Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"To bomba rozerwała samolot!" - krzyczy na pierwszej stronie wielkimi literami piątkowy "Super Express", by już mniejszym drukiem ujawnić, że jest to "szalona spiskowa teoria z książki o katastrofie smoleńskiej", której autor - tu jeszcze drobniejsza czcionka - "nie dysponuje żadnymi przekonującymi dowodami".
Frontalny atak na spopularyzowaną przez siebie książkę przypuszcza na stronie 4. tego samego "SE" redaktor naczelny, Sławomir Jastrzębowski: "Stało się, co stać się musiało. Bardzo zła książka o katastrofie smoleńskiej zyskuje wielką popularność". I dalej: "Szerzej nieznany dziennikarz (to o szeroko znanym za sprawą "SE" autorze książki - przyp. "TP") (...) twierdzi wprost, że polski samolot wylądował w lesie przed lotniskiem smoleńskim i dopiero potem został rozerwany eksplozją bomby... próżniowej".
Dalej komentarz naczelnego "SE" nabiera już tylko animuszu. Jastrzębowski, gasząc superexpressem spowodowany przez siebie ogień, miota pod adresem autora książki potępiaeńcze słowa: "Dowodów na to (...) nie przedstawia żadnych, ale jest przekonany, że mają je Amerykanie (...) Wstrząsająca paranoja pozbawiona kompletnie dowodów".
Po co "Super Expressowi" - gazecie znanej z pogardy dla taniej sensacji - pogoń za paranojami? Powodem są - wyjaśnia Jastrzębowski - pytania dotyczące katastrofy smoleńskiej, które dotąd nie znalazły odpowiedzi (i które, jak się domyślamy, wymagają odpowiedzi natychmiastowych, choćby i paranoicznych). Dlaczego wrak samolotu był niszczony przez Rosjan? Dlaczego do dziś nie mamy czarnych skrzynek? "Tych pytań jest dużo więcej. One wszystkie wprost prowokują do paranoicznego myślenia" - zwierza się wreszcie pod koniec komentarza Jastrzębowski, a jego wyznanie zyskuje zaskakujące uwiarygodnienie na stronie 11. (nadal tego samego piątkowego "SE"):
"Hitler po wojnie żył w Andach" - informuje gazeta, dodając, że o sprawie informowała już dwa dni wcześniej ("O tym, że amerykańskie FBI śledziło poczynania Hitlera po II wojnie światowej, informowaliśmy już w środę"). "Oto dwa tygodnie po upadku Berlina do wybrzeży Argentyny przypływają dwie łodzie podwodne. Na pokładzie jednej z nich jest posiwiały, niepozorny mężczyzna z brodą (...) Hitlerowi towarzyszą dwie kobiety, dwóch lekarzy i najwierniejsi towarzysze" - donosi "SE", powołując się na FBI, powołujące się jakoby na bliżej niesprecyzowane "tajemnicze listy", a także dziennikarskie śledztwo amerykańskiego reportera - również bliżej przez "SE" nieokreślonego - z 1945 r.
Skąd fascynacja historią Hitlera w Argentynie - redaktor Jastrzębowski nie wyjaśnia. Z odsieczą przychodzi mu na szczęście prof. Zbigniew Nęcki, psycholog społeczny, który na stronie 2 gazety (tak, tego samego piątkowego wydania) wyjaśnia: "Wszelkie teorie spiskowe pomagają poradzić sobie z trudną rzeczywistością, z pytaniami, na które nie ma odpowiedzi".
Czy redaktor naczelny "SE" nie znał odpowiedzi na pytania dotyczące śmierci Adolfa Hitlera, nie wiadomo. Wiadomo, że w walce ze wspomnianą przez prof. Nęckiego trudną rzeczywistością gotów jest zrobić niejedno. Choć w piątkowym wydaniu "SE" uciekł się tylko do stanowczej polemiki z samym sobą, przed nim cała gama środków radykalniejszych, które radzimy przy okazji wykorzystać: od pisania sprostowań dotyczących własnych, niesprawdzonych informacji, przez podanie samego siebie do sądu (np. po zniesławieniu jakiegoś celebryty), aż po karne zamknięcie kierowanego przez siebie dziennika.