Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od 2035 r. wszystkie nowo rejestrowane auta mają być zeroemisyjne: elektryczne bądź napędzane wodorem. Stare spalinowe i hybrydowe modele dosłużą swoich dni, będzie można nimi jeździć, sprzedawać, tankować. Później odejdą do lamusa.
Nie ma co się dziwić, że w Polsce – gdzie samochód latami był obiektem marzeń i wyznacznikiem statusu, a 14 mln ludzi ma problemy z dostępem do komunikacji zbiorowej – na kierowców padł blady strach. Elektryki są wciąż dużo droższe, pojawiają się pytania o niewielki zasięg, długość życia baterii i ich późniejsze składowanie, a przede wszystkim: gdzie my te miliony aut będziemy ładować? Duży błąd Unii polega na tym, że w przestrzeni publicznej nie słyszymy dziś wyraźnych odpowiedzi na te pytania (choć wszystkie te kwestie znajdą się w pakiecie „Fit for 55”).
Bardziej komfortowo mogą czuć się Brytyjczycy, choć ich cele są jeszcze bardziej ambitne – zakaz spalinowych silników od 2035 r., a od 2030 wyłącznie pojazdy hybrydowe. Boris Johnson już dwa lata temu zapowiedział budowę nowych stacji ładowania za 1,3 mld funtów oraz dotacje na rozwój technologii (500 mln funtów) i rozwój energetyki jądrowej (525 mln funtów), by zaspokoić zwiększone zapotrzebowanie na prąd.
Studząc emocje: stanowisko PE to jeszcze nie prawo. Raczej czytelny sygnał: „musimy to zrobić” oraz presja na przyspieszenie działań. Dopiero teraz zaczną się negocjacje z ministrami środowiska państw członkowskich, a finalny tekst, być może łagodniejszy, powinniśmy poznać pod koniec czerwca. Na razie jedynym wyjątkiem od zakazu są firmy motoryzacyjne, które produkują do 10 tys. sztuk aut rocznie. W praktyce dotyczy to wyłącznie pojazdów luksusowych, a przepis bywa prześmiewczo nazywany „Ferrari Plus”.
Samochody odpowiadają za 12 proc. emisji zanieczyszczeń w UE, w dodatku silnie trują miasta, szkodząc mieszkańcom. Koniec spalin jest nieunikniony, lecz nie nastąpi poprzez agresywną politykę Unii, tylko przez rozwój technologii. 13 lat to szmat czasu. Martwiąc się o dzisiejsze problemy aut na prąd, warto pamiętać, że w 2009 r. na targach w Tokio premierę miał pierwszy masowo dostępny elektryk na świecie, Nissan Leaf. 13 lat później już co dziesiąte sprzedane auto w UE jest w pełni elektryczne (gdyby doliczyć hybrydy, dostaniemy 19 proc.). Koncern Hyundai-Kia na długo przed głosowaniem w Brukseli zaplanował pełne przejście na elektryki do 2035 r., a wiele marek stawia sobie jeszcze ambitniejsze cele. Do 2030 r. z silników spalinowych planują zrezygnować m.in.: Ford, Mercedes, Renault, Alfa Romeo, Fiat, Lancia, Lexus, Opel, Peugeot, Volvo, Mini, Rolls-Royce (dane za Transport & Environment).
Rolą państw i Unii będzie sterowanie tym procesem. Wymuszenie jednego standardu ładowania, zaplanowanie sieci ładowarek na osiedlach, zadbanie o tych, którzy stracą pracę w fabrykach silników. Jeśli jednak Unii naprawdę zależy na obniżeniu emisji transportu, nie możemy po prostu wymienić jednego samochodu na drugi. Musimy wykluczonym komunikacyjnie zaproponować rozsądny i niskoemisyjny transport zbiorowy. Dziś największym sektorem transportu elektrycznego w Polsce jest kolej. Oby rozwijała się równie szybko, co napędzane prądem samochody. ©