Chrześcijaństwo radykalne

W tym, co się działo, widzę także działanie Ducha Świętego. Nie byłoby jednoczącej się Europy, gdyby nie Solidarność. Nie byłoby Solidarności, gdyby nie Papież-Polak. Nie byłoby Papieża-Polaka, gdyby nie głosy biskupów niemieckich podczas konklawe w 1978 r. Nie byłoby tych głosów, gdyby nie Orędzie z 1965 r.
 /
/

TOMASZ KYCIA, ROBERT ŻUREK: - Czy pamięta Ksiądz Arcybiskup swoją reakcję na wiadomość, że biskupi polscy wystosowali list do biskupów niemieckich, w którym zaoferowali przebaczenie oraz o nie poprosili?

ABP ALFONS NOSSOL: - Przypomniał mi się wtedy fragment z “Krzyżaków" Sienkiewicza, w którym do starego Juranda przyprowadzili naczelnego krzyżaka ze skrępowanymi rękoma. Dali Jurandowi nóż, żeby pomścił Danuśkę. A on wziął ten nóż, zbliżył się do krzyżaka i przeciął mu pęta. Uwolnił go. To był autentyczny gest chrześcijański, radykalny wyraz chrześcijańskiej miłości bliźniego, miłości wroga. I tak rozumiałem list biskupów. Byłem wtedy na KUL-u, w seminarium teologii systematycznej u prof. Granata, i pamiętam, że również wśród moich kolegów zapanowała radość. “To jest autentyczne chrześcijaństwo", mówiliśmy, “nasi biskupi wykazali się heroizmem".

- To zadziwiające, bo i z raportów ówczesnych władz, i z badań historyków wynika, że zrozumienie dla idei Orędzia było wśród duchowieństwa, delikatnie mówiąc, umiarkowane.

- Rzeczywiście, nasze seminarium było wyjątkowe, nawet w skali KUL-u, który był przecież zapleczem intelektualnym Kościoła. My nie mieliśmy żadnych obiekcji wobec tego listu, ale na innych seminariach, w konwikcie, wśród księży, studentów toczono gorące dyskusje: “Jak tak można?! Jakim prawem?! Kto biskupów właściwie upoważnił?!". Sam gest przebaczenia nie budził sprzeciwu. “Na ten gest możemy sobie pozwolić. Możemy pokazać im, co oni nam wyrządzili, a jak my się zachowujemy". Ale prosić o przebaczenie? “No, tu biskupi przeholowali. Jakim prawem oni proszą w imieniu całego Kościoła i narodu o przebaczenie?! Powinni byli zapytać Kościół i naród o zdanie". Tymczasem pod Seminarium Duchownym, pod Kurią w Opolu odbywały się zorganizowane akcje protestacyjne, podczas których skandowano: “Kościół zdradził naród!". Podobnie było w innych miastach.

- Ksiądz Arcybiskup nie miał takich wątpliwości?

- Nie miałem. Pod tym względem usiłuję być radykalnym chrześcijaninem. Podziwiałem biskupów za to, że zdobyli się na taki wielki gest i modliłem się za nich. Wiedziałem, że decydując się na ten list, przerośli samych siebie. Byłem i jestem przekonany, że nie doszłoby do tego wydarzenia, gdyby nasi biskupi obradowali nad nim we własnym gronie np. w Warszawie czy Krakowie. Ale to się stało w kuluarach kończącego się Soboru. Wierzę w potęgę obecności Ducha świętego na Soborze.

A akcje protestu przeciw Kościołowi, wzywanie do nieufności względem biskupów nie przekonywały mnie, bo już jako dziecko nabrałem do nich awersji, gdy naziści deptali godność ludzką, a jednocześnie kpili z chrześcijaństwa i namawiali ludzi, żeby nie chodzić do kościoła i żeby Kościołowi nie wierzyli. Wielką rolę odegrał wtedy w moim życiu pewien proboszcz, doktor astronomii, który był przeciwnikiem władz nazistowskich i który uczył religii w gimnazjum dla dziewcząt w Prudniku, ale został “karnie" przeniesiony do naszej wioski. Jakże on nas wychowywał po chrześcijańsku! Wprawdzie nie mógł występować przeciw reżimowi prosto z ambony, ale piętnował zło i ostrzegał nas, żebyśmy nigdy nie dali się mu zwieść. Wtedy też nauczyłem się modlić za biskupów, za cały Kościół. Tak więc w 1965 r. podziwiałem, modliłem się i nie miałem najmniejszych wątpliwości, że nasi biskupi postępują słusznie.

- Początkowo idea listu wywołała w społeczeństwie silny opór, niezrozumienie. A jednak po pewnym czasie ludzie przeszli na stronę biskupów. Jak do tego doszło?

- Biskupi starali się tłumaczyć ludziom sens listu. Ksiądz Prymas wyjaśniał, dlaczego prosiliśmy o przebaczenie. Otóż w trakcie wysiedlenia ludzie mogli w końcu doznać krzywdy także ze strony Polaków, ktoś mógł nawet przyczynić się do czyjeś śmierci. A jeżeli zginęłaby nawet jedna tylko osoba, to - zgodnie z chrześcijańską zasadą - powinno się prosić o przebaczenie. Takie tłumaczenie uspokajało z wolna wiernych w Polsce, ale równocześnie podnosiła się wrzawa w Niemczech. “Jak to, Polacy starają się teraz wycofać z tego, co tak radykalnie wyrazili?". Nie mieli racji. Episkopat musiał mówić do ludzi tak, by zrozumieli i przyjęli te nowe treści, by serio pragnęli nowego początku z sąsiadami, by zechcieli rozbudować ten pomost, który biskupi przerzucili w kierunku Zachodu.

Ksiądz kardynał Wojtyła bronił zawsze radykalizmu Orędzia, mówiąc: “Jak już, to już. Albo list autentycznie chrześcijański, albo żadnego listu. Przyznajmy się do chrześcijaństwa. Pokażmy światu, czego chrześcijaństwo powinno od nas wymagać, czego powinno wymagać od własnego narodu w podobnych sytuacjach. Skoro inni nie są do tego skłonni, to zacznijmy od siebie samych".

- Ksiądz Arcybiskup podziwiał heroizm polskich biskupów. A czy można mówić również o heroizmie biskupów niemieckich? Ani arcybiskup Kominek, ani kardynał Wyszyński nie byli zachwyceni ich odpowiedzią.

- Nie znałem wtedy odpowiedzi niemieckich biskupów, nie miałem do niej dostępu. Dlatego nie potrafiłem odnieść się do powszechnego w Polsce przekonania, że nasi biskupi zdobyli się na heroizm, a biskupi niemieccy odpowiedzieli tylko zdawkowo. Dopiero kiedy poznałem list biskupów niemieckich, stwierdziłem, że to krzywdząca ocena. Ta odpowiedź nie jest bynajmniej zdawkowa. Owszem, list niemiecki jest krótszy i mniej emocjonalny, ale zwięzłość i konkretność leży w naturze Niemców. W liście polskim jest szczegółowo opisany kontekst historyczny, bo polscy biskupi musieli się obwarowywać na wszystkie strony, żeby nie napiętnowano ich jako “zdrajców narodu", choć i tak tego potem nie uniknęli.

Natomiast gdy się niemiecki list uważnie czyta, to widać, że w nim też po imieniu nazwano istotne elementy relacyjne między obydwoma narodami, jakie były, jakie są i jakie powinny być. Niemieccy biskupi odwołują się do czasów, kiedy stanowiliśmy jedność, bo św. Jadwiga Śląska nas przecież jednoczyła. Odwołują się też do istoty chrześcijaństwa, na którym bazuje nasza jedność, nasze ocalenie i zbawienie. Może rzeczywiście nie ma w niemieckiej odpowiedzi takiego heroizmu, jaki znajdujemy w liście polskich biskupów, ale ta odpowiedź na pewno nie jest zdawkowa. Zresztą najlepszym dowodem jest fakt, iż wielu wypędzonych miało niemieckim biskupom za złe, że nie zwrócili należytej uwagi na ich krzywdę, jaką im wyrządzono po wojnie. I tak oto oba narody zaczęły krytykować swoich biskupów.

- Prymas Wyszyński i arcybiskup Kominek byli zdania, że heroizm biskupów niemieckich powinien się przejawić w jasnej wypowiedzi na temat granicy polsko-niemieckiej.

- To prawda, tymczasem kwestia granicy nie mogła zostać wtedy jeszcze poruszona. To mógł np. później uczynić Willy Brandt, ale definitywnie dopiero Helmut Kohl zdobył się na ten odważny krok podczas “Mszy pojednania" w Krzyżowej. Natomiast biskupi niemieccy w 1965 r. z dwóch powodów się na to nie zdecydowali. Po pierwsze: Kościół zwykł nie uprzedzać decyzji politycznych, nie chce wymuszać na politykach takich czy innych posunięć. Jest rozważny i cierpliwy, i dlatego w wielu przypadkach zachowuje postawę milczącą. Dlatego Watykan nie ustanowił zaraz po wojnie stabilnych diecezji na Ziemiach Zachodnich, tylko administratury apostolskie. Dopiero kiedy uznano w 1970 r. granicę, powstały tu normalne diecezje. A powód drugi, to miliony wysiedlonych, którzy stracili na zawsze swoje strony rodzinne, cały swój dobytek i wielu członków swoich rodzin, którzy zmarli w drodze. Po dotarciu do Niemiec cierpieli tam dalej, bo nie chciano ich żywić i nie było dla nich miejsca. Biskupi nie mogli po prostu powiedzieć tym ludziom: “Koniec, kropka, byliście winni, musicie więc cierpieć". Nie chcieli zadawać im kolejnego ciosu, ale pragnęli tych starych, obolałych, wymierających powoli ludzi możliwie najbardziej oszczędzić.

- Ale czy poza miłością bliźniego nie grał tu roli również oportunizm, pragmatyzm? Czy nie było tak, że biskupi niemieccy po prostu zrezygnowali z heroizmu, by uniknąć negatywnych reakcji wypędzonych-katolików i dużej części polityków?

- Na pewno biskupi niemieccy obawiali się, że gdyby wtedy definitywnie wypowiedzieli się za granicą na Odrze i Nysie, doszłoby do protestów, bojkotów i podobnych reakcji. I mieli pewnie rację, bo kiedy granica została już oficjalnie uznana i podpisano układ polsko-niemiecki w 1970 r., ileż było wtedy jeszcze tych emocji! Ale jednocześnie biskupi zdawali sobie sprawę, że same deklaracje niewiele dają i że nie warto przedwcześnie sprawiać bólu, wywoływać sporów, jeśli to nie przyniesie wiele dobrego. Pewne sprawy muszą po prostu dojrzeć, zanim zostaną zaakceptowane. I one właśnie w międzyczasie dojrzały.

- Ksiądz Arcybiskup miał okazję osobiście poznać głównego autora Orędzia, późniejszego kardynała Bolesława Kominka. Jakie miał on nastawienie do Niemiec?

- Kardynał Kominek, choć znał bardzo dobrze język niemiecki, to chyba nie był szczególnie wielkim przyjacielem Niemców, nie był bynajmniej germanofilem. Niezależnie od tego był jednak wielkim chrześcijaninem, a równocześnie wizjonerem politycznym. Miał integralną wizję pojednania polsko-niemieckiego i chciał ją zrealizować, chciał przerzucić pomost. Widział go przede wszystkim w św. Jadwidze, która jednoczyła oba nasze narody.

- Trudno uwierzyć, że Orędzie napisał ktoś, kto nie przepadał za Niemcami.

- Ale tak było. Późniejszy kardynał Kominek znał dobrze naukę, kulturę niemiecką i cenił ją, ale, raz jeszcze powtarzam, zdecydowanie nie był germanofilem, choć z drugiej strony nie był też tak “chłodny" wobec Niemców jak np. Prymas Wyszyński. Ale proszę zauważyć, że i sam Ksiądz Prymas, mimo że za Niemcami wcale nie przepadał, zaakceptował i firmował ten list. A przy tym biskupi polscy zdawali sobie sprawę z tego, co im grozi, wiedzieli, “jakie piwo sobie warzą", a mimo to zdecydowali się na ten krok! Powtarzam jeszcze raz: świadczy to o tym, że w czasie Soboru Duch święty ma naprawdę wiele do powiedzenia. Wydaje mi się, że biskupi polscy nigdy by się na ten heroiczny krok nie zdobyli, gdyby mieli o nim decydować poza Soborem, oni ulegli po prostu “presji" Ducha świętego!

- W jednym z wywiadów wyraził Ksiądz Arcybiskup opinię, że pontyfikat Benedykta XVI stwarza szansę pogłębienia stosunków polsko-niemieckich. Ksiądz Arcybiskup bardzo dobrze zna Jozepha Ratzingera. Jaki jest jego stosunek do Polski i pojednania polsko-niemieckiego?

- Z kardynałem Ratzingerem, zanim został Papieżem, spotykałem się bardzo często, głównie za granicą, w Rzymie, ale i w Polsce. W naszej diecezji był przynajmniej trzy razy. Miał wykład w naszym Seminarium Duchownym, był na Górze św. Anny i poświęcił kamień węgielny pod jeden z kościołów. Na tematy polsko-niemieckie rozmawialiśmy wielokrotnie. Zawsze bardzo interesował się tym zagadnieniem. Zależało mu na szczerym pojednaniu i porozumieniu między narodami. W pamięci utkwił mi jego spokojny sposób analizowania tej problematyki i uwzględnianie jej kontekstualności po obu stronach. On nigdy nie kierował się uprzedzeniami. To jest prawdziwy naukowiec, który uwzględnia wszelkie uwarunkowania, żeby w swoich osądach być realistycznym. Starał się zawsze podchodzić do wszystkiego w sposób integralny. Nie podchodził do tych spraw, nawet do kwestii wysiedlenia i wypędzenia, wybiórczo, wyrywając je z kontekstu.

Rozmawiając o stosunkach Polaków i Niemców, dokonywał też niezwykle trudnej rzeczy: nazywał zawsze wszystko po imieniu, nikogo przy tym jednak nie obrażając. Wiedział, że tylko prawda autentyczna, powiedziana nie w sposób okrutny i brutalny, ale szczery, całościowy, może naprawdę ocalić, zbawić i zjednać. Prawda nie może iść na kompromis, bo prawda idąca na kompromis jest prawdą “skompromitowaną". Kardynał Ratzinger był tego zawsze świadomy i pod tym względem jest bardzo prostolinijny. Jednocześnie jest jednak człowiekiem emocjonalnie bardzo pogłębionym. Dlatego potrafi wczuć się w swoistego rodzaju osłonę emocjonalną, tak po stronie niemieckiej, jak i polskiej.

- A jakie konkretnie nadzieje wiąże Ksiądz Arcybiskup z pontyfikatem Benedykta XVI w kontekście stosunków polsko-niemieckich?

- Przede wszystkim należy pamiętać, że porozumienie, a więc zbliżenie, dogadanie się, podpisanie układów i traktatów, ma niejako charakter horyzontalny. Ale pojednanie ma już charakter bardziej wertykalny: do pojednania potrzeba modlitwy, nawrócenia i łaski. Benedykt XVI zdaje sobie z tego sprawę. Powinniśmy wszyscy głęboko się zadumać nad faktem, że po “polskim Papieżu" przyszedł “Papież niemiecki". żaden zlaicyzowany historyk, myślący czysto “po ludzku", nie mógłby pozwolić sobie na taki luksus myślenia, tzn. że po Papieżu z Polski zostanie wybrany Papież z Niemiec.

Podobnie jak w czasie Soboru, gdy ze strony biskupów polskich padły słowa “Przebaczamy i prosimy o przebaczenie", Duch święty ma także coś do powiedzenia podczas konklawe. To On do tego doprowadził, i w tym są też zamiary Boże. Wierzę, że otworzyła się przed nami szansa prawdziwego porozumienia i pojednania, że możemy teraz dokończyć to, co zapoczątkowało Orędzie polskich biskupów.

- Co musiałoby się wydarzyć, żeby pojednanie było pełne?

- Musi nastąpić wreszcie taki proces w trzech etapach, którego jeszcze nigdy w pełni szczerze nie zrealizowano. Pierwszy krok polegałby na przezwyciężeniu wszelkich uprzedzeń i schematycznego myślenia o sobie nawzajem. Chodzi choćby o uprzedzenia wyrażone w słowach: “polska gospodarka" i “niemiecka pryncypialność" (polnische Wirtschaft, deutsche Prinzipienreiterei), które bywają często oderwane od rzeczywistości. Chodzi też oczywiście o takie schematyczne myślenie w rodzaju: “Człowiek dobry to Polak, człowiek zły to Niemiec".

Drugim krokiem powinno być “odtrucie myśli". Nas uczono wszystko ideologizować. To jest poniekąd spuścizna nazistowska i komunistyczno-socjalistyczna. A w ideologii nie chodzi o relacje personalne, lecz o relacje zreizowane, urzeczowione. Chodzi w niej o ideę. Ideę trzeba ratować za wszelką cenę, nawet za cenę człowieka, któremu przecież powinna ona służyć.

I wreszcie trzeci krok - “uzdrowienie pamięci", bo ta nasza pamięć jest wciąż zatruta, zawoalowana, zamącona, po prostu na tym punkcie chora. Niekiedy wystarczy rzucić jedno tylko hasło wywoławcze jak np. Vertreibung lub Oder-Neiße-Grenze [wypędzenie, granica na Odrze i Nysie - red.]. I wtedy kończy się poważna rozmowa historyczna.

- Problem wypędzenia ostatnio znów dzieli Niemców i Polaków, choć kilka lat temu wydawało się, że jesteśmy na dobrej drodze, by zacząć o nim mówić jednym głosem.

- Wydaje mi się, że konieczne są dwie rzeczy. Z jednej strony bezwzględne uznanie, że każde wypędzenie to zło. Ludzie na początku stworzenia zostali wypędzeni z raju i do dziś cierpimy z tego powodu. Każde następne wypędzenie, to o jedno wypędzenie za dużo, zwłaszcza w świetle czystek etnicznych na Bałkanach. I w związku z tym trzeba te sprawy nazwać po imieniu, bo używanie eufemizmów nic nie da. Szczerość musi tu być bezwzględna. Tylko tak uda nam się przezwyciężyć tę bolesną historię, uzdrowić i odtruć nasze myśli.

Z drugiej zaś strony nie wolno zapominać o historycznej kontekstualności. Bo kontekst jest niekiedy ważniejszy niż sam tekst. Nie wolno zapominać, że wypędzenie nie rozpoczęło się dopiero w 1945 r. Rozpoczęło się już wraz z ideologią narodowego socjalizmu, z pogardą dla człowieka, dla jego godności, pogardą wobec Słowian. Nie wolno następnie zapominać, że decyzja o wypędzeniu po 1945 r. nie została podjęta przez Polskę, lecz przez aliantów, choć samo wykonanie było potem już polskie. Trzeba szczerze mówić o tym, że w czasie wysiedlenia dochodziło do nadużyć, do przestępstw. Tak zazwyczaj historycznie bywa. Ale trzeba też przy tym uwzględnić aspekt psychologiczny, wielkie cierpienie Polaków i związaną z nim chęć odwetu, zemsty.

Trzeba tę kontekstualność przyjmować do wiadomości, trzeba wszystko nazywać po imieniu, trzeba wszystko odtruć, zdetabuizować, odideologizować. Dziś stać nas już na to, bo mamy odpowiednie narzędzia, większą szczerość, większe wzajemne zaufanie. Szansę większą daje tu też jednocząca się Europa.

- W kwestiach europejskich Polacy i Niemcy ostatnio często znajdują się po różnych stronach barykady...

- Bo Unia Europejska nie może mieć tylko aspektu gospodarczego, politycznego, ideologicznego. Ona musi być “wspólnotą ducha", tj. wartości i kultur. Musi w niej być więcej sprawiedliwości, solidarności, odpowiedzialności za dobro wspólne. Ale bez elementu chrześcijaństwa, bez odwołania się do chrześcijaństwa nie uda się tego osiągnąć, bo ideologie zawsze dzielą ludzi. Dopiero chrześcijaństwo, religia tak bardzo humanistyczna ze względu na odwieczne Słowo, które stało się ciałem, daje tę gwarancję.

To, że konstytucja europejska została odrzucona ostatnio we Francji i Holandii, nie jest katastrofą, ale ostrzeżeniem, iż wymaga ona korekty. Nie może ona być dyktandem największych państw. Nie można w niej też wykluczyć a priori pewnych nieodzownych elementów kultury europejskiej, która jest kulturą chrześcijańską. Europy nie można oderwać od jej korzeni chrześcijańskich. Wiele złożyło się, rzecz jasna, na naszą europejską cywilizację, ale najważniejszym elementem było jednak, jakkolwiek by na to nie patrzeć, chrześcijaństwo. Europa buduje na trzech wzgórzach: na Areopagu, na Kapitolu i na Golgocie. Nie wolno nam zatem Golgoty a priori przekreślać.

A tak na marginesie: w Polsce zastanawiano się, która wersja językowa Karty Praw Europy ma być podstawą wersji polskiej: angielska, francuska czy niemiecka. Rzadko się zdarza, żeby z trzech obcych wersji zdecydowano się u nas wybrać wersję niemiecką, a tym razem tak właśnie się stało, bo tylko w wersji niemieckiej jest mowa o duchowo-religijnych wartościach Europy.

- Czy nie ma Ksiądz Arcybiskup wrażenia, że biskupi polscy i niemieccy trochę zawiedli w obliczu tych ostatnich polsko-niemieckich nieporozumień? One trwają już dobrych parę lat, a biskupi milczeli. Wprawdzie niedawno wydali wspólny dokument, ale czy nie należało zabrać głosu wcześniej?

- Rzeczywiście, można było więcej zrobić, nazwać rzeczy wcześniej po imieniu i próbować cały proces przyspieszyć. Z drugiej strony trzeba jednak mieć świadomość, że pewnych procesów nie da się w ogóle przyspieszyć, pewnych ideologicznych skamieniałości nie da się natychmiast zmienić. Czasem lepiej jest więc odczekać, aż sprawy same dojrzeją, i wtedy osiągnąć konsekwentnym działaniem więcej. Oba Kościoły wybrały tę właśnie taktykę. Pozwoliły sprawie dojrzewać. Wyczuwały, że taka aprioryczna niechęć wobec siebie wciąż jeszcze istnieje, że nie da się jej jeszcze w pełni uzdrowić i że należy w związku z tym “twórczo" odczekać. Ale w 40-lecie Orędzia słusznie przypomnieliśmy katolikom obu narodów o tamtym heroicznym czynie. Wezwaliśmy Polaków i Niemców na nowo do pojednania i do wspólnego działania w jednoczącej się Europie. Powtarzam: Europa powinna być “wspólnotą ducha", nie może wyprzeć się swoich korzeni chrześcijańskich, nie może pozwolić sobie wyrwać swojej duszy, swojego chrześcijańskiego serca. W prawdziwie zjednoczonej duchem Europie mamy tak wielką szansę na pojednanie, jak jeszcze nigdy.

- Czy jest Ksiądz Arcybiskup zadowolony z ostatecznego brzmienia wspólnego oświadczenia biskupów polskich i niemieckich na 40-lecie Orędzia? Niemiecki dziennikarz Thomas Urban zarzucił, że jest ono tak ogólne, iż każda strona może je interpretować na swoją korzyść i pozostać przy starych poglądach, co zresztą, według Urbana, się dzieje.

- Forma i treść tegoż “Wspólnego Oświadczenia" naszych Episkopatów jest właściwie zadowalająca. Rocznicowe okoliczności (40-lecie wymiany listów i 60-lecie zakończenia II wojny światowej), jak też imperatyw pojednania przez prawdę i miłość oraz wspomnienie nowego kontekstu Wspólnoty Europejskiej i wyznaczenie w niej szczególnej roli młodzieży z obu narodów budzi nadzieję. Poza tym nie wolno też ignorować wprost “historio-zbawczego znaczenia" pontyfikatu Benedykta XVI.

- Wbrew wielu nastrajającym pesymistycznie faktom, jest Ksiądz Arcybiskup wielkim optymistą, gdy chodzi o rozwój polsko-niemieckiego sąsiedztwa.

Tak, bo widzę w tym, co się działo i dzieje, także działanie Ducha świętego. A poza tym, nie byłoby jednoczącej się Europy, gdyby nie “Solidarność". Nie byłoby “Solidarności", gdyby nie Papież-Polak. Nie byłoby Papieża-Polaka, gdyby nie głosy biskupów niemieckich podczas konklawe w 1978 r. Nie byłoby tych głosów, gdyby nie Orędzie. Nie byłoby Orędzia, gdyby nie było Soboru, który stworzył historiozbawczą kontekstualność dla tego całego procesu. Myślę, że wolno nam powiedzieć, iż tu Duch święty posłużył się Episkopatem polskim i niemieckim, by Europa mogła rozwijać się w pokoju, wolności, solidarności i jedności.

ABP ALFONS NOSSOL, ur. w 1932 r. w Brożcu na Śląsku Opolskim (wtedy w granicach Niemiec), jest ordynariuszem archidiecezji opolskiej. Profesor teologii. Członek Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan; członek Papieskich Komisji Mieszanych dla Dialogu Teologicznego między Kościołem katolickim i prawosławnym oraz między Kościołem katolickim i luterańskim. Członek Rady Stałej Episkopatu Polski. Laureat “Tygodnikowego" Medalu Św. Jerzego.

---ramka 386052|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2005