Kłopoty ze świętością papieża

Heidi Schlumpf, redaktor naczelna „National Catholic Reporter”: Nasza praca jako katolickich dziennikarzy nie polega na zadowalaniu biskupów, ale na dostarczaniu wiernym informacji o Kościele.

28.12.2020

Czyta się kilka minut

Montaż pomnika Jana Pawła II przed katedrą w Denver, 2 kwietnia 2009 r. / CRAIG F. WALKER / DENVER POST / GETTY IMAGES
Montaż pomnika Jana Pawła II przed katedrą w Denver, 2 kwietnia 2009 r. / CRAIG F. WALKER / DENVER POST / GETTY IMAGES

MARCIN TERLIK: Raport na temat nadużyć seksualnych byłego kard. Theodore’a McCarricka był dla Pani zaskoczeniem?

HEIDI SCHLUMPF: Przełomowy był dla mnie sam fakt pojawienia się tego raportu. To, że Watykan przeprowadził tak dogłębne śledztwo i okazał się tak transparentny w ujawnianiu swoich dokumentów, zasługuje na docenienie. Mam wielką nadzieję, że ta przejrzystość zostanie utrzymana w przyszłości, przy wyjaśnianiu kolejnych spraw.

A treść raportu?

Dla mnie i dla naszych czytelników nie była aż tak zaskakująca. „National Catholic Reporter” był jednym z pierwszych mediów piszących o skandalach seksualnych w amerykańskim Kościele. Robiliśmy to już w latach 80. W raporcie czytamy, że w New Jersey i w innych miejscach funkcjonowali biskupi, którzy kryli McCarricka i odmawiali przesyłania pełnych informacji do Watykanu. Widzimy też, że pewne decyzje w tej sprawie były podejmowane na samym szczycie hierarchii przez nuncjusza, sekretarza stanu, a nawet papieża. To niewątpliwie bardzo smutne, ale nie była to dla nas niespodzianka.

Jednak to po publikacji właśnie tego raportu Wasza redakcja napisała apel do amerykańskich biskupów, by zatrzymali oficjalny kult Jana Pawła II w USA. Co skłoniło Was do tego kroku?

Nasze pismo od lat krytycznie odnosiło się do Jana Pawła II z powodu jego bezczynności w sprawie kryzysu wykorzystywania seksualnego przez księży. Szeroko pisaliśmy o przestępstwach ks. Degollado ze zgromadzenia Legionistów Chrystusa. Kiedy ukazał się raport o McCarricku, stało się całkowicie jasne, że to Jan Paweł II osobiście podjął decyzję, by awansować go do waszyngtońskiej archidiecezji, gdzie wkrótce potem otrzymał kapelusz kardynalski. Papież zrobił to pomimo ostrzeżeń doradców z obu stron Atlantyku. Zrozumieliśmy, że musimy to głośno powiedzieć: Jan Paweł II nie jest dla nas najwyższym przykładem świętości. Nie jest kimś, kogo powinni naśladować inni liderzy Kościoła.


Czytaj także: Biskup może być seksualnym agresorem i przestępcą. Może kłamać. Jego koledzy mogą kłamać, że o niczym nie wiedzieli, i wspierać się w awansach. Źródłem zła, które drąży Kościół, jest system władzy.


 

Naszym zdaniem to niezwykle ważne dla ofiar wykorzystywania seksualnego. Mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje taka ofiara, gdy dowiaduje się, że katolicka szkoła w jej dzielnicy nosi imię Jana Pawła II, i zaczyna się zastanawiać, czy posłać tam swoje dziecko.

Jak bardzo kult Jana Pawła II jest rozpowszechniony wśród amerykańskich katolików?

W całym kraju jest ponad 40 szkół nazwanych jego imieniem, w tym co najmniej 20 podstawowych, 20 średnich i jeden uniwersytet. Do tego dochodzą liczne kościoły, fundacje i inne organizacje. Jest wiele godnych podziwu cech Jana Pawła II, które sprawiają, że ludzie go czczą. Z pewnością jedną z nich jest wkład w rozmontowanie komunizmu w Polsce. Przy tym trzeba przyznać, że jego kult cieszy się popularnością przede wszystkim wśród bardziej konserwatywnej części amerykańskich katolików. Widzą go jako papieża, który utrzymał ortodoksyjne nauczanie Kościoła. Ci bardziej liberalni, jak np. nasi czytelnicy, są raczej mniej skłonni, by oddawać mu osobistą cześć.

W polskiej debacie nad raportem dotyczącym McCarricka pojawiły się głosy, że pokazał on, iż Jan Paweł II został oszukany przez innych hierarchów. Zarzutem może być co najwyżej pewna naiwność, nie chęć ukrycia skandalu.

Słyszymy te argumenty również w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie wiem, co było w umyśle i sercu Jana Pawła II. Jednak znając szczegóły raportu, a także bezczynność Jana Pawła II w przypadku doniesień o innych skandalach seksualnych, jak choćby tych dotyczących ks. Degollado, wydaje mi się, że trudno mówić o pojedynczym incydencie manipulacji.

W raporcie czytamy, że okłamywał go sam były kardynał McCarrick, a amerykańscy hierarchowie przesyłali do Rzymu niepełne informacje.

W tym kontekście warto przyjrzeć się jego osobistemu sekretarzowi kardynałowi Dziwiszowi, który przecież spotkał się ostatnio z oskarżeniami, że sam ukrywał skandale pedofilskie już później, w Polsce.


Zbigniew Nosowski: Umiera na naszych oczach pewna forma funkcjonowania Kościoła w Polsce. 


 

Inny argument w obronie Jana Pawła II mówi, że gdy podejmował decyzje w sprawie McCarricka, był już w podeszłym wieku i cierpiał na chorobę Parkinsona.

Kościół nie reagował właściwie na doniesienia o wykorzystywaniu seksualnym pojawiające się już od lat 80. Następni papieże podjęli pewne kroki. Benedykt XVI zwrócił się przeciwko ks. Degollado, Franciszek zdecydowanie zadziałał w sprawie biskupów w Chile i właśnie w sprawie McCarricka – przynajmniej w momencie, gdy pojawiły się zarzuty o wykorzystywanie nieletnich. Myślę, że cały Kościół przez te ostatnie dekady mógł zachować się dużo, dużo lepiej. To, co się stało, miało tragiczny skutek dla niego samego. Kościelni hierarchowie utracili wiarygodność, pojedynczy ludzie zmagali się ze swoją wiarą i z instytucjami, ale przede wszystkim ucierpiały ofiary.

Jak wygląda ten kryzys w Stanach?

Zaczął się już jakiś czas temu i z pewnością po części związany jest z szerszymi trendami kulturowymi, takimi jak ogólne odchodzenie ludzi od instytucji, szczególnie tych religijnych. Jednocześnie amerykański Kościół rośnie z powodu napływu latynoskich wiernych, co w pewien sposób rekompensuje mu inne straty. Nie da się jednak zaprzeczyć, że kryzys skandali seksualnych i ukrywanie ich przez hierarchów miały dramatyczny wpływ na indywidualnych katolików, którzy wcześniej ufali księżom przez całe swoje życie. Teraz ich nieufność sięga Jana Pawła II, który był na szczycie hierarchii przez tyle lat. Myślę, że odrywanie się ludzi od Kościoła będzie postępować.

A jak zareagowali amerykańscy hierarchowie teraz, po dekadach skandali? Czy wyciągnęli z nich jakieś wnioski?

Muszę oddać im sprawiedliwość i przyznać, że pewne zasady, które mają zapobiec powtarzaniu się takich rzeczy, zostały wprowadzone na poziomie diecezji i całego Kościoła. Z drugiej strony przysłuchiwałam się dyskusji amerykańskich biskupów na temat raportu o McCarricku. Szczerze mówiąc, nie byłam pod wielkim wrażeniem. Większość z nich chciała uznać, że to sprawa należąca do przeszłości, że należy iść dalej, skupić się na tym, co dobre teraz. Myślę, że biskupi, którzy są tak głęboko przesiąknięci klerykalną kulturą chronienia swojej instytucji, wciąż nie rozumieją szkód, jakie wyrządzono zwykłym katolikom. Być może nigdy tego nie zrozumieją.

Co ma Pani na myśli mówiąc o „klerykalnej kulturze”?

Uważam, że nie jest szczególnie różna od tej, która wytwarza się w innych wielkich organizacjach, np. w policji. Mała liczba przywódców rozmawia tylko w swoim gronie i nie słyszy tego, co mają do przekazania zwykli ludzie. Jeśli w Kościele katolickim nasi liderzy ograniczają się do żyjących w celibacie mężczyzn, to siłą rzeczy reprezentują tylko mały wycinek całej wspólnoty. Poza tym wielu biskupów w Stanach Zjednoczonych zostało podniesionych do swojej rangi w czasach Jana Pawła II. Są kimś, kogo nazywamy tutaj „kulturowymi wojownikami”. Bardziej obchodzą ich kwestie seksualności, małżeństw jednopłciowych, aborcji czy antykoncepcji niż inne problemy, które dotykają wiernych i Kościół w codziennym życiu.


Karol Tarnowski, filozof: Wojtyła był przekonany, że Duch Święty działa przede wszystkim przez instytucję. Niestety, sprawowanie Eucharystii nie uświęca księży automatycznie.


 

Sugeruje Pani, że Kościół powinien zrezygnować z celibatu?

Nasz dwutygodnik od dawna proponował, by otworzyć kapłaństwo dla znacznie większej grupy osób, w tym dla tych w związkach małżeńskich oraz dla kobiet. Nie chodzi tylko o sprawiedliwość, ale też o dodatkową korzyść z poszerzenia naszego przywództwa. Rzecz jasna, dopuszczenie kobiet i małżonków do stanowisk w Kościele nie gwarantuje automatycznie, że będą oni dobrymi liderami, ale czyni to bardziej prawdopodobnym. Po prostu przywódcy mogliby zostać wybrani z większej puli osób. Pozbycie się klerykalnej kultury zajmie oczywiście czas. To kwestia stosunku do hierarchów, struktury, sposobu przepływu pieniędzy. Potrzebnych jest wiele reform. Niektóre z nich już są przeprowadzane.

Widzi Pani możliwość istnienia Kościoła jako zdecentralizowanej instytucji, bez ścisłej hierarchii podporządkowanej papieżowi w Rzymie? Czy mógłby on jeszcze wówczas nazywać się katolickim?

Jesteśmy Kościołem hierarchicznym i uniwersalnym. Nie chcielibyśmy, żeby każda parafia działała na własną rękę i nie wzywamy do rezygnacji z urzędu papieskiego. Możemy przeprowadzić reformy, zachowując obecną strukturę. Choć wiem, że są w Stanach Zjednoczonych katolicy, którzy myślą inaczej.

Franciszek uchodzi za reformatora. To, co robi, wystarczy?

Na pewno się stara i niektóre z jego pomysłów działają. Na przykład dokument mówiący o konieczności prowadzenia dochodzeń w sprawie biskupów podejrzanych o wykorzystywanie seksualne wypełnia lukę w kościelnym prawodawstwie. Czy to wystarczy? Ofiary, z którymi rozmawiałam, chciałyby, żeby było tych działań więcej. Większość hierarchów wciąż nie rozumie, jak poważna jest sytuacja, i bardziej zajmuje się chronieniem swoich diecezji, księży i donatorów niż robieniem tego, co jest właściwe.

Mogłaby to zmienić oddolna presja wiernych?

W USA gniew katolików narastał od dekad, szczególnie po 2002 r., gdy światło dzienne ujrzały skandale ujawnione przez „Boston Globe”. W 2018 r. złość wybuchła z nową siłą z powodu afery McCarricka. Dużą rolę odgrywają tu media, zarówno świeckie, jak i katolickie. Dają wiernym informacje, których potrzebują, by wywrzeć nacisk na hierarchów. To przyniosło już pewne efekty. Jednak, jak w przypadku licznych spraw w naszym Kościele, te zmiany są bardzo powolne. To frustruje wielu wiernych.


Ks. Adam Boniecki: Takich raportów jak ten o McCarricku powinno powstać wiele.


 

„National Catholic Reporter” ma tu pewną rolę do odegrania. Nie jest w żaden sposób podporządkowany kościelnej hierarchii.

Zgadza się. Mamy swój własny zarząd i nie podlegamy żadnemu zakonowi, diecezji czy innej katolickiej organizacji. Zostaliśmy założeni tuż po II Soborze Watykańskim przez grupę katolickich dziennikarzy, którzy uważali, że Kościołowi również potrzebne są niezależne media.

Zdarzają się Wam konflikty z hierarchami?

Zdarzały się w przeszłości. Nasza siedziba znajduje się w Kansas City i miejscowy biskup próbował zmusić nas do usunięcia słowa „katolicki” z nazwy. Nie był jednak w stanie tego zrobić, właśnie dlatego, że w żaden sposób mu nie podlegamy. To, że piszemy prawdę, sprowadza na nas czasem kłopoty ze strony hierarchów, dla których jest ona niewygodna. Jednak nasza praca jako katolickich dziennikarzy nie polega na zadowalaniu biskupów, ale na dostarczaniu wiernym potrzebnych informacji o Kościele.

Czy w kontekście wszystkich skandali wyobraża sobie Pani coś, co musiałoby się wydarzyć, żeby odeszła Pani z Kościoła katolickiego?

Cóż, jak wielu katolików w Stanach Zjednoczonych w ciągu swojego życia miałam liczne problemy z instytucjonalnym Kościołem. Jednak byłam, jestem i myślę, że zawsze będę katoliczką. Uważam, że najlepiej przysłużę się Kościołowi, będąc najlepszą dziennikarką, jaką potrafię być. Po wysłuchaniu rozmowy amerykańskich biskupów o raporcie na temat McCarricka czułam się rozczarowana. Tego samego wieczoru wzięłam udział w wirtualnym spotkaniu grupy „Kobiety w Kościele” w kalifornijskim San Diego. I po raz kolejny zostałam podniesiona na duchu przez zwykłych ludzi, którzy starają się wykonywać pracę Jezusa. Myślę, że czasem dobrze nie skupiać się za bardzo na hierarchach. ©

HEIDI SCHLUMPF jest teolożką, pisarką i dziennikarką. Z „National Catholic Reporter” związana od niemal dekady – zajmowała się m.in. ujawnianiem nadużyć seksualnych w Kościele. Od 2020 r. jest redaktorką naczelną tego dwutygodnika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2021