Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ostatnią niedzielę na ulice Mińska znów wyszło ponad 100 tys. Białorusinów, domagając się ustąpienia Alaksandra Łukaszenki. Demonstrowano też w wielu miastach i miasteczkach w całym kraju. Potwierdza to, że po ponad trzech tygodniach protestów utrzymuje się wysoka determinacja obywateli, by walczyć o swoje prawa. Protestuje wiele grup zawodowych: od lekarzy i informatyków po sportowców. Dzieje się tak mimo kolejnych działań zastraszających ze strony reżimu. Do stolicy wprowadzono znaczne siły milicji i wojska. Przemoc stosowana jest jednak punktowo, głównie wobec aktywistów i wybranych wyrywkowo demonstrantów.
Mimo masowego buntu społecznego reżim nie wykazuje żadnej woli do dialogu. Łukaszenka kontynuuje narrację o zachodniej inspiracji, straszy rzekomym zagrożeniem militarnym ze strony Zachodu i grozi sankcjami Polsce oraz Litwie. Ma to służyć odwróceniu uwagi od protestów oraz ich przeczekaniu, w nadziei, że społeczeństwo zmęczy się i „uspokoi”. Na razie wszystko jednak wskazuje, że to płonne nadzieje. Społeczeństwo wrze od gniewu, a kolejne pogardliwe wypowiedzi funkcjonariuszy reżimu tylko go powiększają. Także narastające problemy gospodarcze, w tym spadek wartości rubla białoruskiego, będą sprzyjać utrzymaniu się protestów. Łukaszenka niezmiennie apeluje do Kremla, który pomoc obiecał „w razie niezbędnej potrzeby”, ale już szykuje „rachunek” w formie zwiększenia kontroli nad Białorusią.
Jak trafnie zauważył szef jednej z najbardziej znanych białoruskich firm IT (informatycy to ważni uczestnicy protestów), Białorusini chcieliby szybko dobiec do mety, ale sprintu tutaj nie będzie. Społeczeństwo białoruskie biegnie bowiem maraton, w trakcie którego wypracowuje swoją wolność. ©