Czas Jacindy

Potrzebowała pięćdziesięciu dni, by wyjść z drugiego szeregu słabej, politycznej opozycji, stanąć na jej czele i przejąć rządy w kraju. Jacinda Ardern została premierem Nowej Zelandii – mimo że nie wygrała wyborów.

25.10.2017

Czyta się kilka minut

Jacinda Ardern podczas zaprzysiężenia na premiera Nowej Zelandii. Wellington, 26.10.2017 r. / Fot. Mark Mitchell/New Zealand Herald / AP / EASTNEWS
Jacinda Ardern podczas zaprzysiężenia na premiera Nowej Zelandii. Wellington, 26.10.2017 r. / Fot. Mark Mitchell/New Zealand Herald / AP / EASTNEWS

Wrześniowa elekcja parlamentarna w Nowej Zelandii, zgodnie z przewidywaniami, zakończyła się wygraną rządzącej od 2008 roku konserwatywnej Partii Narodowej, na którą zagłosowało 44,4 proc. wyborców. Narodowcy mieli prawo spodziewać się zwycięstwa. Trzy kadencje ich rządów (w Nowej Zelandii parlament wybiera się co trzy lata) przyniosły krajowi nadwyżkę budżetową i jeden z najwyższych na świecie wzrost gospodarczy – w ostatnich latach spadł do 2,5-3,5 proc.. Osiągnięcie to wydawało się tym bardziej znaczące, że za rządów ich poprzedników z Partii Pracy (1999-2008) nowozelandzka gospodarka popadła w kłopoty i znalazła się w finansowym kryzysie.

W smak i w niesmak

Kiedy wyborcze głosy przeliczono na poselskie mandaty, okazało się jednak, że „narodowcy” zdobyli ich 56. O pięć za mało, by samodzielnie – i już po raz czwarty z kolei – utworzyć nowy rząd. Wszyscy możliwi koalicjanci odmówili im poparcia, twierdząc, że wychwalany przez nich kapitalizm w jego wolnorynkowej formie nie przyniósł Nowej Zelandii zbyt wiele dobrego i że po dziewięciu latach rządów jednej partii, przyszedł czas na zmianę. Zamiast z narodowcami, Partia Zielonych, a przede wszystkim populistyczne ugrupowanie „Nowa Zelandia Jest Najważniejsza” sprzymierzyły się z labourzystami, którzy w wyborach zdobyli prawie 37 proc. głosów. W ten sposób po raz pierwszy władzę w Wellington przejął nie zwycięzca wyborów, lecz ich przegrany. „Dziwny to zaiste obrót spraw. Nie wiem, czy zdarzyło się kiedyś, by ktoś zdobył 44 proc. głosów w wyborach i okazał się w nich przegranym” – wyznał przywódca narodowców Bill English, który stery rządu i partii przejął w grudniu z rąk Johna Key’a, premiera z czasów gospodarczej hossy 2008-2016. – „Ale prawo jest prawem i trzeba go przestrzegać, czy jest to komuś w smak, czy nie”.

Powyborcza gorycz Billa Englisha jest zrozumiała. Wybory do parlamentu, które formalnie wygrał, z tradycyjnej walki dwóch najstarszych w kraju partii (labourzyści istnieją od stu lat; narodowcy – od osiemdziesięciu) przerodziły się bowiem w tym roku w rywalizację między ich przywódcami, a tę 55-letni English przegrał z kretesem. To nie on, premier, lecz młodsza od niego o dziewiętnaście lat przywódczyni labourzystów, Jacinda Ardern podbiła serca rodaków.

Godzina do namysłu

Jeszcze w lipcu widoki labourzystów na wyborczy sukces były tak marne, że szef Partii Pracy Andrew Little postanowił podać się do dymisji i dać szansę innym. Jacinda Ardern przyznała, że kiedy zaproponowano jej, by stanęła na czele labourzystów, dostała godzinę do namysłu. Wcześniej już siedem razy odmawiała przyjęcia przywództwa w partii, do której zapisała się jako siedemnastolatka, poruszona biedą, w jakiej żyły rodziny Maorysów (dziesiąta część 5-milionowej ludności kraju) w miastach Hamilton i Murupara, w których dorastała. Po przegranej w wyborach w 2008 r. labourzyści bez powodzenia próbowali znaleźć następczynię Helen Clark (premier w latach 1999-2008), która złożywszy urząd premiera wyjechała do Nowego Jorku pracować w ONZ. Nikt z partyjnych kolegów nie umiał jej dorównać. Jacinda, która w roku wyborczej klęski labourzystów odniosła swój pierwszy polityczny sukces i została posłanką, postanowiła spróbować swoich sił.

W jednym z wywiadów przyznała, że nie miała wiele czasu, by przygotować się do kampanii wyborczej. „Nie miałam innego wyjścia, jak tylko polegać na swoim instynkcie, mówić, co naprawdę myślę i być, jaka jestem” – powiedziała.

Już to wystarczyło, by zjednać sobie rodaków, zwłaszcza młodych, do których wciąż jest zaliczana nie tylko z powodu metryki, ale stylu życia. W wolnych chwilach wciąż zdarza się jej zaglądać do dyskotek i klubów i jako didżej miksować muzykę. Obiecała, że do 2020 r. przeprowadzi plebiscyt w sprawie zalegalizowania posiadania marihuany na własny użytek. Jest zagorzałą feministką, a także zwolenniczką małżeństw homoseksualnych (wystąpiła z tego powodu z kościoła mormońskiego), żyje w luźnym związku z partnerem.

Konkurs na popularność

W kampanii nie próbowała przypodobywać się wyborcom, ale przekonywała do tego, w co sama wierzy od początku swojej politycznej działalności. „Kapitalizm zawiódł, przynosi korzyści jedynie bogatym” – powtarzała. – „Na co się zdadzą wysoki wzrost gospodarczy i dobre wskaźniki ekonomiczne, jeśli nie przekładają się one na poprawę życia wszystkich, a jedynie wybrańców? Jeśli mamy mieć kapitalizm, to tylko z ludzką twarzą”.

Określając się jako socjaldemokratka, obiecywała podniesienie minimalnych zarobków, rządowe zasiłki dla najuboższych, zwłaszcza dzieci, budowę tanich mieszkań (aby zbić wyśrubowane ceny mieszkań i domów, chce zakazać ich kupna cudzoziemcom), większe starania o ochronę środowiska naturalnego, budowę dróg, roboty publiczne. Zapowiedziała też, że aby zapewnić pracę mieszkańcom Nowej Zelandii, ograniczy liczbę legalnie przyjmowanych w kraju imigrantów z 75 tys. do 30 tys. rocznie.

Przede wszystkim jednak ujmowała ludzi naturalnością, szczerością, dostępnością. Niczego nie udawała, nie odgrywała. Była zaprzeczeniem tego, co ludziom kojarzy się ze stereotypem polityka. To wystarczyło aż nadto, by wygrać konkurs popularności z typowym politykiem, premierem Englishem. Nie minął miesiąc, by ze skazanych na nową wyborczą klęskę labourzyści stali się poważnymi rywalami narodowców, a Jacinda Ardern cieszyła się w Nowej Zelandii sławą, jaką gdzie indziej cieszą się wyłącznie gwiazdy rock’n’rolla.


STRONA ŚWIATA – czytaj także poprzednie teksty ze specjalnego cyklu Wojciecha Jagielskiego >>>


Wizerunek Jacindy Ardern, jej lewicowe poglądy, a także polityczne przymierze z przywódcą partii „Nowa Zelandia Jest Najważniejsza”, 72-letnim Winstonem Petersem, ekscentrycznym i zapatrzonym w Donalda Trumpa, sprawia, że i nowa premier Nowej Zelandii nazywana jest czasem populistką, przyrównywaną do amerykańskiego prezydenta. Tak pisała o niej we wrześniu m.in. gazeta „The Wall Street Journal”. O tym jednak, że nowozelandzkiej premier nie po drodze jest z Trumpem świadczyć może fakt, że w styczniu wzięła ona udział w ogólnoświatowym Marszu Kobiet, wymierzonym m.in. przeciwko seksistowskim poglądom Amerykanina.

Dla innych Jacinda Ardern i jej polityczny triumf są nadzieją na to, że wobec kryzysu elitarystycznego liberalizmu, poza prawicowym konserwatyzmem i izolacjonizmem, alternatywą dla niego może być też liberalna w poglądach i zaangażowana społecznie lewica, za której współczesnych przedstawicieli uważani są były prezydent USA Barack Obama, premier Kanady 45-letni Justin Trudeau czy nawet prezydent Francji 40-letni Emmanuel Macron.

Wszyscy oni, podobnie zresztą jak Trump, zostali wyniesieni na najwyższe urzędy wyborczymi głosami obywateli znużonych dotychczasowymi elitami, ich wyniosłością i oderwaniem od rzeczywistego życia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej