Deszyfrant

Angola /fot. R. Kapuściński

01.02.2007

Czyta się kilka minut

Jakie życie nazwiemy "zwyczajnym" pod koniec XX wieku? Co jest "normalne" w tych nienormalnych czasach? Dla wielu z nas definicja zwyczajności wciąż obejmowałaby pokój i stabilizację. Zapewne nadal też chcemy wyobrażać sobie codzienne życie jako rytmiczne, przebiegające według zakorzenionych i powtarzających się wzorów. Twórczość Ryszarda Kapuścińskiego wydaje się oparta na świadomości, że takie konwencjonalne opisy dzisiejszego świata znajdują tak bardzo ograniczone zastosowanie, że w pewnym stopniu stały się fikcyjne.

Tętniąca energią robota pisarska

Weźmy "rześką staruszkę", którą Kapuściński spotyka na pustych ulicach Luandy, stolicy Angoli, podczas wojny domowej w 1975 roku. Kobieta jest zmartwiona, że rasa biała wejdzie w "fazę szczątkową. (...) Zaledwie dwa procent będzie miało naturalne włosy blond. Blondyni - coraz bardziej unikalny fenomen, rzadkość nad rzadkościami". Można powiedzieć, że monotonne, przewidywalne życie staje się taką samą rzadkością jak blondyni.

Życie samego Kapuścińskiego nie jest nudne. W ciągu 55 lat widział 27 rewolucji, co być może jest rekordem. Statystyka ta pokazuje coś więcej niż tylko profil jego pracy. Sugeruje również, że rewolucja, zjawisko zakłócające ład i rytm, amorficzne, krwawe, konwulsyjne, jest teraz normą w ludzkiej rzeczywistości. Kiedy pokój jest anormalny, wojskowe panterki, karabiny maszynowe, rakiety, jeńcy, głód i strach stają się tworzywem nowej, nieprzyjemnej definicji rzeczywistości. Nic dziwnego, że w tym nowym, wspaniałym świecie korespondent zagraniczny zyskał rangę postaci mitycznej. Jeździ w świat i przysyła nam złe wiadomości. A kiedy dawka rzeczywistości przekracza naszą wytrzymałość, przewracamy stronę albo zmieniamy kanał - co za dużo, to niezdrowo.

Niestety, nasi nieulękli korespondenci czasem zderzają się z epistemologicznym murem. Sytuacja jest zbyt zagmatwana, nie mogą się niczego dowiedzieć, a czas wysłać materiał. W swoich opowieściach Ryszard Kapuściński ma możność podziwiać "bogactwo ludzkiej fantazji". Według prasy światowej w Angoli było

100 tys. Kubańczyków, podczas gdy naprawdę całkowita liczebność lewicowych oddziałów MPLA wyniosła około 30 tys. żołnierzy, "z czego około dwie trzecie było Angolańczykami". Kubańscy sojusznicy przywieźli ze sobą mnóstwo dodatkowych mundurów, ponieważ kubańskie uniformy budziły popłoch wśród żołnierzy prawicowych FNLA i UNITA.

Skoro reportaże wojenne tak często są wytworami fantazji, to od kogo mamy usłyszeć wiarygodne relacje z makabrycznej, odmienionej rzeczywistości naszych czasów? Odpowiedzieć na to pytanie to zrozumieć wyjątkowo doniosłą rolę pisarstwa Kapuścińskiego. Jest różnica między fantazją a wyobraźnią i Kapuściński niewątpliwie należy do pisarzy obdarzonych wybitną wyobraźnią literacką.

W swoich książkach o Haile Selassiem i szachu, a teraz w "Jeszcze dzień życia", jego opisy - wróć, jego reakcje dokonują tego, czego potrafi dokonać tylko sztuka: uruchamiają naszą własną wyobraźnię. Jeden Kapuściński jest wart tysiąc wytrawnych dziennikarskich fantastów. Dzięki niezwykłemu połączeniu reportażu i artyzmu "nieprzekazywalny obraz wojny", jak to nazywa sam Kapuściński, staje się jednak przekazywalny.

"Jeszcze dzień życia" mówi o bólach porodowych niepodległej Angoli. Jest to również wyśmienita, tętniąca energią robota pisarska, zawierająca wiele nośnych, surrealistycznych obrazów, które stały się znakiem firmowym Kapuścińskiego.

Żeglujące miasto

W rozdziale pierwszym stolica Angoli Luanda szybko się wyludnia, jej mieszkańcy są bowiem przekonani, że siły FNLA pod dowództwem Holdena Roberto, wspierane przez Zair i Zachód, lada chwila zbombardują miasto. "Wszyscy byli zajęci budowaniem skrzyń". Po tym prozaicznym początku Kapuściński przystępuje do rapsodycznego opisu opróżniania kamiennych budowli do drewnianych skrzyń. "Stopniowo (...) miasto kamienne traciło swoją wartość na rzecz miasta drewnianego. (...) Takiego miasta nie widziałem nigdzie na świecie. (...) A potem (...) drewniane miasto odpłynęło oceanem. (...) Nie wiem, czy zdarzył się kiedyś wypadek, żeby całe miasto przepłynęło ocean, ale tym razem tak właśnie było. Miasto wypłynęło w świat, w poszukiwaniu swoich mieszkańców".

Żeglujące miasto w skrzyniach należało do Portugalczyków, którzy uciekli z Angoli. Kapuścińskiemu udało się prześledzić losy skrzyń, które trafiły do Rio, Kapsztadu, Lizbony... Jego oda na cześć drewnianej Luandy jest może odrobinę za długa, ale nie sposób jej odmówić genialności. Ze wszystkich osób, które pisały o Luandzie, jedynie Kapuściński zobaczył drewniane miasto. Wszyscy mieli je przed oczyma, ale tylko on je zauważył.

W tej Angoli posterunek drogowy to może być "piętrowy kredens, zbudowany w formie gigantycznego tryptyku, z wmontowanym w części głównej ruchomym, kryształowym lustrem. Manipulując tym lustrem tak, żeby odbijało promienie słońca, oślepiali kierowców". Na takich posterunkach śmierć jest zawsze blisko. Może przyjść w momencie, kiedy powitasz strażników słowem camarada, nie wiedząc, że ta frakcja w roli pozdrowienia używa słowa irmao.

Po podróży jedną z niebezpiecznych dróg Angoli, mając za sobą rosyjską ruletkę posterunków i nieustanną groźbę zasadzki, towarzysz Kapuścińskiego Nelson komentuje: "Jeszcze dzień życia". Jest dobrze, pożyjemy co najmniej do jutra, cieszy się. Kapuściński dostrzega jednak, że zwrot ten ma również wtórne znaczenie: tak już teraz jest, tak wygląda teraz życie, które stało się codzienną ucieczką przed śmiercią, aż do dnia, kiedy to się nie uda.

Kapuściński kontrapunktuje portret tego zmiennego, niepewnego, przejętego zgrozą świata swoimi depeszami do kraju, ukazując napięcie między różnorodną i niejednoznaczną prawdą życia w ogarniętej wojną Angoli a gazetową potrzebą faktów. Przez większość książki odmalowywanie koszmaru zdaje się o wiele ważniejsze niż to, co być może "naprawdę" się dzieje. Ale w ostatniej części zaczynają się wyłaniać fakty. Historia wychodzi na pierwszy plan, MPLA przejmuje władzę, poeta Neto zostaje prezydentem, przewraca się strona, kończy się dzień życia.

To wieńczące książkę zwycięstwo faktów nad niepewnością - aczkolwiek tymczasowe - pokazuje nam, że Kapuściński nie jest typem czysto "literackiego" pisarza, który zadowoliłby się otwartym, rozmytym portretem życia jako chaosu, ozdobionym licznymi błyskotliwymi metaforami o niepoznawalności istnienia. Prawdy trudno jest dociec, ale trzeba to zrobić.

"Za granicą nie wiedzą", pisze Kapuściński, ale on często wie. Wie, że losy wojny zależały od dwóch ludzi: pilota Ruiza, który woził amunicję do oblężonych miast przygranicznych, i od inżyniera Alberto Ribeiro, który zdołał zapewnić Luandzie nieprzerwane dostawy wody. Bez nich dwa miasta musiałyby się poddać wspomaganym przez RPA siłom wroga.

Takie szczegóły, podobnie jak miasto w drewnianych skrzyniach, dowodzą, że Kapuściński ma bardzo przenikliwy wzrok. Dysponuje też znakomitym słuchem. O komisarzu z MPLA mówi: "Jeżeli sytuacja jest pomyślna, komunikaty Ju-Ju są krótkie i spokojne. (...) Jeżeli jednak zaczyna się coś psuć, jeżeli zaczyna być źle, komunikaty stają się rozwlekłe i zawiłe, pojawia się w nich mnóstwo przymiotników, mnożą się pochwały pod własnym adresem i epitety ośmieszające przeciwnika".

***

Żyjemy w najbardziej zagadkowym stuleciu w dziejach świata, jego prawdziwa natura pozostaje mroczną tajemnicą. Bardzo potrzebujemy takich deszyfrantów jak Ryszard Kapuściński.

Przełożył Tomasz Bieroń

Salman Rushdie (ur. 1947) jest brytyjskim pisarzem, autorem m.in. słynnych "Szatańskich wersetów". Ostatnio w języku polskim ukazała się jego książka "Śalimar klaun". Powyższy tekst, będący recenzją z anglojęzycznego wydania książki Ryszarda Kapuścińskiego "Jeszcze dzień życia" ("Another Day of Life"; wydanie oryginalne: Warszawa, 1976), poświęconej wojnie domowej w Angoli, przedrukowujemy za zbiorem szkiców Rushdiego "Imaginary Homelands: Essays and Criticism 1981-1991" (Granta Books, 1992). Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji "TP". Cytaty z "Jeszcze dzień życia" według wydania Czytelnika z 2006 r.

Copyright © Salman Rushdie 1987. Reprinted with the permission of The Wylie Agency.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (05/2007)