Kuba wolna (od lęku)

Fidel Castro przyznał, że komunizm na Kubie się nie sprawdził. Ale nie sprawdziły się też zarówno radykalne, jak też liberalne wizje obalenia systemu. Jak Kuba może wyzwolić się z dyktatury?

03.01.2011

Czyta się kilka minut

/ fot. Peter Turnley for Harperís / Corbis /
/ fot. Peter Turnley for Harperís / Corbis /

W Bayamo, w prowincji Granma - tam, gdzie zakurzona Avenida Francisco Vincente Aguilera skręca nieco na wschód, by dotrzeć do Avenida Milanes - zmęczona Yudelkis wysiada z pracowniczego autobusu. Autobus przywiózł ją ze szpitala, gdzie pracuje jako pielęgniarka. Od domu, gdzie mieszka z rodzicami, dzieli ją jeszcze 12 przecznic. Codziennie, z monotonną regularnością, Yudelkis przesiada się z autobusu (bezpłatnego; należy do państwowego pracodawcy) do małej dorożki. Pojazd z poszarpanym dachem z materiału daje schronienie czterem, a jak się uprzeć sześciu dziewczynom. Stawka za przejazd to jedno peso - w tak zwanej moneda nacional, czyli walucie oficjalnej.

Yudelkis zarabia 222 peso na miesiąc. Na 20 dni pracy ma odłożone 40 peso. Ale niedawno Yimmi, właściciel dorożki, rozłożył ręce: będzie musiał pobrać dwa peso. Nie jego wina. Lokalne władze skarbowe podniosły mu podatek ze 120 do 571 peso miesięcznie. Dorożkarze nie podjęli więc pracy - żądając, aby podatki wróciły do dawnej wysokości.

Pękający system

Gdy Luis Rafael Virelles, pierwszy sekretarz partii w mieście Bayamo, zjawił się przed tłumem zrozpaczonych i wściekłych dorożkarzy, nikt nie chciał go słuchać. Za 2 peso za przejazd nikt nie znajdzie pasażerów. Dla Yudelkis oznaczałoby to konieczność zrezygnowania z jednego litra oleju słonecznikowego, którego jej mama używa do smażenia yuki.

W San Luis, o 28 km od Santiago de Cuba, na Caretera Central w ciepły grudniowy dzień kilkunastu "cocheros" na darmo czeka, aż napływający z miasta pracownicy zatłoczą drewniane ławki ich antycznie wyglądających pojazdów. Nawet zmęczone kobiety z siatkami idą powoli zakurzoną drogą. Za dwa peso na przejazd nie ma chętnych.

Santa Clara. W mieście, nad którym góruje posąg Che Guevary, tłum chłopaków wysypuje się z kina; wznoszą okrzyki: "Precz z Fidelem!", "Precz z rewolucją!". Chłopcy zapłacili po trzy peso, aby obejrzeć transmisję meczu Real Madryt - Barcelona. Ale zamiast meczu uraczono ich dokumentalnym filmem o osiągnięciach kubańskiej kultury. Zrobiło się gorąco, w kilku ładach przyjechały tzw. brygady specjalne, wywiązała się szarpanina. Nic politycznego, zwykłe niezadowolenie. Ale rewolucyjna władza nie żartuje.

System biednego państwa opiekuńczego - nadzorującego, surowego, ale rzekomo sprawiedliwego w swej surowości - zaczyna pękać. Ruch turystyczny znacznie zmalał; eksperci mówią, że rok 2010 zamknie się liczbą miliona przyjezdnych. Ale baza turystyczna, rozwinięta dzięki państwowym inwestycjom, potrzebuje 2 mln klientów rocznie, by móc przynosić zyski i ponosić nakłady na renowację. Tymczasem w hotelu w Playa Pesquero pod Holguin połowa miejsc jest wolna. Biuro podróży Sunwing wyprzedaje tygodniowe pobyty all inclusive z przelotem z Toronto za 420 dolarów. Chętnych brak, bo wiele osób wraca z Kuby z zatruciem pokarmowym - wstydliwy skutek stałych braków prądu to zepsuta żywność.

Złudzenie radykalne, złudzenie liberalne

Na niedawnej uroczystości wręczenia Nagrody Nobla, peruwiański pisarz Mario Vargas Llosa - niegdyś sympatyk partii komunistycznej - krytykował rządy państw zachodnich za to, że zamiast pomagać uciemiężonym, prowadzą interesy z ich prześladowcami. Kuba i jej oficjalny sukcesor na arenie międzynarodowej - Wenezuela - są, w jego opinii, krajami rządzonymi przez klaunów.

Ale między falą krytyki i życzeniowym oczekiwaniem, kiedy w końcu załamie się dyktatura, a próbami ratowania wątłej opozycji politycznej istnieje obszar bardziej poważnych spekulacji dotyczących drogi ewentualnej zmiany na Kubie.

Radykalne podejście - według którego sankcje i ograniczenie możliwości rozwoju wyspy (blokada gospodarcza) doprowadzą do załamania podstaw władzy - nie okazało się trafne. Kubańczycy są narodem postkolonialnym o niespożytych umiejętnościach tego, co Francuzi nazywają "bricolage", a co dla Polaków jest zwyczajnym kombinowaniem. Kubańska rodzina, oparta na kanonach silnej solidarności kobiecej, umie dostosować się do trudności.

Ale równie błędne, co podejście radykalne, jest stanowisko liberalne, ostatnio prezentowane przez Hiszpanię, według którego poluzowanie restrykcji spowoduje wtórne zwiększenie swobód obywatelskich. Dla przeciętnego Kubańczyka perspektywa raptownego upadku reżimu oznacza zniknięcie z ulic aparatu przemocy i porządku. Na wyspie zamieszkanej przez 11 mln obywateli jest około miliona mundurowych i cywilnych pracowników aparatu bezpieczeństwa. Co gorsza, zwinięcie państwa opiekuńczego i zastąpienie go mechanizmami indywidualnej przedsiębiorczości wydaje się ludziom kulturową trudnością: za czasów kolonii życie organizowali właściciele, a za czasów rewolucji - komitety partyjne. Niedawna deklaracja Hawany, że zlikwiduje pół miliona rządowych miejsc pracy, wywołała raczej panikę niż powszechny wybuch radości.

Równie mało realne jest oczekiwanie, że masowe wystąpienia na ulicach miast zostaną zorganizowane przez dysydentów. W minionych 15 latach amerykańska agencja pomocy międzynarodowej wydała ponad 140 mln dolarów na finansowanie opozycji demokratycznej na Kubie. Rezultat był jednak mizerny i nowa administracja waszyngtońska zawiesiła tę pomoc. Z kolei tzw. scenariusz dominikański - opisany w książce "Święto Kozła" przez Llosę, a polegający na zabójstwie dyktatora i asymilacji aparatu represji - w warunkach kubańskich może przerodzić się w uliczną rzeź. Scenariusz papieski - ożywienie mas pod hasłami ogólnospołecznej solidarności pracowniczej - jest mało prawdopodobny w kraju, gdzie dominuje lęk i nieufność wobec jakichkolwiek struktur formalnych (wizyta Jana Pawła II nie wyzwoliła takich inicjatyw). Scenariusz portugalski, który pozwoliłby armii na przeprowadzenie pokojowej transformacji, jest o tyle trudny, że kubańska elita, która miałaby zastąpić dyktaturę, jest niewielka. Z kolei scenariusz południowo-afrykański, pozwalający na limitowaną lustrację i pojednanie, też raczej nie ma szans w zestawieniu z karaibskimi temperamentami.

Rozważania o transformacji

Co prawda Fidel Castro ogłosił, że komunizm na Kubie się nie sprawdził. Ale jest wątpliwe, aby tzw. kasynowy kapitalizm miał tu szansę na zniwelowanie ubóstwa i różnic społecznych, co nadałoby nową treść życia narodowi wyspiarzy. Dziś jest nią czekanie i narzekanie. Ale równocześnie przypadek Kuby to coś więcej aniżeli tylko los jednego małego narodu. Przez pół wieku kraj ten nie tylko utrzymywał się na marginesie międzynarodowej gospodarki, ale podejmował wiele eksperymentów (większość z niepowodzeniem), na które świat latynoski i tzw. państwa niezaangażowane patrzyły z coraz to większą nadzieją.

Jednak, skoro już wiadomo, że komunizm na Kubie nie wygrał i nie wygra, podstawową kwestią jest taki model transformacji, który pozwoli zachować kapitał ludzki i zmobilizować go do działania. Demokratyzacja, która - jak stwierdza Llosa - powiodła się w Chile i Argentynie, powinna powieść się też na Kubie. Jej głównym elementem powinno być stworzenie lokalnego systemu administracji i pobudzania przedsiębiorczości obywatelskiej, przy stopniowym zastępowaniu represyjnych funkcji państwa przez formę mecenatu rozwojowego.

Kuba jest społeczeństwem młodym. Nie ma tam już prawie ludzi, którzy pamiętaliby życie za Batisty; większość nie zna życia innego niż pod rządami Castro. Rozwój oświeconej państwowości i zastąpienie mechanizmów kontroli i terroru lokalnego (osławione komitety obrony rewolucji) przez instytucje wspomagające mikrostruktury działalności usługowej i produkcyjnej, byłby procesem wieloletnim.

Nowy system powinien zaproponować otwarte modele kształcenia, dążąc do tego, aby za pięć, dziesięć czy piętnaście lat elita nauczycieli, inżynierów, lekarzy była w stanie przejmować odpowiedzialność od dzisiejszego państwa, przerośniętego i scentralizowanego. Pozostaje kwestia zagospodarowania miliona pracowników aparatu przemocy (wątła gospodarka nie udźwignie wypłat socjalnych dla tych ludzi). Pozostaje też kwestia zdynamizowania rolnictwa i przetwórstwa, dostosowania produkcji do wymagań międzynarodowych rynków i zwiększenia konkurencyjności gospodarki. Polska - ta dzisiejsza, a nie ta sprzed lat dwudziestu, jest dzisiaj dobrym przykładem dla Kuby.

Rzecz o strachu

Głównym nieprzyjacielem takich przemian jest strach w przestrzeni moralnej i społecznej. Dziś przede wszystkim trzeba usunąć strach aparatu dyktatury, strach przed represją i przemocą, albowiem on jest głównym czynnikiem powodującym kurczowe trzymanie się przy władzy drugiego już pokolenia rewolucyjnych aparatczyków. Trzeba też usunąć strach przed odpowiedzialnością za własny los, strach przed przemieszczaniem się w poszukiwaniu pracy, strach przed zaczynaniem od początku.

Zmiany społeczne na Kubie nie zaczną się zapewne od wielkich wieców pod sztandarami ruchów społecznych, ani też nie zrealizują się pod skrzydłami narodotwórczego Kościoła. Zaczną się od rozproszonych form apolitycznego protestu, które pokażą ludziom, że nie trzeba się bać. Przyłączenie się wojska i policji będzie także możliwe tylko na gruncie, jakkolwiek naiwnie by to brzmiało, braterskiego porozumienia.

Wyizolowany i nieudolny aparat partyjny utraci wpływy w momencie, gdy Yudelkis i Yimmi razem z lokalnymi przewoźnikami sami zorganizują system transportu, którego ani miasto, ani prowincja, ani państwo nie były w stanie zapewnić.

BRONISŁAW MISZTAL jest profesorem socjologii i dyrektorem wykonawczym Wspólnoty Demokracji (Community of Democracies), międzynarodowej koalicji państw i organizacji społeczeństwa obywatelskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2011