Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nowe prawo, uchwalone w grudniu przez niższą izbę Kongresu w myśl projektu republikanów, sformułowano tak, że za kratki mogliby też trafić - za współudział - np. duchowni wspierający nielegalnych imigrantów w ramach pomocy charytatywnej. Oczywiście: trudno się dziwić krajowi, którego granicę przekracza nielegalnie ok. 1,5 tys. osób dziennie i w którym przebywa 11 mln nielegalnych imigrantów. Ale imigranci nie przyjeżdżają po zasiłek. Wykonują najcięższe i najsłabiej opłacane prace, często niewidoczne dla ustatkowanego społeczeństwa.
Jak się wydaje, fala demonstracji, które w ostatnich dniach, gdy nad projektem debatował Senat, przetoczyły się przez USA, odniosła skutek: w wersji senackiej "nieudokumentowani" nie okażą się najprawdopodobniej kryminalistami, za to prawo przewidzi tzw. amnestię imigracyjną - obywatelstwo otrzymają wszyscy, którzy do USA nielegalnie wjechali co najmniej 5 lat temu.
Na polityków najlepiej oddziałują wyborcy - a to wyborcy, ci prawdziwie amerykańscy, podnieśli głosy, że z "nielegalnymi" coś trzeba zrobić. Tyle że wyborcami są też rodacy imigrantów, którzy już obywatelstwo posiadają. Jeśli przybysze z biednych krajów mogą wpływać na debatę publiczną i kształt stanowionego prawa, to najlepszy znak, że demokracja ma się dobrze.