Gdy wiem, co robić...

Najważniejsze jest obudzenie w ludziach poczucia wspólnej sprawy, solidarności, czegoś, co w psychologii nazywane jest I'm not alone. Poczucie, że nie jest się samemu, ma nieprawdopodobną moc.
 /
/

AGNIESZKA SABOR: - Czy poczucie lęku jest człowiekowi do czegoś potrzebne?

BOGDAN DE BARBARO: - “Lęk" to słowo-wytrych. Odnosi się do różnych stanów psychicznych. Pojawia się nie tylko wtedy, gdy w ciemnej uliczce zauważamy kogoś, kto być może okaże się drabem (wtedy raczej mówimy o strachu). Może być reakcją na zagrożenie biologiczne, ale także ból metafizyczny, problemy w relacji międzyludzkiej czy pytania egzystencjalne. Lęk - podobnie jak ból - można uważać za coś niezbędnego w naszym życiu. To zwiastun zagrożenia. Ból sygnalizuje, że coś złego dzieje się w organizmie, lęk - że coś złego stanie się z osobą. Jest więc użyteczny. Problem pojawia się wtedy, gdy zaczniemy go generalizować, gdy zacznie się uzewnętrzniać także wtedy, kiedy zagrożenia już nie ma (albo w ogóle nie było) - wtedy bywa destruktywny. Zaczyna dezorganizować człowieka.

- Czy dzisiaj boimy się inaczej - mniej lub bardziej - niż nasi przodkowie?

- Nieraz próbowałem wczuć się w psychikę kogoś, np. ze średniowiecza. Obraz, który sobie zbudowałem, nie jest jednoznaczny. Kiedy czytam np. pisma św. Tomasza z Akwinu, napisane inteligentnym, współczesnym językiem, trudno mi uwierzyć, że powstały ok. 800 lat temu. Zdumiewa egzystencjalistyczny umysł Pascala, przenikający drżenie duszy współczesnej. To jedno. Ale zupełnie inny obraz wyłania się np. z książki o rodzinie średniowiecznej, którą czytałem niedawno. Żadnej intymności: w jednej izbie mąż, żona, dzieci, służba, zwierzęta domowe; kiedy umierało dziecko, nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo zaraz pojawiało się następne. Nie umiem sobie tego wyobrazić.

Na pewno człowiek średniowiecza bał się inaczej niż my. Bardzo blisko doświadczał okrucieństwa świata. Dopadały go wojny, pożogi i epidemie. Ale wszystko było wówczas objaśniane w kategoriach religijnych: jeśli uderzał piorun, znaczyło to, że Bóg się gniewa, jeśli niebo się wypogadzało - Bóg był zadowolony. Takie organizowanie świata wewnętrznego poprzez religię w jakimś sensie upraszczało go. Ale możliwe, że miało także dobrą moc.

- Jak sprawić, żeby lęk nas nie dezorganizował?

- Inaczej boimy się rury rosyjsko-niemieckiej na dnie Bałtyku, inaczej złodzieja w domu. Jeśli chodzi o lęk, który dotyczy relacji bezpośredniej, najpierw następuje reakcja biologiczna, odziedziczona po przodkach: organizm sam, bez udziału naszej woli, przygotowuje się do ucieczki. To instynkt chronienia życia.

Najlepszym pomysłem na radzenie sobie z lękiem, zwłaszcza długotrwałym, jest wypracowanie w sobie projektu konstruktywnego. W USA sąsiedzi z tej samej dzielnicy organizują się w drużyny, których zadaniem jest wspólne obchodzenie ulic i sprawdzanie, czy nic nie zagraża stojącym na nich domkom jednorodzinnym. Każdy członek grupy ma harmonogram zadań. Prawdopodobnie najważniejszym efektem tych starań nie jest wcale korzystna zmiana w statystykach kryminalnych, ale obudzenie w ludziach poczucia wspólnej sprawy, solidarności, czegoś, co w psychologii nazywane jest “I’m not alone". Poczucie, że nie jest się samemu, ma nieprawdopodobną moc. Podobnie działają np. terapeutyczne grupy wsparcia. Kiedyś badano, skąd bierze się dobre zdrowie, zarówno psychiczne, jak fizyczne. Okazało się, że duże znaczenie odgrywają tu dwa czynniki: poczucie sprawstwa (wiem, co zrobić; to, co się zdarzy, zależy także ode mnie) oraz życie w sieci - nawet niekoniecznie rodzinnej, ale społecznej.

- To znaczy, że aby pokonać własny lęk, potrzebujemy drugiej osoby?

- Zasada wzajemności jest tu ważna. Ten, kto się boi, a jest proszony o to, żeby pomóc komuś, kto boi się jeszcze bardziej, zmienia kierunek, w którym kształtuje się jego wyobraźnia. Z potrzebującego pomocy przeobraża się w osobę pomagającą. Wszystko zależy jednak od tego, czym dla mnie będzie to spotkanie. Istnieją dwie możliwości patrzenia na drugiego, dopóki go nie znam: mogę zobaczyć w nim niebezpieczeństwo, ale może mnie także zaciekawić. Każde z tych spojrzeń ma inne, daleko idące konsekwencje. Oczywiście ufność bezgraniczna nie istnieje. Nie żyjemy w utopii. Jednak jeśli się uzbroję, drugi odpowie w ten sam sposób - nastąpi spirala zbrojeń. Z drugiej strony, jeśli dam sygnał, że obcy jest dla mnie atrakcyjny, także stanę się dla niego atrakcyjny. To coś w rodzaju teorii samoobsługowej: będzie tak, jak założę.

- Jak to jest, że wspólnoty, które tworzą się w obliczu zagrożenia, często rozpraszają się, gdy tylko mija niebezpieczeństwo, a na gruncie trudnych doświadczeń rzadko powstają konstruktywne, trwałe struktury? Po powodzi w 1997 r. nie powstały np. stowarzyszenia sąsiadów.

- O tym, że ludzie łączą się dla obrony przed niebezpieczeństwem w grupy, decyduje biologia. Instynkt - ten sam, który każe ptakom łączyć się w klucze. Jest jeszcze jeden ważny element budowania takiej wspólnoty: sytuacja wspólnego zagrożenia może rodzić doświadczenie wzniosłości i altruizmu. Przypomnijmy sobie atmosferę towarzyszącą sypaniu wałów przeciwpowodziowych, które miały ustrzec przed wodą wrocławskie Stare Miasto. To było podniosłe, poważne święto. Ale święto mija. Tych, którzy sypali wały, na zawsze połączyła narracja - wspólny fragment różnych opowieści. Ale to wcale nie oznacza, że coś z tego musi wyniknąć. Tak się dzieje tylko czasami.

Nie można przy tym mieć iluzji: człowiek “okazuje się" w konkretnych sytuacjach. Mogę zwiększać moją etyczną wrażliwość, być wyczulonym na drugiego. Ale jak zachowam się w sytuacji nagłej, kiedy będę musiał zareagować w ułamku sekundy? Nie wiem... I jest jeszcze inny aspekt - strachu i wzniosłości. W okresie “Solidarności" siedzieliśmy z kolegami na milicji, zamknięci na 48 godzin. Sytuacja nie była groźna, ale jeden z nas dostał biegunki. Poczułem coś dziwnego, jakby “przetrącenie mitu". Bo przecież żyliśmy w nastroju “romantycznym". Ratujemy Polskę, a tu ktoś ma biegunkę, jest w strachu działającym na poziomie biologii - po prostu organizm nie wytrzymuje. Mówi się, że nie ma ludzi odważnych, są tylko ludzie bez wyobraźni.

- Jak sprawić, by taka "jednorazowa" grupa przekształciła się w coś trwałego i konstruktywnego?

- Psychiatra w swojej praktyce jak w soczewce dostrzega mechanizmy rządzące każdą grupą. Te prawa społeczne są niemal tak niezmienne jak prawa przyrody. Inaczej kształtują się relacje między dwojgiem osób, inaczej w grupie. Im większa grupa zaś, tym bardziej potrzebujemy symbolicznej matki, czyli kogoś, kto zapewnia uczuciowe bezpieczeństwo, i symbolicznego ojca - dawcy norm.

Grupy przechodzą najpierw przez fazę zależności: pojawia się wódz, od którego zależą pozostali. Potem następuje faza walki o władzę i pozycję - niezbędna, by każdy znalazł swoje miejsce. Wreszcie następuje etap współpracy. Oczywiście, istnieje niebezpieczeństwo, że wszystko się po drodze rozwali: jeśli liderzy okażą się destruktywni, a grupa skupi się na wykluczaniu ze swego grona (to będzie jej porażką), jeśli lider nie zadba o spójność (istnieje zależność między spójnością grupy a jej rozwojem, między bezpieczeństwem a walką).

- Dziś o braku bezpieczeństwa wśród obywateli mówią przede wszystkim politycy.

- Jako psychiatra zajmuję się przede wszystkim lękami wynikającymi z codziennych relacji między ludźmi. Jednak zagrożenia społeczne istnieją. Niebezpieczeństwo kradzieży czy rozbojów najlepiej opisaliby pewnie socjologowie albo politycy. Tyle tylko że ci ostatni często manipulują lękiem w walce o władzę. Mówią ludziom: “Bójcie się, a my was obronimy; bójcie się, bo świat jest zły, a my uregulujemy go za pomocą kar i paragrafów". Sieją podejrzliwość: “Uważaj na niego, uśmiecha się do ciebie tylko dlatego, że jest sprytny".

Takie działanie uważam za wielkie społeczne zło. Tak jak można ludzi wmanewrować w agresję, tak też daje się ich wmanewrować w lęk. Można wmontować w nich struktury nieomal paranoidalne, a poczucie zagrożenia to wewnętrzny samograj: ten, kto się boi, przewiduje zagrożenie i buduje wokół siebie mury. Ci, którzy manipulują poczuciem lęku dla własnych politycznych celów, postępują podle. Chyba żeby przyjąć, że ten, kto tak mówi, wierzy w to, a wierzy, bo takie miał - niestety - indywidualne doświadczenia życiowe.

Dr hab. med. BOGDAN DE BARBARO jest kierownikiem Zakładu Terapii Rodzin przy Katedrze Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2005

Artykuł pochodzi z dodatku „Rzecz obywatelska (39/2005)