Kolęda w pięć minut

Przez wiele lat chodziłem po kolędzie jako ministrant, a potem pisarek. Z ciekawością przeczytałem więc teksty o odwiedzinach kolędowych („TP” nr 2/2003). Nie we wszystkim zgadzam się z ks. Janem Dziaskiem, proboszczem parafii św. Jadwigi w Krakowie, z którym przeprowadzono rozmowę. Stwierdzenie, że „wizyta duszpasterska jest przede wszystkim spotkaniem modlitewnym” trochę mną zatrzęsło. Jak ksiądz wyobraża sobie 2-minutowe spotkanie modlitewne!? To chyba raczej spotkanie pacierzowe. W mojej diecezji, katowickiej, 5 minut kolędy należy do rekordów długości. Księża twierdzą, że to wierni nie chcą dłużej, a wierni, przynajmniej moi znajomi, zawsze czują po kolędzie niedosyt. Chcieliby pogadać, trochę się z księdzem poznać - nie ma czasu. Ks. Dziasek mówi, że można się z księdzem umówić na indywidualne spotkanie dla omówienia konkretnych spraw. Można, ale tak się składa, że księża przeważnie nie mają czasu. Ks. Jan mówi też, że „ksiądz powinien być wśród wiernych”! Tyle tylko, że ja się z tym prawie wcale nie spotykam, natomiast kolęda jest tak sztuczna i dziwnie napuszona, iż trudno zorientować się w czasie wizyty, „że ksiądz jest zwykłym człowiekiem”. Znam wielu księży. Trafiają się zwykli i nie zwykli, ale nigdy nie dowiedziałem się o tym dzięki kolędzie.

Jestem jednak całym sercem za odwiedzinami kolędowymi. Poznawanie siebie to jedyna możliwość, aby Kościół trwał i rozwijał się. Dopóki jednak nie zdejmiemy tego napuszonego odium i nie pojawi się w tym „obrzędzie” chęć autentycznego spotkania, niczego one nie przyniosą.

W tym samym numerze „TP” znalazłem też felieton pani Ewy Szumańskiej „Obawa”. Cieszę się, że ktoś myśli o takich ludziach jak ja, co chcieliby, aby przekonywać ich do Unii „taktownie, delikatnie, inteligentnie i z wyczuciem”. Dzięki dotychczasowym reklamom narasta we mnie chęć zagłosowania „przeciw” wejściu do Unii, bo za ich sprawą specjaliści od kampanii przedreferendalnej traktują mnie jak człowieka niespełna rozumu. Po sprawozdaniach z Kopenhagi naszła mnie też refleksja, że, przynajmniej dla niektórych, liczy się tylko to, ile uda nam się uszczknąć z unijnej kasy. Czuję się jak przy rozbudowie domu, którego przyszli mieszkańcy nie myślą o tym, jak będą żyć z jego dotychczasowymi lokatorami, ale co uda im się z niego wynieść.

MIROSŁAW CHMIEL (Ruda Śląska)

PS. Dziękuję „TP” za odkrycie dla mnie ks. Tom asa Halika!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 5/2003