Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W parlamencie narodziła się nowa świecka tradycja: głosowania bez sensu. Dla początkujących posłów to unikalna szansa, aby raz jeszcze przećwiczyć skomplikowaną czynność posługiwania się czytnikiem kart i podnoszenia ręki. Dla starych wyjadaczy – okazja do politycznego lansu i peregrynacji po studiach radiowych i telewizyjnych. A lud ma kiepskie igrzyska.
W minionym tygodniu Sejm zajął się projektami zmian prawa aborcyjnego. Było sprawiedliwie i pluralistycznie, na obie nóżki: jedna propozycja szła w kierunku liberalizacji, druga – zaostrzenia przepisów. Obie, biorąc pod uwagę bieżącą arytmetykę polityczną, bez szans na uchwalenie. Jeżeli nawet jakimś cudem przeszłyby przez izbę niższą – przepadłyby w Senacie, a i tak w odwodzie byłby jeszcze prezydent, który zapowiada, że zawetuje każdą inicjatywę uderzającą w kompromis z 1993 r.
Pierwszą odrzucono, drugą uznano za wartą dalszej debaty, czyli bicia piany w ramach komisji. Piana, jak zapowiadają posłowie PO, i tak trafi do zlewu. Minister Jarosław Gowin wyjaśnił, że koniec końców zagłosuje przeciw projektowi ziobrystów, ale chciałby, żeby na forum publicznym „wybrzmiały pewne argumenty na rzecz życia tych dzieci, które rodzą się z wadami”.
Przyjrzyjmy się więc, jak w ostatnich dniach wybrzmiewały argumenty. Otóż debata spełniała nadwiślańską normę jakości: była rytualna, skrajnie emocjonalna, pusta. Wymieniono standardowe grzeczności: średniowiecze, ciemnogród, talibowie, czarna sotnia – mordercy, krew na rękach, naziści. Na antenie poważnego radia redaktor pytał katolickiego publicystę, dlaczego Kościół wypowiada się w obronie życia, skoro niejaki Torquemada był zakonnikiem. Jakie to merytoryczne, nieprawdaż?
A sytuacja jest prosta: ustawę aborcyjną mogą w przyszłości zmienić tylko ci, którzy do swojego zdania przekonają zdecydowaną większość Polaków. Jałowa debata w parlamencie i mediach nikogo nie przekona.
Tymczasem od lat odłogiem leżą przepisy dotyczące in vitro, na tym polu wciąż panuje u nas wolna amerykanka. Rząd i Sejm mają naprawdę ważne zadanie do wykonania. Czy potrafią podążyć śladem swoich poprzedników z 1993 r. i przyjąć ustawę, która wprawdzie nie byłaby w stu procentach zgodna z nauczaniem Kościoła (to na razie niemożliwe) ani postulatami lewicy (to też niemożliwe), ale w szerszym niż dotychczas zakresie chroniłaby życia, a potem ostałaby się w Trybunale Konstytucyjnym i przetrwała niemal dwadzieścia lat?
Śmiem wątpić. Inni politycy, inne media. W tabloidowym świecie ciężko rozmawia się o poważnych sprawach, a głosowań bez sensu nigdy dość. Na horyzoncie majaczy już następne, nad konstruktywnym wotum nieufności. Konstruktywnym tylko z nazwy: Sejm zajmie się obalaniem rządu opartego na niewielkiej, ale stabilnej większości koalicyjnej oraz sympatycznym profesorze, którego na razie nie popiera nikt poza jedną partią opozycyjną.