"Deus Caritas est"

Benedykt XVI podpisuje encyklikę; obok abp Leonardo Sandri

Człowiek to połowa

Ks. Tadeusz Dzidek

Czy Benedykt XVI mógł napisać swą pierwszą encyklikę na temat inny niż miłość? Z dwóch powodów wydaje się, że nie. Pierwszym jest osobiste doświadczenie XX wieku, w którym - jak w żadnym innym - zło przybrało tak zmasowaną i systemową postać. Ukształtowało to w przyszłym Papieżu szczególną wrażliwość na to, co można by nazwać deficytem dobra, jakimś dotkliwym jego brakiem, a nawet zaprzeczeniem. U wielu przeżywających ten czas mroku zrodziło się zwątpienie w obecność Boga pośród nas. Nic więc dziwnego, że najbardziej wyeksponowanym wątkiem w teologii drugiej połowy XX wieku była właśnie Boża miłość. Pierwsza papieska encyklika wpisuje się w nurt tworzony przez takie postacie jak Henri de Lubac, Yves Congar, Karl Rahner czy Hans Urs von Balthasar.

Istnieje jednak jeszcze jeden, bardziej obiektywny powód wybrania miłości jako tematu encykliki. Wspomina o tym sam Papież, zaznaczając na początku, że słowa Nowego Testamentu - "Bóg jest miłością" (1 J 4,16) - wyrażają istotę wiary chrześcijańskiej. Co więcej, wyrażają istotę bycia człowiekiem.

Jakie cele przyświecały Papieżowi? Chciał wyjaśnić, na czym polega miłość Boża i jakie jest jej przełożenie w "kościelnym wypełnianiu przykazania miłości bliźniego". Ta "kościelność" zawarta w przymiotniku sugerowałaby, że mamy do czynienia z dokumentem hermetycznym, adresowanym do konfesyjnej społeczności. Zbija nas jednak z tropu ostatnie zdanie wprowadzenia: "aby pobudzić świat do nowej, czynnej gorliwości w dawaniu ludzkiej odpowiedzi na Bożą miłość".

Karl Rahner marzył o tym, by doczekać czasu, kiedy papież napisze encyklikę uwzględniającą wrażliwość niewierzących. Oczekiwał tego, że jej poszczególne wątki zostaną wyprowadzone

z punktu widzenia osób kontestujących albo podejrzliwie patrzących na chrześcijańskie przesłanie. Intencja "pobudzenia świata", a nie tylko Kościoła, do gorliwości w miłowaniu - domaga się uwzględnienia hermeneutyki podsuwanej przez Rahnera. Właśnie w metodzie upatruję jej najbardziej charakterystyczny rys.

Zobaczmy to na przykładach. Podejmując refleksję nad znaczeniem słowa "miłość", Papież uwzględnia jego obiegowe rozumienie, kiedy spłyca się je do sfery pożądania, cielesności i seksu. Odwołuje się przy tym do przeżywającej dziś renesans myśli Nietzschego, według którego Kościół swymi przykazaniami czyni gorzkim to, co w życiu najpiękniejsze. Benedykt XVI przyznaje, że w chrześcijaństwie zawsze były tendencje przeciwne cielesności. Idzie jednak dalej i pyta: do czego prowadzi człowieka erotyczne podejście do miłości? Odpowiada: do jego degradacji. Zredukowany przez siebie i innych staje się rzeczą, towarem dającym się użyć i wykorzystać. Z kolei wywyższenie ciała, w którym miałby się zawierać cały człowiek, bardzo szybko może się przekształcić w nienawiść do cielesności. Ciało bowiem podlega prawu biologii i przemijaniu.

Benedykt XVI proponuje zatem uwzględnienie poza erosem jeszcze jednego wymiaru miłości - agape. Odsłania prawdę, że miłość nie tylko pożąda, ale również daje. Czyni to, sięgając m.in. po antropologię Platona. W jego filozofii, inspirującej się mitem, człowiek to połowa, która nieustannie szuka dopełnienia swej całości. Papież przywołuje rzecz jasna także Pismo Święte, ale czyni to w osobliwy sposób. Szczególnie ciekawe wydaje mi się odwołanie do "Pieśni nad Pieśniami". Pisząc, że księga ta zawiera autentyczne pieśni miłosne, wskazuje, że Biblia jest nie tylko świętą księgą wierzących, ale autentycznym rezerwuarem ludzkiej mądrości.

Drugi przykład uwzględnienia owej hermeneutyki obcych - będących poza Kościołem - dotyczy relacji między sprawiedliwością a działalnością charytatywną, do jakiej Papież zachęca chrześcijan. Benedykt XVI odważnie podejmuje zastrzeżenia wysuwane od XIX w., a potem rozwijane przez myśl marksistowską, które streszcza następująco: "Zamiast popierać przez poszczególne dzieła miłosierdzia istniejący stan rzeczy, należałoby stworzyć porządek prawny, w którym wszyscy otrzymywaliby swoją część światowych dóbr, a zatem nie potrzebowaliby już dzieł miłosierdzia". Sam przyznaje, że jest w tej argumentacji część prawdy, dodaje także, że problem sprawiedliwości przedstawiciele Kościoła bardzo powoli przyjmowali do świadomości. Stara się jednak przekonać, że opiekuńcze państwo wprowadzające sprawiedliwość nigdy nie będzie w stanie uszczęśliwić człowieka, ponieważ zawsze będzie go dotykało cierpienie, samotność, które potrzebują pocieszenia i pomocy, słowem: miłości. Sprawiedliwość nigdy nie zastąpi miłości.

O czym świadczą przytoczone przykłady? O odwadze Benedykta XVI, który nie boi się dialogu ze światem, z myślącymi inaczej, a także o zwykłej uczciwości, kiedy wspomina bolesne karty Kościoła. Odwaga i uczciwość tworzą, jak sądzę, podstawowy fundament encykliki, na którym można odsłaniać piękno miłości Bożej i ludzkiej.

Ks. dr hab. Tadeusz Dzidek (ur. 1961) jest teologiem fundamentalnym, wykładowcą i prorektorem Papieskiej Akademii Teologicznej. Opublikował m.in. "Mistrzów teologii" i "Granice rozumu w teologicznym poznaniu Boga".

Imiona miłości

O. Jan Andrzej Kłoczowski OP

Dwie są "definicje" Boga na kartach Pisma Świętego. Starszą znajdujemy w Księdze Wyjścia (3, 14). Na pytanie, kim jest ten, który nakazuje mu wyprowadzenie ludu z ziemi egipskiej, Mojżesz słyszy: "Jestem, który jestem". Niezależnie od dyskusji na temat rozumienia tego zagadkowego tekstu, służył on od zawsze tym teologom chrześcijańskim, którzy kładli nacisk na ontologiczną jego interpretację - "Jestem, który jestem" to tyle, co byt doskonały, niezmienny.

Drugą z "definicji" znajdujemy w Pierwszym Liście św. Jana: "Bóg jest miłością: kto trwa w miłości, trwa w Bogu, a Bóg trwa w nim". Można powiedzieć z dużą pewnością, że Benedykt XVI opowiada się za pierwszeństwem tej właśnie definicji. Oto początkowe zdania jego encykliki: "Słowa z Pierwszego Listu św. Jana wyrażają ze szczególną jasnością istotę wiary chrześcijańskiej: chrześcijański obraz Boga i także wynikający z niego obraz człowieka i jego drogi. Oprócz tego, w tym samym wierszu, św. Jan daje nam jakby zwięzłą zasadę chrześcijańskiego życia: »Myśmy poznali i uwierzyli miłości, jaką Bóg ma ku nam«".

Ale horyzont intelektualny i duchowy encykliki nie jest tylko historyczno-teologiczny. W centrum staje relacja Boga i człowieka. Chrześcijaństwo jest niekiedy rozumiane jako nieprzyjazne człowiekowi. I często debata ogniskuje się wokół problemu miłości, dokładnie zaś - miłości erotycznej. Benedykt XVI przytacza pogląd Nietzschego (skądinąd to chyba jedyny przypadek, kiedy nazwisko tego niemieckiego myśliciela znalazło się w przypisach do kościelnego dokumentu tak wysokiej rangi), że chrześcijaństwo podało truciznę erosowi, pozbawiając go uroku i mocy. I ukazuje głębokie źródła tego nieporozumienia.

Encyklika ma dwie części. Pierwsza jest poświęcona interpretacji miłości, jaką poznajemy ze źródeł biblijnych. Odczytuję ją jako bardzo oryginalną i inspirującą, i na niej zatrzymuję uwagę w pierwszej lekturze tego dokumentu. Skoncentruję się na ważnej sprawie, dotyczącej samej istoty miłości. Czym jest "miłość", o której mówi Biblia i z którą utożsamia samego Boga? Benedykt XVI pozostaje wnikliwym i precyzyjnym intelektualistą, zdaje więc sobie sprawę z zamieszania, jakie panuje na (uczone sformułowanie!) polu semantycznym określanym słowem "miłość". Grecy pisząc o miłości posługiwali się terminami philia dla wskazania miłości-przyjaźni oraz słowem eros dla oddania miłości wznoszącej się ku temu, co wyższe, piękniejsze i szlachetniejsze.

Czy Bóg tak kocha? Grecy wiedzieli, że takie pojęcie miłości, która dąży do tego, co wyższe, szlachetniejsze i piękniejsze - nie stosuje się do Boga. Nowy Testament, który stanął wobec rzeczywistości Boga pochylającego się (w Jezusie Chrystusie) nad człowiekiem, nie mógł tego nazwać erosem; Bóg jest Agape, miłością, która pochyla się nad tym, co słabe. Dlatego Jezus szukał tych, którzy zginęli, celników i nierządnic. Dlatego bez żadnej zrozumiałej dla nas racji pochyla się nad człowiekiem i chce przywrócić mu godność. Jesteśmy bowiem ludźmi wtedy, gdy świadomie urzeczywistniamy w sobie to, na czyje podobieństwo zostaliśmy stworzeni. To nie człowiek jest miarą wszechrzeczy, ale Bóg jest miarą człowieka, a dokładnie - miarą człowieka jest jego serce otwarte na Boga.

Za sprawą protestanckiego uczonego Andersa Nygrena przeciwstawiono te dwa typy miłości; miłość ludzka jest całkowicie inna od boskiej, a jedynie próbuje ją - uświęcona przez łaskę - naśladować. Ale oznaczało to, że porządek stworzenia stoi w sprzeczności ze zbawczym dziełem Boga. To, co zwyczajnie i naturalnie ludzkie, jest naznaczone fundamentalnym złem. Wywołało to żywą debatę, a encyklika wnosi do rozmowy istotne światło: nie ma sprzeczności między erosem i agape. Przejmujące i piękne są te strony dokumentu, na których Autor ukazuje "erotyczny" wymiar miłości Boga do człowieka. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia fragmentu: "Eros Boga do człowieka jest zarazem... w pełni agape. (...) Namiętna miłość Boga do swojego ludu - do człowieka - jest zarazem miłością, która przebacza. Jest ona tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości".

Bóg stworzył człowieka do miłości. Nie jest dobrze, aby człowiek był sam; ale eros łatwo staje się narzędziem namiętności, dążącej do zawładnięcia przedmiotem swego pożądania. Potrzebna jest agape, która nadaje erosowi nowy i pełen piękna blask, rys bezinteresowności, ucząc go troski o drugiego.

To, co Benedykt XVI napisał o jedności tych dwu postaci miłości, wiedzie do istotnego wniosku - o jedności przykazania miłości Boga i człowieka. Padają mocne stwierdzenia o tych, którzy te dwie miłości oddzielają. Przypominają się słowa, jakimi Mauriac opisuje bohaterkę jednej ze swych powieści: "Ponieważ nie kochała nikogo, uważała, że kocha Boga". Można mieć nadzieję, że encyklikę przeczytają także i tacy chrześcijanie. Kto wie, może coś zrozumieją.

O. Jan Andrzej Kłoczowski (ur. 1937) jest filozofem religii i historykiem sztuki, profesorem Papieskiej Akademii Teologicznej i regensem studiów polskiej prowincji dominikanów. Opublikował m.in. "Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię", "Szkołę duchowości", "Sztukę owocnego życia" i "Rekolekcje o nadziei".

Bunt i wiara

Ks. Grzegorz Strzelczyk

Pierwszą część encykliki, mówiącą szeroko o ludzkiej miłości, podzielić można na dwie sekcje. W pierwszej (do numeru 11) w centrum refleksji leży relacja eros - agape (w kontekście relacji mężczyzna - kobieta), oświetlona przez rozważania filozoficzne i świadectwo biblijne. Eros i agape, otrzymywanie i dawanie, miłość cielesna i duchowa, ukazane są wyraźnie jako różne aspekty tej samej miłości: eros musi być dopełniony przez bezinteresowny wymiar agape; ta zaś nie może się obejść bez otrzymywania.

Druga sekcja części pierwszej pozostawia relację eros - agape i przechodzi do refleksji nad miłością bliźniego. Najpierw wskazuje na Jezusa jako "ucieleśnienie pojęć": dar miłości Bożej dla człowieka, który objawia się na krzyżu, udziela się w wymiarze sakramentalnym (Eucharystia) i tworzy Kościół. Miłość człowieka, będąca odpowiedzią na ten dar, prowadzi do przemiany myśli, woli i pragnień na Boży wzór, dzięki czemu możliwe jest kochać bliźniego w Bogu i z Bogiem.

Na tak zbudowanym pojęciu miłości bliźniego opiera się druga część encykliki, poświęcona instytucjonalnej posłudze miłosierdzia prowadzonej przez Kościół. Benedykt XVI podkreśla, że przynależy ona do istoty misji Kościoła i stanowi jeden z najbardziej skutecznych ewangelizacyjnie obszarów jego działalności. Specyficznie chrześcijańska caritas nie ogranicza się tylko do stworzenia struktur pomocy, ale chce być przy potrzebującym tak, aby mógł doświadczyć ciepła miłości bliskiej osoby.

Bardziej krytyczni czytelnicy encykliki staną zapewne przed trzema pytaniami. Po pierwsze: część druga uderza nagłym zawężeniem perspektywy rozważań do caritas, jednego ze sposobów realizacji miłości. Szkoda że wybór ten nie został wyraźnie umotywowany (brak dokumentu o wysokiej randze na ten temat?). Jednocześnie nasuwa się pytanie, czy wobec faktu, że w wielu krajach usiłuje się aktywność chrześcijan ograniczyć wyłącznie do "społecznie użytecznej" działalności charytatywnej, nie pojawią się tendencje, by dokument papieski odczytać jako swoistą zgodę na taki stan rzeczy?

Po drugie: zaskakuje, że słowo "Kościół" zarezerwowane jest prawie wyłącznie do aspektu instytucjonalno-hierarchicznego; "Kościół" zostaje wręcz odróżniony od "świeckich" poprzez wskazanie różnych zadań (nr 29). Czy posługa, jaką podejmuje wierzący świecki (w jakimkolwiek obszarze życia), nie jest także aktywnością "Kościoła", wyrastającą z sakramentalnego wszczepienia w Ciało Chrystusa?

Po trzecie: Duch Święty (szerzej: aspekt trynitarny) nie pojawia się w części pierwszej poświęconej miłości (!), a potem intensywnie jedynie w nr 19 i jeszcze dwóch miejscach. Czy takie pominięcie pneumatologii, gdy mówi się o tym, jak dokonuje się w nas recepcja i realizacja Bożej miłości, nie prowadzi do ukazania jej jako aktywności prawie wyłącznie ludzkiej? Czy odpowiedź na uprzedzającą miłość Boga jest możliwa bez tchnienia Ożywiciela?

Podkreślmy najcenniejsze wątki tekstu. Benedykt XVI wywodzi fundamentalną jedność eros i agape (pierwszy naturalnie, choć nie bez wysiłku, dojrzewa w stronę drugiej) ze splecionej lektury filozoficznej i teologicznej. Kluczem są ostatecznie teksty biblijne, ukazujące miłość Boga za pomocą erotycznych metafor (Pieśń nad Pieśniami, Księga Ozeasza): "Bóg miłuje, i ta Jego miłość może być określona bez wątpienia jako eros, która jest równocześnie także agape" (nr 9).

W części drugiej, "praktycznej", Papież ukazuje, jak instytucjonalna posługa miłosierdzia nie może się obyć bez zaangażowania osobowego. Zadaniem kościelnych instytucji charytatywnych jest ostatecznie doprowadzanie do spotkania osób, przy czym ta, która pomaga, "kocha w Bogu i z Bogiem" (nr 18) tą, której pomaga. Oprócz fachowej pomocy służy właśnie miłującą obecnością: "Aby dar nie upokorzył drugiego, muszę mu dać nie tylko coś mojego, ale siebie samego, muszę być obecny w darze jako osoba" (nr 34).

Benedykt XVI dostrzega, że chrześcijanie wielekroć doświadczają bezradności wobec ogromu nieszczęścia w świecie. W tym doświadczeniu nieraz dochodzić mogą do okrzyku Jezusa: "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (Mt 27, 46). "Powinniśmy pozostawać z tym pytaniem przed Jego obliczem w modlitewnym dialogu" - pisze Papież (nr 89), bo nasz protest, jeśli do Niego zwrócony, nie tylko nie jest wyrazem buntu, ale może być "ostatecznym, najgłębszym wyrażeniem wiary w Jego wszechmoc". Chrześcijanin ze swoim bólem, lękiem, czasami brakiem nadziei

i wiary - może i powinien iść do Boga, który "jest Ojcem i kocha nas, nawet jeżeli Jego milczenie pozostaje dla nas niezrozumiałe".

Ks. Grzegorz Strzelczyk (ur. 1971) jest adiunktem na Wydziale Teo­logicznym Uniwersytetu Śląskiego. Ostatnio, wspólnie z Józefem Majewskim, opublikował pierwszy z sześciu tomów nowego podręcznika do dogmatyki (Biblioteka "Więzi", 2005).

Pragnienie inności

Ks. Jacek Prusak SJ

Krótki komentarz do encykliki, która programowo zamierza objąć problem "rozumienia i praktyki miłości w Piśmie Świętym i Tradycji Kościoła", a zarazem nie stroni od analiz teologicznych i filozoficznych miłości jako doświadczenia ludzkiego i Boskiego, jest skazany na wielorakie uproszczenia. Wiadomo, że nawet encyklikę czyta się selektywnie, z miejsca określanego przez własne potrzeby i zainteresowania. Nie ukrywam więc, że to właśnie pierwsza część dokumentu zainteresowała mnie najbardziej. Na usprawiedliwienie powiem, że o agape i caritas wiele już w teologii powiedziano, także w papieskich dokumentach (warto przywołać chociażby nauczanie Jana Pawła II). Encyklika Benedykta XVI, szczególnie druga część, jest w moim przekonaniu świadectwem tej bogatej teologicznej tradycji; ukazaniem jej piękna i znaczenia w czasach współczesnych, w których o miłości mówi się wiele, tylko jakby nie na temat. Nie chcę przez to powiedzieć, że encyklika to tylko podsumowanie tradycji, bez śladów oryginalnej myśli Benedykta XVI. Tyle że dla mnie stała się zachętą raczej do karmienia nią swojej wiary i życia niż do intelektualnych zmagań.

Trochę inaczej natomiast czytało mi się pierwszą część encykliki, gdzie Papież podjął śmiałą próbę przywrócenia Kościołowi tradycji nauczania o miłości-erosie. Eros bowiem nigdy nie miał wysokich notowań w chrześcijaństwie. Najczęściej zawężano rozumienie go do ciała, seksualnego pożądania i przyjemności; przedstawiano jako ikonę egoistycznej miłości, niegodnej chrześcijanina. Na Zachodzie "miłość ludzka" rozwinęła się "wobec", na zewnątrz, a czasami nawet przeciw chrześcijaństwu. Mogła więc być nie tylko grzechem, ale i herezją; eros był o to często oskarżany. Krytycy chrześcijaństwa obwieszczali, że ono "zabiło erosa" i upośledziło człowieka, niektórzy zaś teolodzy - że "podcięło mu skrzydła" i zubożyło chrystologię, duchowość oraz etykę. Tak tłumaczono fakt, że z erosa zrobiono w chrześcijaństwie nie tylko wroga agape, ale także ludzkiej seksualności i duchowości. Właśnie w tym dostrzegano problem lękowego mówienia w Kościele nawet o namiętnej miłości małżonków, w której widziano natychmiast ślady uprzedmiotowienia i miłości własnej czy też utrzymywania rozdzielenia duszy i ciała, duchowości i seksualności.

Wizja Benedykta XVI sugeruje jeszcze inną ocenę tego spotkania: taką, że chrześcijaństwo erosa przebóstwiło, jakby naturalnie go w siebie wchłaniając. Czy tak rzeczywiście się stało? To prawda, że Orygenes i św. Grzegorz z Nyssy nie bali się głosić, iż brak częstego występowania tego słowa na określenie miłości w Piśmie Świętym nie wynika z odrzucenia erosa i zastąpienia go przez agape, ale z zachowania czystości erosa, sprowadzanego przez słabych i niewykształconych czytelników Słowa Bożego do zwykłego popędu, pożądliwości i zmysłowości, kończącej się często na adoracji siebie samego. Zarówno dla Orygenesa, jak i Grzegorza eros miał wymiar inicjacyjny: nie w ludzką miłość (bo to raczej oczywiste, choć niewystarczające), ale w poszukiwania i miłość do Boga, a także Boga do człowieka. "Mój eros jest ukrzyżowany" - śmiało głosił Orygenes, parafrazując znane powiedzenie św. Ignacego z Antiochii ("Chrystus-moja miłość jest ukrzyżowana"). My już chyba takiej wrażliwości nie posiadamy, ale skoro "erotyzm jest przede wszystkim i nade wszystko pragnieniem inności, a nadprzyrodzoność jest zasadniczą i ostateczną innością" (Octavio Paz), to chrześcijaństwo objawiło jej Imię i na Nią wskazało.

Tak odczytuję wysiłek Papieża w uciekaniu przed skrajnościami w ocenie erosa i włączeniu go w obręb chrześcijańskiego przeżywania miłości. Jeśli zgodzimy się, że "erotyzm i miłość to podwójny płomień życia", w takim razie nowa encyklika chroni to życie przed skrajnościami - ucząc, jak się rozpalić od tego płomienia

i przekazywać go dalej, a się nim nie sparzyć.

Ks. Jacek Prusak SJ (ur. 1971) jest psychologiem i psychoterapeutą, stałym współpracownikiem "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2006