I tylko uczciwości żal

Czy Brytyjczycy zapomną rządowi manipulowanie dostępem do informacji i przedkładanie dążenia do osiągnięcia doraźnych celów politycznych nad wierność głoszonym zasadom? Kto wie, czy sposób rozegrania kwestii wojny w Iraku nie okaże się początkiem końca epoki Blaira...

22.02.2004

Czyta się kilka minut

Uderzające w wieże WTC samoloty Brytyjczycy odebrali niemal tak, jakby tragedia wydarzyła się nie za oceanem, ale w centrum Londynu. Każdy z nich ma przecież w USA krewnych lub znajomych. Zna kraj, jeśli nie z autopsji, to z opowieści lub dziesiątków seriali telewizyjnych. Powszechne jest poczucie wspólnych korzeni kulturowych. 11 września 2001 r. zapomniano o dzielących oba społeczeństwa różnicach: stacje telewizyjne i radiowe przerywały programy, gazety przez wiele dni poświęcały dziesiątki stron relacjom z Nowego Jorku i Waszyngtonu, w kościołach odbywały się nabożeństwa żałobne, a ludziom z amerykańskim akcentem okazywano spontaniczne wyrazy współczucia. O ataku mówiło się w biurach i pubach, kolejkach przy kasach supermarketów i na przyjęciach. Odnosiło się wrażenie, że Brytyjczycy, parafrazując słowa prezydenta Johna F. Kennedy’ego, mówią: “Jesteśmy nowojorczykami".

Kilka tygodni później ze zrozumieniem przyjęto amerykańskie naloty na bazy islamskich terrorystów w Afganistanie. Jednak poparcie dla polityki administracji George’a W. Busha zaczęło maleć. Punktem zwrotnym stało się wygłoszone przez prezydenta USA 29 stycznia 2002 r. doroczne orędzie o stanie państwa, kiedy po raz pierwszy mówił o istnieniu “osi zła", której USA, w ramach wojny z terroryzmem, muszą się przeciwstawić. Na horyzoncie pojawiły się złowróżbne chmury... Stało się przecież jasne, że w momencie, kiedy zapanuje, w jakimś przynajmniej stopniu, Pax Americana w Afganistanie, priorytetem Białego Domu będzie likwidacja, prawdopodobnie na drodze interwencji zbrojnej, reżimu Saddama Husajna.

Brytyjski minister spraw zagranicznych Jack Straw sceptycznie oceniał teorię “osi zła", a wielu ministrów rządu Tony’ego Blaira zachęcało do powściągliwości i uzgadniania poczynań z innymi krajami na forum ONZ. W marcu premier Blair zapowiedział opublikowanie raportu o sytuacji w Iraku, którego kluczowym elementem miała być analiza zagrożeń dla bezpieczeństwa międzynarodowego wynikających z zachowania irackiego status quo. Prace nad raportem przedłużały się, jakby rząd grał na zwłokę, za to wypowiedzi amerykańskich polityków stawały się coraz bardziej jednoznaczne. W lipcu prezydent Bush stwierdził, że kluczowym elementem polityki USA wobec Iraku ma być zbrojny atak na Bagdad.

Wojna: rząd za, milion osób przeciw

Zestaw dokumentów o sytuacji w Iraku przedstawiono brytyjskiej opinii publicznej dopiero 24 września 2002 r. Następnego dnia na pierwszych stronach największych londyńskich dzienników Brytyjczycy przeczytali, że do uruchomienia posiadanych pocisków biologicznych lub chemicznych Irak potrzebuje zaledwie 45 minut. Husajn posiadał broń masowego rażenia i utrzymywał ją w gotowości bojowej.

Konkluzja mogła być jedna: iracki rząd jest bezpośrednim zagrożeniem dla interesów Zjednoczonego Królestwa i uzasadnione jest wywieranie nań presji, z interwencją militarną włącznie. Brytyjski rząd podkreślał gotowość do negocjacji, o ile rząd Iraku zgodziłby się na likwidację arsenałów, ale podtekst wypowiedzi był wyraźny: Londyn jest lojalnym partnerem Waszyngtonu, przygotowanym na dołączenie się do szykowanej przez USA akcji militarnej. Stanowisko zaakceptowała większość proamerykańskiej opozycji konserwatywnej. Chłodno przyjęła je znaczna część społeczeństwa brytyjskiego, zwłaszcza środowiska stanowiące najważniejsze zaplecze polityczne Partii Pracy: tradycyjna lewica, niechętna postrzeganemu w kategoriach neoimperializmu amerykańskiemu globalizmowi, oraz liberalne środowiska opiniotwórcze, które przyczyniły się w 1997 r. do wyniesienia “nowych" brytyjskich labourzystów do władzy.

Krytyczne wobec rządu wypowiedzi zaczęły pojawiać się w prasie, m.in. popularnym wśród liberalnej inteligencji wielkomiejskiej dzienniku “The Independent", oraz w komentarzach radiowych i telewizyjnych. Na pacyfistyczne wiece zaczęły przychodzić tłumy, np. podczas manifestacji w Londynie 15 lutego 2003 r. protestowało przeciw polityce rządu około miliona osób. Blaira opuściło kilku przeciwnych wojnie ministrów, m.in. przewodniczący labourzystowskiej frakcji parlamentarnej w Izbie Gmin i były minister spraw zagranicznych Robin Cook oraz popularna minister do spraw rozwoju stosunków z krajami Trzeciego Świata i pomocy humanitarnej Clare Short.

Gdy 20 marca 2003 r. doszło do uderzenia na Irak, Brytyjczycy znaleźli się w złożonej sytuacji. Decyzję o udziale w wojnie parlament powziął głosami rządu i głównej partii opozycyjnej. Była jej jednak przeciwna zarówno znacząca część parlamentarzystów Partii Pracy, jak wpływowe środowiska inteligenckie, pracownicy wyższych uczelni, ludzie mediów - tych, których opinie kształtują atmosferę społeczną i intelektualną Wielkiej Brytanii.

Nieufność wobec polityki rządu potęgował przebieg wojny, skrupulatnie relacjonowany przez główne stacje radiowe i telewizyjne z BBC na czele. Nadspodziewanie duże w pierwszych dniach po ataku straty w ludziach, wywołane albo nieszczęśliwymi wypadkami (wielu uważało, że to skutek niekompetencji), albo przypadkowym ostrzałem ze strony sojuszników, powodowały, że poparciu, jakiego Brytyjczycy udzielili walczącym w Iraku oddziałom, towarzyszył sceptycyzm wobec zasadności antyhusajnowskiej koalicji.

To stronnicze BBC...

Z czasem sytuacja w Iraku zaczęła się stabilizować, a protesty przeciw polityce rządu wygasać. Wydawało się, że Tony Blair przetrwał kryzys, chyba największy w czasie sześciu lat bycia premierem. Jednak 29 maja 2003 r. wybuchła sensacja. Specjalizujący się w tematyce obronności dziennikarz BBC, Andrew Gilligan, wygłosił w najpoważniejszym porannym programie informacyjnym “Today", nadawanym przez czwarty program BBC, komentarz, w którym oskarżył rząd o “podrasowanie" w raporcie z września 2002 r. uzyskanych od służb wywiadu informacji o irackich środkach masowego rażenia. Miała do nich należeć kluczowa dla opinii publicznej informacja o owych 45 minutach, potrzebnych do skierowania irackich pocisków przeciw brytyjskim wojskom.

Między najwyższymi urzędnikami gabinetu premiera Blaira, przede wszystkim zaś między odpowiedzialnym za politykę informacyjną Downing Street kierownikiem biura prasowego premiera Alastairem Campbellem a zarządem BBC, wywiązała się ostra wojna słów. Rząd zarzucał rozgłośni dezinformację i nieodpowiedzialną politykę redakcyjną. BBC broniła prawa do niezależności pracy reporterskiej i nieskrępowanego przekazywania ważnych dla interesu publicznego wiadomości. Aby wyjaśnić sytuację, rząd w ciągu kilku dni zarządził zbadanie sprawy przez parlamentarną komisję spraw zagranicznych. Spodziewano się, że opisze ona zarówno kulisy sporządzania wrześniowego raportu, jak sposób, w jaki BBC uzyskała kompromitujące rząd - a, jak można się było spodziewać, mające klauzulę tajności - informacje. Ogłoszenie przez komisję na początku lipca, że urastająca powoli do rangi symbolu wzmianka o 45 minutach była prawdopodobnie podczas sporządzania wrześniowego raportu niewystarczająco potwierdzona, nie było po myśli rządu. Nie oznaczało jednak potwierdzenia zarzutów BBC, że władze świadomie manipulowały faktami.

Mechanizmy działania tajnych służb są dla wytrawnych obserwatorów życia politycznego ciekawe, ale dla mediów liczą się przede wszystkim ludzie. Dlatego uwagę dziennikarzy przyciągnęła kwestia identyfikacji osoby odpowiedzialnej za przeciek, który pozwolił Gilliganowi na sformułowanie kompromitującej dla rządu tezy. Jego identyfikację umożliwiło ministerstwo obrony. Okazał się nim nieznany szerzej ministerialny ekspert do spraw broni biologicznej i były członek międzynarodowych komisji ekspertów badających irackie arsenały - dr David Kelly.

Co rząd nagłaśnia, a co ukrywa

Sprawa ze skandalu politycznego przerodziła się w dramat - 18 lipca najpierw poinformowano o zaginięciu Kelly’ego, a następnie o odnalezieniu, nieopodal domu pod Oksfordem, jego ciała. Policja dość szybko potwierdziła, że przyczyną śmierci było samobójstwo, ale w mediach zaroiło się od spekulacji i oskarżeń. Widziano w nim wydanego przez ministerstwo obrony na pożarcie mediom kozła ofiarnego, za którego śmierć odpowiedzialność moralną ponosić miał minister obrony - Geoff Hoon. Do wyjaśnienia okoliczności śmierci Kelly’ego rząd powołał sędziego śledczego, jednego z czołowych prawników Zjednoczonego Królestwa i byłego sędziego najwyższego Irlandii Północnej - lorda Huttona. Jego raport opublikowano 28 stycznia 2004 r.

Lord Hutton nie obciążył Tony’ego Blaira, a w postawie Geoffa Hoona dopatrzył się jedynie niewielkich uchybień proceduralnych, które jednak nie wymuszały ustąpienia ze stanowiska. Bardziej krytycznie ocenił BBC, której zarzucił nieodpowiedzialność w pracy redakcyjnej, brak mechanizmów kontroli itp. Po kilku dniach ustąpili ze stanowisk: przewodniczący rady zarządzającej BBC Gavyn Davies oraz niezwykle popularny wśród pracowników korporacji jej dyrektor generalny - Greg Dyke (bezpośrednio odpowiedzialny za inkryminowany materiał Gilligana). Ten ostatni oskarżył lorda Huttona o stronniczość, a rząd o próbę podporządkowania sobie BBC, przekształcenia jej z instytucji redakcyjnie i programowo niezależnej, choć utrzymywanej ze środków publicznych, w organizację realizującą politykę informacyjną rządu.

A rządy zawsze będą miały coś do nagłośnienia czy ukrycia. Ot choćby to, do czego Tony Blair przyznał się na forum Izby Gmin już po ogłoszeniu raportu lorda Huttona: informacja o osławionych 45 minutach dotyczyła nie broni średniego zasięgu, mogącej zagrozić stacjonującym w rejonie Bliskiego Wschodu oddziałom brytyjskim, ale broni taktycznej, nadającej się do użytku w bezpośrednim starciu na polu bitwy. Premier dowiedział się o tym już po podjęciu decyzji o ataku na Irak i po debacie parlamentarnej w tej sprawie. A była to przecież niebagatelna różnica!

Jakość materiałów dostarczonych przez służby wywiadowcze zbada powołana na początku lutego nowa komisja śledcza.

Po premierze?

Rząd nie ucierpiał w rankingach popularności (ostatnie badania preferencji wyborców dają labourzystom 5 proc. przewagi nad konserwatystami), co chyba jest efektem nie tyle siły rządu, ile słabości opozycji. Od połowy lat 90., kiedy ostatni konserwatywny premier John Major przestał panować nad rozsadzaną wewnętrznymi sprzecznościami i coraz bardziej ewoluującą w kierunku histerycznego nieomal w swej antybrukselskości izolacjonizmu partią, konserwatyści nie potrafią zaproponować Brytyjczykom alternatywy wobec rządów Partii Pracy.

Pozycja premiera nie jest jednak niezagrożona. Na jego posadę ma ochotę długoletni współpracownik, a jednocześnie rywal Tony’ego Blaira, kanclerz skarbu (minister finansów) Gordon Brown. Może niezbyt lubiany czy telegeniczny, ale w niewielkim stopniu identyfikowany z “dworem" z Downing Street, który, jak się zdaje, jest coraz bardziej owładnięty obsesją obrazu medialnego, rankingów opinii publicznej czy przewidywań dotyczących nagłówków gazet. Pewne jest, że rząd labourzystowski, a w szczególności premier, utracił jednak bezpowrotnie to, co w największym stopniu przyczyniło się do zwycięstwa nad konserwatystami w 1997 r. - spontaniczną przychylność społeczeństwa wierzącego, że po 18 latach rządów coraz bardziej butnych konserwatystów, do władzy dojdzie młody, uczciwy, bezpośredni w obejściu, grający na gitarze i mówiący ludziom prawdę w oczy premier.

Środowiskom liberalnej wielkomiejskiej inteligencji i wszystkim, którzy umożliwili “nowej" Partii Pracy zdobycie popularności oraz wiarygodności w społeczeństwie brytyjskim, trudno będzie zapomnieć rządowi manipulowanie dostępem do informacji i przedkładanie dążenia do osiągnięcia doraźnych celów politycznych nad wierność głoszonym zasadom. Kto wie, czy sposób rozegrania kwestii wojny w Iraku nie okaże się początkiem końca epoki Blaira...

A reputacja BBC? Według ostatnich badań opinii publicznej większość Brytyjczyków w sporze między rządem a BBC stanęła po stronie dziennikarzy. Stateczni mieszkańcy Londynu i Edynburga, Belfastu i Cardiff jak zawsze słuchają przy śniadaniu programu “Today", a wieczorem włączają dziennik telewizyjny na BBC1. Czy wciąż jednak darzą oni ulubione programy zaufaniem? Czy nowym władzom korporacji uda się oprzeć presji wywieranej przez rząd i utrzymać autorytet, który pozwalał jej przez dziesięciolecia spełniać rolę sumienia życia publicznego Wielkiej Brytanii, symbolu rzetelności i obiektywizmu?

Sprawa obnażyła szereg niezbyt chlubnych mechanizmów funkcjonowania najważniejszych instytucji społeczeństwa brytyjskiego. Rozwiała też ostatnie już chyba iluzje, jakie mogli mieć wobec możnych tego świata Brytyjczycy wierzący w uczciwość, prostolinijność i wierność zasadom fair play. Niby nic nowego w cynicznym świecie XXI wieku - a jednak żal...

JAN JĘDRZEJEWSKI wykłada literaturę angielską i porównawczą na Uniwersytecie Coleraine w Irlandii Północnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004