Cienka czarna linia

NINO HARATISCHWILI: Jako dojrzała kobieta i pisarka pisząca po niemiecku mam coraz silniejsze poczucie, jak bardzo jestem gruzińska. Im dłużej mieszkam w Niemczech, tym bardziej to odczuwam. Jestem ze Wschodu.

20.05.2019

Czyta się kilka minut

 / BASSO CANNARSA / OPALE / EAST NEWS
/ BASSO CANNARSA / OPALE / EAST NEWS

ANNA DZIEWIT-MELLER: Babcia Kotki, bohaterki twojej nowej powieści „Kotka i Generał”, lecąc z Tbilisi do Berlina zastanawia się, czy jest wyraźna granica między Wschodem i Zachodem, a jeśli tak, to gdzie właściwie przebiega. Ty to wiesz?

NINO HARATISCHWILI: Trudne pytanie, a odpowiedź musi być złożona. Jestem przekonana, że istnieje taka granica, choć może niekoniecznie przebiega wzdłuż Odry albo Bugu, albo gór Kaukazu czy Uralu. Ta granica znajduje się przede wszystkim w duchowej naturze człowieka, w czymś, co jest niematerialne. Podróżując samochodem albo pociągiem na wschód, zaczynasz tę zmianę coraz mniej subtelną widzieć, odczuwać ją jak stopniową zmianę temperatury, nic nie dzieje się nagle. Wjeżdżasz we „wschodniość” jak w mgłę.

Kiedy dziś podróżuję między Gruzją a Niemcami, niestety już tylko samolotem i nie mając z Hamburga, w którym od lat mieszkam, bezpośredniego lotu do Tbilisi, to przejście jest nagłe i ogłuszające. Zawsze bowiem przesiadam się na lotnisku w Stambule – i to jest absolutny skok na Wschód. Straszliwe, męczące, głośne, zatłoczone lotnisko Atatürka nie jest łagodnym przejściem. Dla mnie granica między Wschodem a Zachodem jest przede wszystkim emocjonalna i można ją równie dobrze nosić w sobie. Nie umieć być kimś innym niż człowiekiem ze Wschodu.

Kotka, gruzińska emigrantka do Niemiec, bardzo chce, by jej pierwszy niemiecki chłopak Johann nauczył ją prawidłowego bycia Niemką. Marzy, by tę granicę w sobie przekroczyć, ale to okazuje się niemożliwe. Wielu ludzi na Wschodzie chce stać się Zachodem. W Ushguli, małej wiosce na Kaukazie, wciąż słyszałam od mieszkańców: to najwyżej położona wioska w Europie!

No tak. Choć ja bym powiedziała, że Ushguli nie jest nawet specjalnie gruzińskie, a cóż dopiero mówić o jego europejskości. Aczkolwiek faktycznie, przy odrobinie dobrej woli można i tak na to miejsce spojrzeć, geograficznie rzecz ujmując. Ludzie nie są w stanie dobrze określić, czym tak naprawdę jest Gruzja, bo jakkolwiek zwracamy się od dawna ku Zachodowi, nie można zaprzeczyć, że jest to przestrzeń uformowana w dużej mierze przez wpływy i wartości idące ze Wschodu.

Sama emigrowałam na Zachód i choć los Kotki nie jest moim, to dzielimy pewne doświadczenia. Przyjeżdżając jako nastolatka do Niemiec, bardzo chciałam być taka jak oni, a to okazało się po prostu niemożliwe. Dziś jako dojrzała kobieta i pisarka pisząca po niemiecku mam jednak coraz silniejsze poczucie, jak bardzo gruzińska jestem, jak bardzo nie jestem niemiecka. Im dłużej mieszkam w Niemczech, tym bardziej to odczuwam. Jestem ze Wschodu.

Moi przyjaciele w Tbilisi mówiąc o przyszłości i o tym, co dzieje się teraz, zawsze zwracają się do mnie po angielsku. Kiedy jednak przyjdzie im wspominać przeszłość – niemal odruchowo przechodzą na rosyjski.

To bardzo ciekawe! Nie miałam szansy tego doświadczyć, bo rozmawiam po prostu po gruzińsku, ale prawdą jest, że wielu ludzi mocno zanurzonych w przeszłości używa uparcie i automatycznie rosyjskiego. To, co robią twoi przyjaciele, zdaje się być zrozumiałe – Rosja i Związek Radziecki stanowią ogromną część naszej historii, nawet jeśli ludzie starają się to wypierać. Ja nie uważam, że powinniśmy pamięć o tej trudnej przeszłości wymazać.

Twoja poprzednia powieść „Ósme życie (dla Brilki)” była takim skokiem na głęboką wodę wspólnej krwawej przeszłości Gruzji i Rosji. W nowej książce, która właśnie ukazuje się w Polsce, piszesz o trudnej historii najnowszej Rosji, wracasz do autentycznych wydarzeń z czasów pierwszej wojny czeczeńskiej.

W jednej z książek zamordowanej w październiku 2006 r. Anny Politkowskiej, wielkiej rosyjskiej dziennikarki znanej z krytycznej postawy wobec Władimira Putina i wojen prowadzonych przez Rosję w Czeczenii, znalazłam historię, od której nie mogłam się uwolnić. Politkowska specjalizowała się w Kaukazie, była szalenie odważną kobietą i wszystkie jej książki były dla mnie ogromnie poruszające, ale też odkrywcze.

Wiem, jak to brzmi – urodziłam się w Gruzji, kraju sąsiadującym z Czeczenią, i powinnam się doskonale orientować w tym, co słychać u sąsiadów, ale prawda jest taka, że bardzo mało o sobie nawzajem wiedzieliśmy i wiemy po dziś dzień. Czeczenia, choć geograficznie tak bliska, zawsze zdawała mi się strasznie odległa i inna. Wszystko, co o niej wiedziałam, to była wiedza z informacji telewizyjnych i doniesień prasowych. Ale potem zaczęłam szukać głębiej. I właśnie w jednej z książek Politkowskiej przeczytałam tragiczną historię, która stała się potem kanwą mojej powieści. Mogę śmiało powiedzieć, że zostałam przez tę historię opętana. To historia rosyjskiego żołnierza, Jurija Budanowa, bohatera wojennego z Afganistanu, dowódcy 160. Pułku Czołgów w czasie wojny czeczeńskiej, człowieka, który zmagał się z wielkim problemem alkoholowym i który jako pierwszy rosyjski oficer został zdegradowany i skazany za zbrodnie wojenne w Czeczenii.

Stało się to po ujawnieniu gwałtu i zabójstwa dokonanego na czeczeńskiej dziewczynie.

Podczas dramatycznych walk o Grozny (miasto, które w owym czasie było ponoć zniszczone bardziej niż dzisiejsze Aleppo) Budanow razem z kolegami wyjechał na wieś. Oficjalnie była to kolejna operacja antyterrorystyczna, nieoficjalnie po prostu urlop. Wieś, do której dotarli, zamieszkiwały wówczas głównie kobiety, dzieci i starcy – większość mężczyzn walczyła na wojnie lub już nie żyła. Po kolejnej alkoholowej libacji Budanow wpadł ponoć w paranoję, zaczęło mu się wydawać, że jest otoczony przez szpiegów, był przekonany, że w wiosce znajduje się czeczeński snajper, w swoim szaleństwie zobaczył w bezbronnych mieszkańcach wsi wrogów i terrorystów. Postanowił ostrzelać wioskę, spalić domy i torturować jej mieszkańców.

Najgłośniejszą zbrodnią było zgwałcenie i zamordowanie 18-letniej Elzy Kungajewej. Elza zdaniem broniących się przed zarzutami rosyjskich żołnierzy miała być właśnie owym snajperem, bezpośrednio zagrażającym ich życiu. Budanow tłumaczył podczas procesu, że dziewczyna zginęła właśnie podczas przesłuchania, że była to zbrodnia w afekcie, a nie żadne brutalne morderstwo i gwałt.

Proces rozpoczął się w 2000 r. i – przyznajmy to – był farsą, można go nazwać pokazowym i całkowicie politycznym. Odbył się tylko i wyłącznie dlatego, że Putin chciał wygrać wybory, do których szedł z hasłem „Rządy prawa!”, trzeba więc było uniknąć wrażenia, że ktoś jest ponad tym prawem. Budanow, skazany na 10 lat łagru, wyszedł z więzienia już w 2009 r., a jego wcześniejsze zwolnienie wywołało protesty obrońców praw człowieka i Czeczenów. Jednocześnie stał się bohaterem rosyjskiej nacjonalistycznej prawicy. Wielbią go po dziś dzień, wystarczy wejść na prawicowe fora.

Dodajmy dla porządku, bo o tym już nie piszę w książce, że ciąg wydarzeń, jaki zapoczątkowało zamordowanie Elzy Kungajewej, wygląda niemal jak grecka tragedia albo przypowieść ze Starego Testamentu. Śmierć Elzy zgodnie z regułami wendety musiała być pomszczona, a potem mściły się obie strony. Krwawy ślad nie urywa się więc w momencie zbrodni w czeczeńskiej wiosce. W 2011 r. Budanow został zastrzelony przez nieznanych sprawców, ostatnia zaś z ofiar – Czeczen zamieszany w zabójstwo Budanowa – zginęła w 2014 r. Prawie 20 lat rozlewu krwi, kto wie, czy już zakończonego.

Gwałt zdaje się być tymczasem najokrutniejszą zbrodnią wojenną, zwłaszcza w takich kulturach jak czeczeńska kultura honoru.

W takich miejscach jak Czeczenia gwałt jest czymś gorszym od śmierci – zabiera tobie i całej twojej rodzinie, twojemu krajowi, twojej kulturze godność i honor, które są dla ciebie kluczowe. Wymaga więc pomsty. Człowiek, który zastrzelił ­Budanowa, nie był nawet krewnym ofiary, a jednak poczuł się zobowiązany do jej pomszczenia. Kobiety zaś są ofiarami w podwójnym znaczeniu – zarówno gwałtu, jak i tej kultury, która godność i honor przedkłada nad ich dobrostan. Często nie zgłaszają gwałtu, obawiając się między innymi rozpoczęcia takiego właśnie łańcucha zemsty.

Czy spotkałaś się z rodziną Elzy ­Kungajewej?

Nie, jadąc do Czeczenii, by zbierać materiały do książki, postanowiłam, że nie będę się z nimi spotykać. Miałam poczucie, że takie spotkanie wcale by mi nie pomogło. Po takiej tragedii nie ma zbyt wielu słów, które można by powiedzieć, ani zbyt wielu pytań, które można by postawić. Z drugiej zaś strony nie chciałam się czuć zobowiązana do czegokolwiek – znając ich osobiście, miałabym poczucie, że nie jestem już niezależna w pisaniu, że muszę przyjąć ich perspektywę. Pojechałam, żeby dowiedzieć się więcej o Czeczenii, zobaczyć ją na własne oczy.

Bo choć mieszkałaś niedaleko, nie wiedziałaś wiele.

Pierwszy raz spotkałam Czeczenów, gdy w trakcie pierwszej wojny czeczeńskiej zaczęli do Gruzji przyjeżdżać uchodźcy z Groznego. W domu, w którym mieszkała moja babcia, pojawiła się rodzina z czwórką dzieci. Ojciec tej rodziny był wielokrotnie ranny, walczył o życie w tbiliskim szpitalu. Gdy okazało się, że szczęśliwie się wyliże, moja babcia, szczerze ucieszona, powiedziała jego czeczeńskiej żonie coś w rodzaju: „Och, to wspaniała wiadomość, wreszcie będziecie mogli odetchnąć, twój mąż wróci do domu, będziecie razem tu w Gruzji, w końcu bezpieczni!”. Czeczenka spojrzała na moją babcię zdumiona i wyraźnie urażona, po czym niemal wycedziła przez zęby: „Jak pani śmie w ogóle mówić mi takie rzeczy! Mój mąż, gdy tylko stanie na nogi, wraca do Czeczenii i walczy!”.

Pamiętam doskonale moje zdumienie tymi słowami. Nie znam ani jednej gruzińskiej kobiety, która powiedziałaby coś takiego. Przeciwnie – każda z nas zrobiłaby wszystko, by mężczyznę zatrzymać w domu. Babcia nic już nie odpowiedziała, ale wiem, że słowa Czeczenki niesamowicie jej zaimponowały. Czeczeni to naród wojowników, nigdy nie mieli króla, zawsze byli zorganizowani w klany i tejpy (rodzaj wspólnoty terytorialnej) i zawsze mieli poczucie, że walczą o siebie, o swoją niezależność. Czy za cara, czy za Stalina, czy za Putina.

Wydaje się, że ten ostatni odkrył sposób, w jaki może ich ujarzmić. Próbuje ich po prostu kupić.

Rosyjskie pieniądze to jedyna rzecz, która jest w stanie utrzymać Czeczenię w jakichś ryzach. Moja bohaterka jedzie do Czeczenii i odkrywa we współczesnym Groznym coś na kształt kaukaskiego Dubaju. Wszystko tam błyszczy i wygląda jak jedna wielka dekoracja świąteczna, ale to tylko fasada, która ma przykryć jakąkolwiek pamięć o wojnie. Nie zobaczysz w Groznym – mieście, z którego nie został prawie kamień na kamieniu! – ani jednego śladu po kuli w murze, ani jednej ruiny z tamtego czasu, wszystko zostało przykryte pozłotkiem. Przeszłość wymazano, ludziom nie wolno o niej mówić głośno. Wojna nie pojawia się w publicznym dyskursie, bo obowiązuje paradygmat przyjaźni z Rosją, z Putinem jako zbawcą i bohaterem.

W Muzeum Historii Czeczenii w Groznym oniemiałam: tam ostatnią wojną, o której się mówi, jest – uwaga – II wojna światowa... Jakby potem już nic się nie działo! Nie mogłam w to uwierzyć. A tuż obok gablot ze średniowiecznymi artefaktami zawsze musi stać albo wisieć portret obecnego prezydenta Ramzana Kadyrowa, jakby żył i rządził w tej Czeczenii od tysiąca lat. To muzeum było szokujące. Ani słowa o wojnach, które tak dramatycznie doświadczyły kolejne pokolenia.

Istnieją więc dwie Czeczenie: ta oficjalna, wygładzona i zakłamana, i ta prywatna, podwójnie straumatyzowana – po raz drugi poprzez urzędowe wyparcie prawdy. W samolocie do Groznego słuchałam przez całą drogę opowieści obcej kobiety, która nie mówiła mi o niczym innym, jak tylko o wojnie. Więc jest to sytuacja nienormalna – chcieć mówić tylko o tym i nie móc o tym wspominać we własnym kraju! Kiedy o tym myślę, mam poczucie, że nie powinno nas dziwić na przykład przyłączanie się Czeczenów do Państwa Islamskiego czy ich wyjazdy na wojnę w Syrii – islamizm jest dla nich paradoksalnie sferą wolności.

To zresztą symptomatyczne – kobiety ze starszego i średniego pokolenia, które spotykałam w Czeczenii, chodzą z odkrytą głową albo w małej chustce, wyglądając bardziej jak farmerki niż jak muzułmanki, ale już kobiety młode są niejednokrotnie zakryte od stop do głów, żyjąc w państwie kłamstwa szukają w islamskiej tożsamości jakiejś prawdy dla siebie. Islam zdaje się także naturalnym wyborem dla tych, którzy chcą odróżnić się od prawosławnych „okupantów”. To jest nasza rewolucja – zdają się mówić ci Czeczeni, którzy się radykalizują.

„Kotka i Generał”, powieść inspirowana wydarzeniami wojny czeczeńskiej, jest jednak również powieścią o Rosji w dobie transformacji. Jednym z częstszych określeń, które pada, gdy piszesz o Rosji lat 90., jest słowo „gnijący”. Tak właśnie było?

To był czas – okres upadku Związku Radzieckiego i to, co działo się później – który miał gigantyczny wpływ na mnie i moje życie. I choć nie mieszkałam w Moskwie, tylko w Tbilisi, jestem przekonana, że upadek ZSRR dotknął nas równie boleśnie. Dla mojej rodziny było to doświadczenie ekstremalne i mam poczucie, że właśnie w ekstremalny sposób uwypukliło ludzkie cechy – wielu z nas stało się potworami, ale wielu też gotowych było podjąć trud pomocy tym, którzy sobie nie potrafili poradzić ze zmianą.

Doskonale pamiętam na przykład, jak w ciągu krótkiego czasu porządni ludzie, których znałam od lat, stawali się kryminalistami, bo struktura, w której wcześniej funkcjonowaliśmy, zupełnie się załamała, Gruzja popadła w anarchię, wyjście z niej zajęło nam znacznie więcej czasu niż w innych krajach postsowieckich – bo aż sześć lat. Pamiętam, że gdy w 1989 r. ­poszłam do szkoły, jej dyrektor został zastrzelony na ulicy, ot tak, bo ktoś go poprosił o papierosy, których na swoje nieszczęście nie miał. To naprawdę był bandycki kraj i niełatwo było w nim żyć. W Rosji zaś te procesy były po prostu zwielokrotnione. Mam też poczucie, że dzisiejsza Rosja ­Putina ma korzenie właśnie w owym okresie, gdy dokonano wielu najgorszych z możliwych wyborów.

W książce opisujesz drogę tytułowego Generała do pozycji putinowskiego oligarchy. Mechanizm wykupywania na własność upadającej gospodarski jest przerażający.

To prawda. Należało się znaleźć w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, ot co. Ale skoro już o tym mówimy – byłam zaskoczona, jak mało się na Zachodzie pisze o powstawaniu tych fortun. Nie śledzi się dokładnie przeszłości oligarchów. Nawet w Niemczech, gdzie mieszkam, nie ma obszernej literatury na ten temat. Najpewniej jest to po prostu materia niebezpieczna do badania i niewielu po nią sięga.

Wzorowany na Budanowie Generał to człowiek, którego droga życiowa zdaje się mówić: winien tworzenia zbrodniarzy jest system. On chciał być kimś zupełnie innym, ale zamiast wybrać własną drogę musiał pójść śladami ojca – bohatera wojennego. Wojna zaś okazała się dla niego destrukcyjna. Czy zatem on też jest ofiarą?

Czytałam dużo wywiadów z żołnierzami, którzy zostali wysłani na wojnę do Czeczenii – wielu mówiło, że w tych „gnijących” latach 90. kariera w wojsku była dla nich po prostu jedyną perspektywą. Nie mieli ani pieniędzy, ani widoków na karierę, nic do stracenia. Mam zresztą wrażenie, że niewiele się w tym zakresie zmieniło. Chciałam pokazać złożoność tych wyborów życiowych. Generał i jego koledzy z wojska są więc pokazani w sposób, który ukazuje ich cały background i wynikające z niego ograniczenia. Interesowało mnie, jak zwykli ludzie stają się mordercami, co zmienia ich w prześladowców i przestępców takich jak Budanow. Gdzie jest ta cienka linia, którą przekroczyli, i czy każdy z nas nosi w sobie taki czarny potencjał? Kiedy myślę o sobie, chcę wierzyć, że ja oczywiście wybrałabym dobro, ale czy na pewno? Nie mam pojęcia. ©

NINO HARATISCHWILI (ur. 1983 r. w Tbilisi) jest gruzińską powieściopisarką, dramatopisarką i reżyserką teatralną mieszkającą od lat w Hamburgu. Języka niemieckiego uczyła się jako nastolatka, a po przeprowadzce do Niemiec zdecydowała się pisać w tym języku. Jej debiutancka powieść „Juja” (2010) została wyróżniona Nagrodą im. Adalberta von Chamisso, przyznawaną przez Fundację im. Roberta Boscha. W 2014 r. bestsellerem w Niemczech stała się jej kolejna, licząca 1300 stron powieść „Ósme życie (dla Brilki)”, doceniona także przez polskich czytelników. „Kotka i Generał” – powieść o dramacie wojny czeczeńskiej, winie i odpowiedzialności – ukazuje się właśnie nakładem Wydawnictwa Otwarte w tłumaczeniu Urszuli Poprawskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka, wcześniej także liderka kobiecego zespołu rockowego „Andy”. Dotychczas wydała dwie powieści: „Disko” (2012) i „Górę Tajget” (2016). W 2017 r. wydała książkę „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wraz z Agnieszką… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2019