wolność od jakichkolwiek nacisków politycznych czy ideologicznych w sferze badań. Co jednak zrobić w sytuacji kryzysu na uczelniach, plagiatów (zdarza się podpisywanie przez profesorów prac napisanych przez ich studentów), wieloetatowości, zdobywania tytułów naukowych tylnymi drzwiami przez tzw. ścianę wschodnią i Słowację, gdzie nadaje się docentury za dorobek, za który w Polsce nigdy by się nie uzyskało habilitacji (potem na podstawie umów międzynarodowych tytuł jest nostryfikowany i zyskuje rangę równorzędną habilitacji). Czy środowisko akademickie jest w ogóle zdolne do autonomii? Znam wartość autonomii uczelni i bronię jej, ale widzę też, że samo środowisko nie potrafi sobie poradzić z problemami i degrengoladą moralną.

Choć wielu akademików pracuje najlepiej jak potrafi, nie możemy bagatelizować jeszcze jednego faktu: tak, jak wzrosła liczba studentów, podwyższyły się też wymagania wobec pracowników naukowych. Zdarza się, że dziennie odbieram od kilkunastu do kilkudziesięciu maili od studentów, którym trzeba pomóc w znalezieniu książki czy sporządzeniu bibliografii albo przeczytać tekst. Socjologowie prowadzący badania zarządzają grupą nawet 70 studentów i doktorantów. Proszę sobie wyobrazić firmę, która ma 70 pracowników, ale ani jednej sekretarki.

- Czy możliwości uczelni przekracza nawet zatrudnienie na pół etatu asystenta?

- Stanowisko asystenta zlikwidowano kilka lat temu z powodów finansowych. Wymyślono wówczas studia doktoranckie, które z jednej strony dają możliwość pisania doktoratów dla szerszego spektrum słuchaczy, ale z drugiej - odebrały samodzielnym pracownikom naukowym asystentów. A to oni właśnie prowadzili ćwiczenia i byli wyręką w kontaktach ze studentami. Nie tylko wieloetatowość hamuje rozwój polskiej nauki, także fakt, że uczeni nie piszą prac naukowych w terminie. Starszych profesorów utrzymuje się na etatach, ponieważ ich obecność jest konieczna dla uzyskiwania tytułów, zaś młodsi koledzy, przeciążeni obowiązkami, nie zdobywają w odpowiednim czasie profesur i habilitacji. Często, niestety, chodzi o to samo: o środki finansowe przeznaczane na polską naukę. Najpiękniejsze zapisy ustawy niewiele pomogą, jeżeli sytuacja nie poprawi się pod tym względem.

- Ustawa kieruje się kryterium pensum dydaktycznego: roczne dla pracownika naukowo-dydaktycznego ma wynosić 120-240 godzin, a wyłącznie dydaktycznego 240-360 godzin. Co to znaczy?

- Że wzrosło obciążenie dydaktyką, tymczasem, by nauka mogła się rozwijać, potrzeba więcej tzw. wolnych środków. Jedynymi, którymi dysponują naukowcy, są indywidualne granty przydzielane przez Ministerstwo Nauki i Informatyzacji. Środki budżetowe, choć niewielkie, są jeszcze marnotrawione. W 200-lecie śmierci Kanta odbyło się w Polsce kilkanaście konferencji. Nie wierzę, że jest u nas na tyle dużo wybitnych kantystów, by można było zorganizować tyle konferencji. Ponieważ jednak naukę ocenia się ilościowo i jednostki muszą “wyprodukować" pewną liczbę publikacji naukowych czy konferencji, obojętnie jakiej wartości, każda wyszarpuje skąpe środki z ministerstwa. Tymczasem to minister powinien ogłaszać konkursy na konferencje czy badania. Narzekamy, że nie mamy dobrego przekładu dzieł Platona i posługujemy się starym tłumaczeniem Władysława Witwickiego. Cóż szkodzi, żeby ministerstwo ogłosiło konkurs na powołanie zespołu translatorskiego, który w ciągu pięciu lat by tego dokonał? W humanistyce jest wiele takich projektów, których realizacja rozwinęłaby naukę.

- Czy pozostaje nam oczekiwać tłumaczy pokroju Zygmunta Kubiaka, który zajmując się tłumaczeniami przez wiele lat żył jednak z czegoś innego?

- Filozofia stała się dyscypliną uniwersytecką dopiero za Christiana Wolffa, aż do oświecenia filozofowie utrzymywali się z pracy własnych rąk. W pewnym sensie zaczyna się podobny proces. Niektórzy moi uczniowie, tłumacząc czy pisząc teksty, utrzymują się z czego innego. Skoro ciągle brakuje pieniędzy na nauki humanistyczne, a większość środków przydziela się na poszukiwanie nowych technologii i kosztowne badania w naukach ścisłych, bo te bez trudu wykażą się swoją użytecznością, sami skażemy się na to, że humanistyka będzie uprawiana jako hobby.

- Nauką powinni zajmować się ludzie z potencjałem, a nie tylko ci, którzy nigdzie indziej nie mogli znaleźć zatrudnienia. Czy nowa ustawa pomoże nam to zrealizować? A może to wcale nie jest kwestia uregulowań prawnych, ale ludzkich przyzwyczajeń?

- W IFiS PAN postanowiliśmy, że w miejsce odchodzącego na emeryturę profesora przyjmujemy trzech adiunktów - to podobne koszty, a to młodzi przecież będą rozwijali naukę. Poza dopuszczeniem młodych ważna jest też ich rzetelna ocena. W Wielkiej Brytanii na wszystkie stanowiska, od asystenta do profesora, odbywa się konkurs przeprowadzany przez komisję, która w połowie składa się z egzaminatorów państwowych (są zarówno specjalistami, jak niekwestionowanymi autorytetami).

Nowa ustawa przewiduje ocenę naukowca. W uczelniach niepublicznych to standard, w uczelniach publicznych tak się powoli staje - ale w tym momencie będzie to już wymóg ustawowy. Czy z negatywnej oceny wynikną jednak jakieś konsekwencje? Przecież niektórzy pracownicy naukowi stawali po kilka razy przed komisją dyscyplinarną, ale nie kończyło się to ich zwolnieniem. Mimo że na każde praktycznie miejsce czekają młodzi ludzie. Kolejne novum, z dawna wyczekiwane, to wprowadzenie wymogu zatrudnienia w tylko jednej uczelni i ograniczenie chorobliwej wieloetatowości. “Drugie zatrudnienie" jest możliwe za zgodą macierzystej uczelni, ewentualnie przy prowadzeniu działalności gospodarczej, np. socjolog może dorabiać w firmie badawczej.

  • Uczony: zawód i powołanie

- Nauka na uczelni ma być otwarta, o ile szkoła nie postanowi inaczej. Czy to furtka dla wprowadzenia czesnego?

- Prawdopodobnie tak. Klasyczny podział na uczelnie publiczne i niepubliczne jest fikcyjny; wiele z tych pierwszych wprowadza przecież coś w rodzaju krypto-studiów wieczorowych lub zaocznych, które przebiegają równolegle z dziennymi. W pierwotnej wersji ustawy, na którą zgodziły się wszystkie uczelnie, wszyscy studenci mieliby być w równym stopniu finansowani przez państwo. Wszak wszyscy płacimy te same podatki. Nie przyjęto tego, ale uczelnie niepubliczne mogą uzyskiwać od MENiS część opłat, które mieliby ponieść studenci. Nieodpłatne studia są w Polsce tabu - w powszechnym wyobrażeniu wprowadzenie opłat ograniczy liczbę studiujących. Przekonanie to utrwala fakt, że brakuje odpowiedniego dla uczących się systemu kredytowego czy fundacji przydzielających stypendia.

Na wiele problemów szkolnictwa wyższego w Polsce patrzymy krótkowzrocznie: łatamy dziury budżetowe, załatwiamy sprawy uważane za pilniejsze - sama edukacja wydaje się czymś, co nie grozi wybuchem społecznym. Tymczasem to siedzenie na bombie z opóźnionym zapłonem i konieczna jest dyskusja co do tego, jaki model edukacji i nauki chcielibyśmy mieć. Nie łudźmy się, że środki finansowe, jeśli tylko wleją się rzeką do uczelni, rozwiążą problemy moralne. Nie ulegajmy też przekonaniu, jak zdarza się to politykom, że misją naukowców jest odsłanianie i głoszenie prawdy, w związku z czym nie warto z nimi rozmawiać ani o pieniądzach, ani o rozwiązaniach.

Prof. TADEUSZ GADACZ jest filozofem, wicedyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii PAN oraz kierownikiem Katedry Filozofii w Collegium Civitas. Ostatnio wydał: “O umiejętności życia" (2002) i, jako redaktor naukowy, 10-tomową “Encyklopedię Religii" (2003). Laureat m.in.: subwencji profesorskiej Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej i Nagrody Edukacyjnej Prezydenta m. st. Warszawy dla Najlepszego Nauczyciela Akademickiego 2002 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2005