Bohater zbrodniarzem

Ćwierć wieku temu rwandyjski hotelarz Paul Rusesabagina uratował ponad tysiąc ludzi z ludobójczych mordów. Teraz został skazany na ćwierćwiecze więzienia za udział w spisku, mającym umożliwić ludobójcom powrót do władzy.

23.09.2021

Czyta się kilka minut

Paul Rusesabagina w różowym stroju więźnia, przybywaja do Trybunału Sprawiedliwości Nyarugenge w Kigali w Rwandzie, października 2020 r. / FOT. SIMON WOHLFAHRT/AFP/East News /
Paul Rusesabagina w różowym stroju więźnia, przybywaja do Trybunału Sprawiedliwości Nyarugenge w Kigali w Rwandzie, października 2020 r. / FOT. SIMON WOHLFAHRT/AFP/East News /

Oskarżyciel domagał się, by po trwającym ponad pół roku procesie sąd wymierzył dobiegającemu siedemdziesiątki Rusesabaginie karę dożywocia. Sądzony był w końcu za działalność wywrotową i terrorystyczną, zdradę państwa, terroryzm, porywanie ludzi dla okupu, a także jako podpalacz.

Sędzina Beatrycze Mukamurenzi uznała Rusesabaginę winnym ośmiu z dziewięciu zarzucanych mu przestępczych czynów. Nie orzekła jednak dożywocia, lecz wyznaczyła karę 25 lat więzienia, a swoją wyrozumiałość tłumaczyła faktem, że na oskarżonym nie ciążyły żadne wcześniejsze wyroki i że nigdy wcześniej nie stawał przed sądem. Jej kolega z ławy sędziowskiej, Antoine Muhima (odczytanie wyroku zajęło sędziom kilka godzin) dodał, że łagodniejszy wyrok zapadł także dlatego, że nie uznano Rusesabaginy winnym organizacji nielegalnego, zbrojnego ugrupowania wywrotowego, a dowiedziono mu tylko, że wspierał je pieniężnie.

„Jaki wyrok zapadnie, było wiadomo od samego początku – powiedziała Anaise Kanimba, córka skazanego Rusesabaginy. – Chcieli, by zamilkł do końca swoich dni. Ojciec ma 67 lat, więc 25 lat więzienia oznacza dla niego w istocie karę śmierci”.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →


Rusesabagina, który nie przyznał się do żadnego z zarzucanych mu czynów, przekonywał, że choć pochodzi z Rwandy, to będąc obywatelem Belgii w ogóle nie powinien być w Kigali sądzony. I że został porwany przez rwandyjską tajną policję. Nie uznając rwandyjskiego sądu, nie uczestniczył w rozprawach, także w tej ostatniej, podczas której zapadł wyrok. Nie zdecydował się też, czy złoży apelację.

Hotel Rwanda

Ponad ćwierć wieku temu, wiosną 1994 roku, kiedy w Rwandzie przez sto dni bojówki Hutu wymordowały milion Tutsich (połowę wszystkich Tutsich żyjących wówczas w Rwandzie), Paul Rusesabagina, niedoszły pastor, był wtedy jednym z menadżerów w stołecznym Hotel des Diplomates, siostrzanej filii najlepszego w całym kraju hotelu Tysiąca Wzgórz, należącym do belgijskich linii lotniczych Sabena. Rwanda, dawna kolonia Belgii, nazywana jest „Krajem Tysiąca Wzgórz”. W hotelu Tysiąca Wzgórz mieszkali odwiedzający Rwandę zagraniczni dyplomaci, wojskowi z oddziałów pokojowych ONZ, dziennikarze, a w jego restauracjach i barach bawiła się i spędzała wolny czas cała miejscowa elita, w tym rządzący w kraju Hutu (Hutu stanowili trzy czwarte ludności kraju).

Kiedy w Kigali zaczęły się pogromy Tutsich, Rusesabagina – syn ojca Hutu i matki Tutsi, uznawany oficjalnie za Hutu – schronił się do hotelu Tysiąca Wzgórz ze względu na dzieci i żonę, wywodzącą się z Tutsich. Spodziewał się – jak inni przedstawiciele zamożniejszej części stołecznej elity – że w belgijskim hotelu, w towarzystwie i pod ochroną cudzoziemców, włos im z głowy nie spadnie. Na miejscu zorientował się, że belgijscy i holenderscy zarządcy uciekli z kraju i przez telefon przekonał szefów Sabeny, by pod nieobecność zbiegłych dyrektorów hotelu, jego wyznaczyli nowym kierownikiem.

Schronienie

Polityką się nie zajmował, ale miał wśród polityków wielu znajomych. Gościł ich u siebie, w hotelu, a także w głównym, czteropiętrowym  Tysiąca Wzgórz, ulubionym hotelu kigalijskiej śmietanki towarzyskiej.

Już jako jego szef wpuścił do Tysiąca Wzgórz ponad tysiąc Tutsich, a także garstkę Hutu, głównie z wywodzących się ze kigalijskiej elity, którzy schronili się w hotelu w nadziei, że unikną śmierci. Wszyscy przeżyli, choć wokół przez sto dni bojówkarze Hutu maczetami i maczugami mordowali tysiące ludzi. Przychodzili też pod hotel Tysiąca Wzgórz, ale Rusesabaginie za każdym razem udawało się odwieść ich od zabijania. Przekupywał ich zbieranymi wśród swoich gości pieniędzmi, a także butelkami whisky, dżinu i piwa z hotelowych piwnic. Kiedy to nie wystarczało, dzwonił przez radiotelefon po pomoc, powoływał się na stare znajomości i zażyłość z politycznymi i wojskowymi przywódcami Hutu. W jego obronie stawali generał Augustin Bizimungu, szef sztabu rwandyjskiego wojska (w 2011 roku został postawiony przed międzynarodowym trybunałem jako zbrodniarz wojenny i skazany na 30 lat więzienia) i Theoneste Bagosora, główny architekt ludobójczej zbrodni (w 2008 roku został skazany przez międzynarodowy trybunał na dożywocie).

„Zrobiłem, co do mnie należało” – napisał Rusesabagina w wydanych w 2006 roku wspomnieniach, a jego biograf twierdził, że hotelarz nie kierował się bohaterstwem, ale raczej troską o hotel, który mu powierzono, chciał się wykazać przed belgijskimi właścicielami, zasłużyć na posadę dyrektora, którą miał nadzieję otrzymać po wojnie i która zapewniłaby dobre życie jemu i jego rodzinie. Philip Gourevitch, amerykański dziennikarz, w swojej najsłynniejszej książce „Pragniemy was powiadomić, że jutro wszyscy zginiemy”, wspominając Rusesabaginę napisał, że dokonał istnego cudu i układając się z diabłem, udało mu się ocalić ludzkie istnienia w czasach, gdy inni wypierali się i mordowali własnych mężów, żony, dzieci i rodziców. Książka Gourevitcha z 1998 roku i zamieszczona w niej opowieść o losach Paula Rusesabaginy z hotelu Tysiąca Wzgórz miała wkrótce odmienić życie rwandyjskiego hotelarza.

Czas wojny, czas pokoju, czas wygnania

Wojna i ludobójcze mordy ustały, gdy nacierający od północy, z ugandyjskich kryjówek, partyzanci Tutsi pokonali rwandyjską armię Hutu, zajętą bez reszty pogromami, i przejęli władzę w Kigali. Partyzantom przewodził niespełna 40-letni komendant Paul Kagame, który zrazu zadowolił się posadami ministra obrony i wiceprezydenta oraz rządami z „tylnego fotela”, a stanowisko szefa państwa oddał towarzyszowi broni, Pasteurowi Bizimungu, Hutu. Dopiero w 2000 roku zdecydował się zerwać z fikcją i sam ogłosił się prezydentem.

Paulowi Rusesabaginie koniec wojny nie przyniósł lepszego życia ani nawet spokoju. Bojówkarze Hutu wymordowali prawie całą rodzinę żony – jej rodziców, brata i siostrę, a także czwórkę ich dzieci. Dwie osierocone dziewczynki Rusesabaginowie adaptowali. Nie dostał wymarzonej dyrektorskiej posady w hotelu Tysiąca Wzgórz, nie spotkał się nawet z wdzięcznością za uratowanie życia tysiącowi ludzi. Przeciwnie, nowe władze zaczęły podejrzliwie mu się przyglądać, wypominać zażyłość z przywódcami ludobójców. Wolał nie kusić losu i jesienią 1996 roku wyjechał z żoną i szóstką dzieci (czwórką własnych) do Belgii, gdzie z czasem otrzymali belgijskie obywatelstwo.

Na obczyźnie żyli skromnie, ale spokojnie. Zamieszkali na przedmieściach Brukseli. Paul Rusesabagina zarabiał na życie jako taksówkarz, potem otworzył niewielką firmę przewozową. Wszystko zmieniło się, gdy w 2004 roku reżyser Terry George wraz ze scenarzystą Keirem Pearsonem, inspirując się książką Gourevitcha i losami Rusesabaginy oraz jego hotelowych gości, nakręcili film „Hotel Rwanda”. Film odniósł wielki sukces, a odgrywane przez Dona Cheadle’a filmowe wcielenie Rusesabaginy okrzyknięto bohaterem naszych czasów, ucieleśnieniem dobra, które zwycięża zło.

Hollywoodzki film dał Rusesabaginie nowe życie. Nagle stał się sławą. Nie woził już po brukselskich przedmieściach pasażerów ani przesyłek, lecz sam podróżował po świecie z sowicie opłacanymi odczytami. Zapraszano go do programów telewizyjnych, proszono o wywiady i komentarze, amerykański prezydent George Bush przyznał mu Medal Wolności. W 2006 roku, jako osoba sławna i powszechnie szanowana, Rusesabagina wydał swoje wspomnienia w książce „Zwyczajny człowiek”.

Niebezpieczny zawrót głowy

Obrońcy Rusesabaginy przekonują, że jego nagła sława rozjuszyła zazdrosnego prezydenta Kagamego i że to prezydent, obawiając się o własny wizerunek na świecie, postanowił zniszczyć hotelarza.

Nieprzyjaciele Rusesabaginy twierdzą dziś, że sława zawróciła mu w głowie, uwierzył w filmową wersję własnego życia, a to, co obejrzał na ekranie, uznał za najprawdziwszą prawdę. „Ten film zmienił Paula nie do poznania – mówiła dziennikarzom jedna z dawnych znajomych hotelarza. – Wszyscy i wszędzie go wychwalali, gratulowali, podziwiali, wręczali nagrody i medale. I w końcu uwierzył, że jest najsprawiedliwszym ze sprawiedliwych w Rwandzie. I że jako najsławniejszy Rwandyjczyk może rzucić wyzwanie prezydentowi Kagamemu, że sam może być prezydentem”.

Reżyser Terry George zapewnia, że zrazu film „Hotel Rwanda” podobał się Kagamemu, gratulował mu i dziękował po zorganizowanym w Kigali specjalnym pokazie. Zaraz potem film wyświatlono dla dziesięciu tysięcy widzów na stołecznym stadionie Amahoro. Rusesabagina też został zaproszony na premierę, ale nie przyjechał, tłumacząc się problemami ze zdrowiem. Podobno się przestraszył.

Jeśli coś rozzłościło Kagamego, to nie filmowa opowieść o hotelarzu z Rwandy, ale jego wspomnienia. Rusesabagina nazwał w niej Kagamego tyranem, a Rwandę pod jego rządami przyrównał do więzienia. Napisał też, że po ludobójstwie Tutsich w Rwandzie doszło do drugiego, którego Tutsi dokonali w odwecie na Hutu, a winny obu tragedii jest Kagame, dlatego należałoby go za to postawić przed międzynarodowym trybunałem jako zbrodniarza. Dopiero wtedy rządzący z Rwandy zaczęli zarzucać Rusesabaginie kłamstwa. Ludzie, którzy przeżyli ludobójcze mordy w hotelu Tysiąca Wzgórz, zaczęli go oskarżać, że za pomoc kazał sobie słono płacić i że w ogóle przypisuje sobie nie swoje zasługi. „Niech no Rusesabagina nie zgrywa takiego bohatera z Hollywood – powiedział w 2007 roku Kagame w przemówieniu, wygłoszonym podczas rocznicowych uroczystości, upamiętniających ludobójstwo. – Na Zachodzie ludzie może i w te bajki wierzą, ale my, tu, na miejscu, dobrze wiemy, jak było naprawdę”.

Złe kręgi

Po ludobójczej zbrodni z 1994 roku w Brukseli zamieszkała liczna grupa rwandyjskich Hutu, którzy postanowili uciec z kraju w obawie przed spodziewanym ze strony Tutsich odwetem. Na emigracji skrzyknęli się w polityczne stowarzyszenia i partie, które za cel stawiają sobie odsunięcie Kagamego od władzy i odzyskanie przez Hutu rządów w Kigali.

Rusesabagina, który polityką się nie zajmował, jako osoba światowej sławy stał się pożądanym sprzymierzeńcem, zapewniającym rozgłos, hojne datki i polityczne poparcie dla sprawy, w której występuje. Łatwo wdał się w kręgi emigracyjnych polityków i z każdym kolejnym, publicznym wystąpieniem coraz ostrzej piętnował rządy Kagamego i porządki, jakie zaprowadził w Rwandzie.

Za panowania Kagamego Rwanda stała się bezwzględną dyktaturą, nietolerującą żadnej opozycji, sprzeciwu ani nawet krytyki. Wygrywał kolejne wybory, zdobywając w nich prawie wszystkie głosy (ostatnio w 2017 roku – 98 proc.), a żeby nie zawracać sobie głowy kadencyjnym limitem, kazał go po prostu wykreślić z konstytucji.

Jednocześnie zaprowadził w kraju surowy, wzorowany na singapurskim, porządek, usprawnił gospodarkę i infrastrukturę, zakazał pod groźbą najsurowszych kar używania pojęć „Hutu” i „Tutsi”, sprawił, że z afrykańskich „pól śmierci” Rwanda przerodziła się w kraj nowoczesny i spokojny. Na Zachodzie wychwala się Kagamego jako wzór dobrego gospodarza, a w poczuciu winy za bezczynność w czasie ludobójczych mordów Tutsich, przymyka oko na jego dyktatorskie rządy i zbrojne zajazdy na sąsiednie Kongo.

Czując się bezpieczny w brukselskim domu, Rusesabagina nie poprzestał na słowach, ale zaczął wspierać skrzykujących się na obczyźnie rwandyjskich emigrantów Hutu w opozycyjne przymierze. Założył nawet własną partię, która wraz z innymi utworzyła sojusz Rwandyjskiego Ruchu na rzecz Demokratycznej Zmiany. Rusesabagina został jego przywódcą. Jedno z wchodzących w jego skład ugrupowań wniosło do przymierza także własną partyzantkę – Siły Wyzwolenia Narodowego, działającą w sąsiadujących z Rwandą Kongu i Burundi.

W 2018 roku, po trzeciej jednogłośnej wygranej Kagamego w wyborach prezydenckich, Rusesabagina obwieścił, że nie widząc szans na odsunięcie tyrana od władzy w sposób pokojowy, popierać będzie także wszelkie inne sposoby walki ze zbrojną włącznie.

W Ameryce

Mieszkał już wtedy w Ameryce. Postanowił przenieść się za ocean w 2009 roku, gdy w Brukseli zaczęła go nachodzić belgijska policja z nakazami przesłuchań i rewizji, wystawianymi przez rząd z Kigali. Coraz częściej zdarzały się też włamania do jego domu, ginęły dokumenty i komputery, a złoczyńców nigdy nie znaleziono.

Polityczni wrogowie i przeciwnicy Kagamego od lat nie mogą się czuć bezpiecznie nawet na obczyźnie. W Południowej Afryce, w Mozambiku, Kenii, Ugandzie, Komorach, ale także w Belgii i Wielkiej Brytanii rwandyjscy emigranci polityczni ginęli w niewyjaśnionych zamachach lub znikali w tajemniczych okolicznościach. Kilka lat temu w wygłoszonym publicznie przemówieniu Kagame nie owijał w bawełnę: „każdy, kto spiskuje przeciwko Rwandzie, gdziekolwiek by nie był i kimkolwiek był nie był, gorzko za to zapłaci. To tylko kwestia czasu”.

W obawie o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny, Rusesabagina wyjechał do Teksasu (otrzymał wraz z rodziną „zielone karty”) i zamieszkał w San Antonio, niedaleko domu Roberta Kruegera, byłego senatora i ambasadora USA w Burundi, którego poznał i zaprzyjaźnił się z nim podczas podróży z odczytami po Ameryce.

W sierpniu zeszłego roku powiedział rodzinie, że wyjeżdża na krótko do Dubaju, w interesach. Właśnie z Dubaju ostatni raz rozmawiał z żoną przez telefon. Potem przepadł na kilka dni jak kamień w wodę, by objawić się niespodziewanie w telewizji, w różowym więziennym drelichu w Kigali.

Zdradziecki lot

Do wyprawy do Dubaju namówił go poznany kilka lat wcześniej pastor Constantin Niyomwungere z Burundi. Hotelarz z Rwandy twierdzi, że pastor namawiał go, by przyjechał do Bujumbury i wygłosił dla jego wiernych kilka odczytów o tym, co widział i przeżył w Rwandzie. Rusesabagina miał kłopoty z pieniędzmi, więc płatne wykłady uznał za ofertę nie do odrzucenia. Pastor, który wcześniej został zwerbowany do współpracy przez rwandyjską tajną policję, utrzymuje, że Rusesabagina prosił go o pomoc w nawiązaniu kontaktu z rwandyjskimi partyzantami, którzy w 2018 i 2019 roku z burundyjskich kryjówek dokonali kilku zbrojnych rajdów (zabili 9 osób) w rejonie lasu Nyungwe i tamtejszego parku narodowego, popularnego wśród zagranicznych turystów, przybywających oglądać górskie goryle.

Umówili się z pastorem na lotnisku w Dubaju. Razem wsiedli do niewielkiego samolotu, należącego do zarejestrowanej w Grecji firmy przewozowej GainJet. Rusesabagina nie wiedział, że samolot został wyczarterowany przez rząd Rwandy ani że pastor pracuje dla rwandyjskiej tajnej policji. Wystartowali w środku nocy, zdążyli jeszcze wznieść szampanem toast za powodzenie wyprawy, po czym Rusesabagina, zmęczony podróżą z Ameryki, zasnął. Kiedy się obudził i wyjrzał przez okno, ujrzał nie położoną nad jeziorem Tanganika Bujumburę, lecz dawno nie widziane lotnisko w Kigali.

Na łasce wroga

Rusesabagina twierdzi, że podczas śledztwa poddano go torturom. Rwandyjska tajna policja zaprzecza. „Jesteśmy zawodowcami i wiemy, co to takiego prawa człowieka” – oznajmił Murangira Thierry, rzecznik Rwandyjskiego Biura Śledczego (miejscowej odmiany FBI).

Przed sądem Rusesabagina przyznał, że zbierał i przesyłał pieniądze partyzantom z Burundi i Konga, ale nie jest ich zwierzchnikiem i nie wydaje im rozkazów. Potwierdził, że popiera walkę zbrojną, którą prowadzą jego partyzanci, ale nie terroryzm, który mu się zarzuca. „Kto inny wydaje im rozkazy – tłumaczył. – Moim zadaniem była dyplomacja”.

Skazując go na ćwierć wieku więzienia, sędziowie odrzucili jego argumenty i oznajmili, że polityczna partia, którą kierował, i partyzantka, która ma na sumieniu zabitych cywilów, to jedno i to samo. Nie wiadomo, czy skazany Rusesabagina będzie się odwoływał. „Kagame jest jedynym sędzią w Rwandzie, a uprowadzenie i proces ojca miał być kolejną przestrogą dla wszystkich, którzy ośmieliliby się wystąpić przeciwko rządzącym z Kigali” – przyznają córki Rusesabaginy. – Od Kagamego zależeć teraz będzie, czy ojciec dożyje swoich dni w więzieniu, czy też odzyska jeszcze wolność”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej