Do Doroty Masłowskiej

„TP” 18-19/2018

14.05.2018

Czyta się kilka minut

Wywiad z Panią przeczytałam z mieszanymi uczuciami zaciekawienia, rozbawienia i lekkiej irytacji. Obraz Warszawy, jaki wyłonił się z tej rozmowy, jest tak dalece sprzeczny z moimi odczuciami, doświadczeniem, a i wiedzą, że postanowiłam przedstawić swój punkt widzenia – osoby wrośniętej w to miasto. Pojmuję, że zaprezentowała Pani własne, subiektywne spostrzeżenia. Mówi Pani o Warszawie ze swojej perspektywy „słoika”. I to jest ciekawe. Odniosłam jednak wrażenie, że traktuje Pani ten opis jak obiektywny ogląd rzeczywistości. Nawiasem mówiąc, wiele z tych obserwacji należy do kanonicznego zestawu poglądów, którym posługują się ludzie nieznający tego miasta. Zabrakło mi jeszcze stereotypu „warszawskiego cwaniaka”.


Dorota Masłowska: W Warszawie łatwo o emocjonalną martwicę. Zarabiasz te pieniądze, kupujesz te przedmioty, zmieniasz te stylizacje. Przyjaciele są zjawiskiem efemerycznym. To się rzuca na mózg.


Po pierwsze: wbrew obiegowym opiniom, w Warszawie nie brak starych, mocno zakorzenionych środowisk. Nie brak rodzin żyjących w tym mieście od wielu pokoleń – sama z takiej pochodzę. Nie wszyscy zginęli w czasie II wojny, nie wszyscy stąd wyemigrowali, wielu wróciło po powstaniu. Specyfiką Warszawy – tak jak wszystkich miast stołecznych – były (i są) fale migracji „słoików”: po powstaniu styczniowym, po I i II wojnie światowej. Ci przybysze wtapiali się w miasto, współtworząc jego charakter. Przypomnę też, że do 1989 r., przez blisko pół wieku Warszawa była miastem raczej zamkniętym dla tych, którzy chcieli się tu osiedlić. Władze komunistyczne wymagały bowiem stałego zameldowania, a z tym wiązało się posiadanie mieszkania (lub rodziny czy bliskich). Nie muszę wyjaśniać, jak wyglądał rynek mieszkaniowy w PRL-u. Paradoksalnie ta paranoiczna sytuacja sprzyjała umacnianiu lokalnej tożsamości tych, którzy osiedlili się tu wcześniej. Wreszcie, ostatnia wielka fala przybyszy dotarła do Warszawy po 1989 r., gdy stolica stała się otwartym i atrakcyjnym miejscem pracy i kariery dla tysięcy młodych ludzi. Od potężnej powojennej migracji upłynęło kilkadziesiąt lat i co najmniej dwa pokolenia zdążyły urodzić się i dorosnąć w Warszawie. Zapewniam, że wielu ludzi ma tu „mamę, ciocię i panią od polskiego”. A nawet prababki, męczących wujów i wścibskie pociotki. Niewątpliwie nie dotyczy to tych, którzy przyjechali do Warszawy kilka lat temu i są tu przelotem. Wystarczy jednak przejść się na Powązki 1 listopada, aby przekonać się, że tych, którzy odwiedzają rodzinne groby, jest całkiem sporo.

Po drugie: z kwestią zakorzenienia (lub jego braku) wiąże się stosunek do przestrzeni publicznej. Z tym w całej Polsce jest pewien problem. Jednak z lokalnym patriotyzmem, czyli z warszawską tożsamością, nie jest chyba najgorzej. Działają tu dziesiątki towarzystw i organizacji, rodzi się wiele inicjatyw. I nie myślę bynajmniej o tak oczywistych gremiach jak Towarzystwo Przyjaciół Warszawy czy Stowarzyszenie Gwary Warszawskiej. A iluż ludzi podtrzymuje pamięć o dawnej Warszawie i zażarcie zabiega o „swoich” patronów ulic, śląc dezyderaty (bywa, że nieoczywiste) do Zespołu Nazewnictwa Miejskiego!

Po trzecie: jako utalentowana, młodziutka pisarka trafiła Pani do kapryśnego środowiska celebrytów, w którym faktycznie zauroczenie mija szybko i prawdopodobnie (nie wiem na pewno, bo nie należę) bez ostrzeżenia. To jednak nie jest cecha warszawska, ale celebrycka. Zapewniam, że z niektórymi ludźmi (z Warszawy!) przyjaźnię się od szkoły podstawowej. No, nie są celebrytami.

Po czwarte: rozśmieszyła mnie konstatacja (znów dość stereotypowa), że „Warszawa jest bardzo brzydkim miastem”. Zgodzę się, że nie odpowiada klasycznym kanonom piękna, ale żeby zaraz „bardzo brzydka”? Rozumiem, że Powiśle, Trakt, stara Ochota, Mokotów, Żoliborz, a nawet kawał Pragi i tym podobne miejsca to dla Pani uroda zbyt banalna. Skoro tak, rekomenduję (poza Pani ulubionym Żeraniem) Wawer, a szczególnie bazarki: to jest prawdziwe żerowisko dla literatów!

Niektóre Pani obserwacje wydały mi się świeże i zabawne. Jak ta, że „ciężko” się Pani w Warszawie czyta. Na to nigdy bym nie wpadła. Te spostrzeżenia są zawsze z boku, z zewnątrz. Przypuszczam, że Pani świadomie utrzymuje dystans i „outsiderskość”, bo to sprzyja pisaniu. Ale czasem może warto spróbować wejść w miasto i spojrzeć na nie z perspektywy „rdzenia”. Oprócz blokowisk jest jeszcze inna Warszawa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2018