Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zarówno w artykule ks. Adama Bonieckiego „Jezus na stadionie”, jak i ks. Andrzeja Draguły „Znak zbawczy, nie medyczny” znalazłam odwołanie się przede wszystkim do pierwiastka wiary jako podstawy podejścia do fenomenu cudu. Nie są one po to, by wiarę umacniać, bo tylko w jej mocy mogą mieć znaczenie. I tak chyba to odczuwa wielu z nas (i ja sama) – cuda nie są mi „potrzebne”, bo, powtórzę za ks. Dragułą, „wystarczająco wielkie działanie Boga dostrzegam w zwyczajnym biegu rzeczy”. Nie jest to też sceptycyzm wobec tego, co nie daje się wytłumaczyć w świecie, gdzie tak wiele i coraz więcej daje się wytłumaczyć. Jak chyba każdy, mam potrzebę świadectwa wiary poza racjonalnością. Za każdym razem, gdy zwracam się do Boga, postępuję „nieracjonalnie”, ale i nie oczekuję namacalnych odpowiedzi.
Trwa Rok Wiary. Próbujemy się w nim odnaleźć, przyznając naszej wierze znaczenie w codziennym życiu i w próbie definiowania w niej otaczającego świata.
Jeśli komuś potrzebny jest do tego cud, na pewno go znajdzie gdzieś wokół siebie. Nie wolno mu tej wiary odbierać. Lecz jeśli będzie się ograniczał tylko do takiego poszukiwania, niewiele chyba z tego wyniknie.
Mojej „wiary w cuda” zawieszonej między „wątpieniem” a „pewnością” nie będę konfrontować z tym, co wydarzyło się na stadionie, ale z osobistym przeżywaniem wiary.