Krzyk na świat

Uroczyste, trwające kilka dni obchody urodzin premiera Czeczenii Ramzana Kadyrowa były jeszcze na językach ludzi w Groznym, kiedy w Moskwie zastrzelono Annę Politkowską, dziennikarkę niezależnej "Nowej Gaziety. Tragedia wydarzyła się w sobotę 7 października.

18.10.2006

Czyta się kilka minut

Czeczenia jest miejscem, gdzie słowa "śmierć" i "zabójca" nie wywołują szoku. Anna była dla tutejszych kimś niezwykłym. Cieszyła się autorytetem. Była jedynym dziennikarzem piszącym o Czeczenii nie na zamówienie rosyjskich władz czy separatystów. Bez upiększania, bez wybielania. Politkowska przedstawiała przypadki naruszenia praw człowieka, piętnowała dyktatorską władzę. Anna po prostu pisała prawdę.

Przez ostatnie dwa dni wiele rozmawiałem z ludźmi różnych zawodów i w różnym wieku. Świadomymi pracy, jaką wykonywała Anna, i znającymi jej nazwisko tylko ze słyszenia. Wszyscy oni byli moimi krewnymi lub przyjaciółmi. Oczywiście nikt normalny nie życzy śmierci drugiemu człowiekowi. Dlatego pierwszą reakcją było ubolewanie nad losem Anny. Do niewielu jednak docierało, że Politkowska walczyła. Wszystkimi możliwymi sposobami starała się bronić praw człowieka nie tylko w Czeczenii, ale także w Rosji. Każdy z moich rozmówców zdawał sobie sprawę, że ta śmierć nie była przypadkiem. Nie mogło chodzić o kradzież czy napad. W Czeczenii lepiej nie mówić o poczynaniach władzy na głos. Przy świadkach władzę można tylko wychwalać. Niektórzy z moich rozmówców - mimo wszystko - ośmielili się powiedzieć, że w tej sprawie maczały palce służby specjalne. Że śmierć mogła być prezentem na urodziny Kadyrowa. W wąskich kręgach znów zaczęto dyskutować o artykułach Politkowskiej. W szczególności o tych, w których rozwodziła się nad metodami, jakimi struktury siłowe zaprowadzają porządek w republice.

To była farsa, kiedy premier dwa dni po tragedii wyrażał w państwowej telewizji ból z powodu śmierci Politkowskiej. W tym wszystkim nasuwała się tylko jedna myśl. Większość zwykłych ludzi szczerze czuła ból. Razem z Anną stracili swojego obrońcę. Strażnika ich praw. Dziennikarza, który się nie bał. Który na cały świat krzyczał o naszej codzienności, o bezprawiu, jakie panoszy się w Czeczenii i dotyka najbardziej bezbronnych: zwykłych ludzi.

Śmierć Politkowskiej wiąże się z jej pracą. Zapamiętamy ją jako obrońcę wolności słowa.

Tylko dlaczego - po jej tragicznej śmierci - naród nie zdołał zrozumieć, że w Rosji nie ma czegoś takiego jak wolne słowo? Nie mówiąc już o wolności działania.

OD REDAKCJI: Ton Meck to pseudonim. Autorem tekstu jest młody mieszkaniec stolicy Czeczenii, który musi pozostać anonimowy dla swego bezpieczeństwa. O śmierci Anny Politkowskiej pisał również Jan Strzałka w komentarzu opublikowanym w poprzednim numerze "TP".

Z rosyjskiego przełożyła MN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2006