Oaza niepokoju

Kaszmir leży na peryferiach cywilizowanego świata, więc mało kto zaprząta sobie głowę jego losem. Tymczasem kraina ta cierpi, rozdzielona pomiędzy dwie nuklearne potęgi, stojące co kilka lat na krawędzi wojny. Sytuację komplikują klęski żywiołowe.

   Czyta się kilka minut

Indyjscy żołnierze w drodze do Kaszmiru /
Indyjscy żołnierze w drodze do Kaszmiru /

Te miesiące są w Delhi nie do wytrzymania. Niemiłosierny upał, wilgoć i monsunowe deszcze sprawiają, że nic się nie chce. Pozostaje albo przeczekać pół dnia leżąc na łóżku pod smętnie obracającym się wiatrakiem, albo jechać na północ, w Himalaje. Wiedzieli o tym już mogolscy władcy Indii, szybko na ten sam pomysł wpadli brytyjscy kolonizatorzy. W chłodnych dolinach i na lesistych zboczach himalajskich zaczęły powstawać tzw. hill stations, czyli górskie kurorty. Tam dało się wytrzymać. Co więcej, poprzez doliny i przełęcze można było eksplorować tajemnicze góry.

Żeby dotrzeć do indyjskiego stanu Dżammu i Kaszmir (J&K), trzeba wysiąść na dworcu w Dżammu - zimowej stolicy Kaszmiru. Tu kończy się kolej, a niedługo potem zaczynają się wzgórza, z których wyrastają potężne masywy. Już w pociągu uderza ilość żołnierzy, ale po wyjściu z peronu ma się wrażenie, jakby dworzec stał pośrodku poligonu. Betonowe schrony, zasieki, worki z piaskiem, transportery i mnóstwo wojska. W tle, na ścianie, wita napis - “Kaszmir naszą dumą". Ktoś w mundurze każe zarejestrować się po przyjeździe, ale Emilia, Niemka z Düsseldorfu, nie ma czasu. Pada deszcz. Poza tym czeka na nią dżip do Srinagaru, a tam, na miejscu, Aslam - Kaszmirczyk, którego poślubi za trzy dni. Poznali się pół roku wcześniej w górach. Emilia załatwiła sprawy w domu i postanowiła wrócić do Kaszmiru na zawsze.

Ian ma dość

Do Srinagaru - letniej stolicy J&K, jest tylko 280 km, ale za to po górskich serpentynach. Dżip, choć znacznie szybszy od autobusu, i tak wlecze się 18 godzin. Pierwszeństwo na wąskich drogach mają wojskowe konwoje, więc często trzeba potulnie czekać. Major Kumar jadący do bazy wojskowej za Srinagarem rozgląda się, jakby chciał zapamiętać widoki na zapas. Potem, do następnego urlopu, w obawie przed mudżahedinami nie będzie wychylał nosa z jednostki. Wreszcie późnym wieczorem z przełęczy widać już żyzną dolinę Kaszmiru: tam leży owo miasto, które przysporzyło Indiom już tyle kłopotów. Jeszcze tylko rejestracja na posterunku.

Srinagar robi wrażenie baśniowej oazy. Atmosferą bardziej przypomina chanaty dawnej Azji Środkowej niż Indie. Położony nad jeziorem Dal, kiedyś tętnił życiem. Anglicy, którym miejscowi radżowie zabronili kupowania ziemi, zaczęli budować na jeziorze łodzie-domy i wkrótce Dal zapełniło się setkami komfortowych barek. Można na nich było przeczekać najgorsze chwile na południu kraju. Taj Mahal, Raja’s Gardens, New Bull Bull - to tylko niektóre z tych, co przetrwały. Dziś mieszkają w nich Kaszmirczycy, a miasto świeci pustkami. W latach 70. do Srinagaru, jednej z największych atrakcji turystycznych Indii, przyjeżdżało rocznie po 100 tys. ludzi. Dziś shikara taxi drivers, czyli lokalni gondolierzy, obwożą po jeziorze kilka hinduskich rodzin z dziećmi i kilku białych “backpackersów".

Ian - wątły, dwumetrowy stary hipis, uciekł ze Stanów w czasie Wietnamu. Dał się wsadzić do więzienia za LSD. Potem, jako karany, wymigał się z armii i zaczął błąkać się po świecie. Cel miał jeden: dużo zabawy, żadnej pracy. W Himalaje - do Mekki hipisów - przyjechał w latach 80., ożenił się z Tybetanką Dajczien, został buddystą i oboje osiedli w Manali, po drugiej stronie gór. Stać ich było bez pracy na wygodne życie w chacie ze służbą. Ostatnio postanowili jednak raz jeszcze odmienić swój los. Wsiedli w autobus i przyjechali do Kaszmiru, żeby kupić łódź-dom i już tu zostać.

- Chłopie - już na dworcu dopada mnie Ian - spadaj stąd! Byliśmy tu cztery dni i co noc po parę razy rzucaliśmy się na ziemię w łodzi, bo strzelali seriami po jeziorze - ostrzegał pacyfista. - Bush to wariat, ale ci fundamentaliści są chorzy na głowę!

Pęknięta kraina

Obecnie sytuacja jest w miarę stabilna. Na jednego mieszkańca miasta przypada jeden indyjski żołnierz, a mudżahedini wyprowadzili się w góry, krążąc po pograniczu indyjsko-pakistańsko-afgańskim. Zaglądają tu rzadko. Wybuchy i zamachy na lokalną administrację czy proindyjskich działaczy zdarzają się co jakiś czas, ale jeszcze parę lat temu była to codzienność. Kaszmir przez setki lat stanowił jeden spójny kulturowo i religijnie region. Islam na stałe zadomowił się tu w XV w. i do dziś wyznaje go w indyjskiej części 80 proc. z 12 mln mieszkańców. W XIX w. J&K został kupiony od rządu brytyjskiego przez maharadżę Gulaba Singha, który wyznawał hinduizm.

Wyznawcą tej religii był także władca Hari Singh, którego w 1947 r. zastało ogłoszenie niepodległości przez Indie i Pakistan. Na mocy India Independance Act “niezależne" księstwa miały same decydować, czy wolą wejść w skład muzułmańskiego Pakistanu, czy też zamieszkałych w większości przez niemuzułmanów Indii. Maharadża zwlekał z decyzją, a kiedy od strony Pakistanu do jego kraju zaczęli przedostawać się pasztuńscy bojownicy, wybrał Indie, prosząc je o pomoc w zduszeniu rebelii.

W rok później ONZ ustanowiła linię przerwania ognia, co nie przeszkodziło dwóm krajom stoczyć trzech wojen, w których działa ustawiano na wysokości, na której normalny człowiek dostaje zawrotów głowy.

Tzw. linia kontroli stała się najwyżej na świecie położonym frontem. Po obu stronach stale dochodziło do potyczek. W 1989 r. w J&K wybuchło powstanie mudżahedinów, z których jedna frakcja była propakistańska, druga zaś obstawała za niepodległością. Do pierwszej wchodziły ugrupowania szkolone i finansowane sowicie przez Islamabad, co jeszcze bardziej podgrzewało atmosferę między oboma krajami.

W 1998 r. Islamabad i Delhi przeprowadziły próby nuklearne i świat stanął po raz kolejny na krawędzi apokalipsy. Negocjacje nie przyniosły większych efektów. W grudniu 2001 r. doszło do ataku muzułmańskich terrorystów na parlament w Delhi, na co Indie odpowiedziały koncentracją wojska na granicy. Od wybuchu powstania w J&K zginęło około 30 tysięcy ludzi.

Tarik idzie w świat

Mieszkańcy stale narzekają. Kiedyś dobrze żyli z turystyki. Łodzie były pełne gości.

- Przyjezdni zostawiali duże pieniądze - wyjaśnia Aslam, przyszły mąż Emilii. - Brali przewodnika, tragarza i kucharza na wielodniowe wyprawy w góry, kupowali masę szali kaszmirskich i srebrnej biżuterii. Żyliśmy jak królowie, dużo lepiej niż Hindusi - dodaje.

Potem Kaszmirczycy sami zaczęli jeździć do turystów. Zwłaszcza do byłej portugalskiej kolonii Goa na południu Indii. Tam sezon trwa akurat, kiedy lód ścina jezioro Dal, a temperatura w dolinie spada głęboko poniżej zera. Na plażach Goa pojawiły się sklepy z kaszmirskimi wyrobami. Ulice turystycznych miast zapełniły się handlarzami tekstyliów i dilerami narkotyków:

- Kaszmirski hasz, hasz! - coraz częściej słychać było na sławnym turystycznym Pahargandżu w Delhi.

Tarik, kiedy skończył 18 lat, dostał od ojca w prezencie 80 szali z paszminy: - Zrób z nimi, co chcesz - powiedział ojciec. - Ale więcej ci pomóc nie mogę.

Paszmina to delikatne i ciepłe sukno tkane z wełny z piersi kóz górskich. Zaczęła zyskiwać popularność poza granicami Indii. Tarik pojechał do Tajlandii, gdzie zaczął się turystyczny boom. Otworzył sklep. Potem przeniósł się na wybrzeże Kalifornii. Został tam, kursując między Srinagarem, Delhi, Bangkokiem i USA. Teraz ma prawie 40 lat i co miesiąc zamawia u ojca pięćset szali.

Ojciec rozdziela pracę w rodzinnej fabryce. Widują się rzadko. Syn stale się o niego martwi. Kilka lat temu na starym mieście w Srinagarze jak co tydzień wybuchła bomba. Stary zaczął uciekać w panice. Złapali go żołnierze. Był podejrzany o terroryzm. W czasie przesłuchania odbito mu nerki, połamano żebra, wybito zęby. Ma 57 lat i wygląd umęczonego starca. Ale każdego letniego dnia kursuje shikarą po jeziorze. Liczy, że spotka turystów i sprzeda im kilka paszminowych szali albo pudełek z papier-mâché. Może goście weselni coś kupią?

Monsunowe wesele

Dziś w nocy zaręczyny Emilii i Aslama. Praca wre. Zarżnięto już 15 baranów. Mężczyźni ubijają mięso, kobiety obierają czosnek. Brat pana młodego, Bablo, jedzie do miasta wynająć eunucha, który jako wodzirej będzie bawił gości weselnych. Nie mam długich spodni, a bez nich nie wypada się pojawić na ceremonii. Prawie wszystkie sklepy pozamykane, trwa protest. Goście już dawno zaproszeni, a w Delhi mają dziś wieszać dwóch Kaszmirczyków podejrzanych o zamach na parlament indyjski w 2001 r.

Na przedmieściach Srinagaru udaje mi się kupić mizerne spodnie w “panterkę". Niezbyt pewnie wchodzę w nich na łódź, która całą noc obwozić będzie gości po jeziorze. Gra muzyka. Zebrani już tańczą. Kamień z serca - przeraźliwie zawodząca kapela weselna kupiła tandetne spodnie w tym samym sklepie.

Imam już poszedł do domu. Mężczyźni popijają whisky z buteleczek po coca-coli, skręcają papierosy z haszyszem. Weselą się, omijając zakazy religii. Tłumaczą, że są sufi i inaczej podchodzą do tradycyjnego islamu. Narzekają: że świat o nich nie pamięta i dlatego są okupowani, że Bush zmusza Irakijczyków do demokracji, a oni nie mogą wybrać niepodległości, której pragną.

***

Miesiąc później w Srinagarze zatrzęsła się ziemia: 7,6 st. w skali Richtera. W indyjskim Kaszmirze nie będzie takiej hekatomby jak w Pakistanie, gdzie zginie może nawet sto tysięcy ludzi. Ale ci pod gruzami w Pakistanie to ciągle przecież ich bracia - Kaszmirczycy.

Bracia, oddzieleni jedynie najwyższą linią frontu na świecie. Kaszmir, w którym od początku konfliktu zginęło około 60 tys. ludzi, musiał czekać na kataklizm, żeby świat sobie o nim przypomniał. Jeszcze przed trzęsieniem ojciec biznesmena Tarika tak wyjaśniał mi swoje obawy po ostatnim tsunami: - Ludzie stali się bardziej wrażliwi na ofiary klęsk żywiołowych niż na los tych, którym podobne klęski przynoszą politycy i sąsiedzi.

Już po tragedii Tarik pisze w e-mailu: “Drogi Andrzeju. W Srinagarze wszyscy są bezpieczni i tylko lekko przerażeni z powodu trzęsienia. Zdarzają się wstrząsy wtórne. Ocaleliśmy, ale w Pakistanie sytuacja jest bardzo zła. Pozdrów rodzinę i swój kraj. Tarik."

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2005