Bez wielkich słów

Nie znoszę słowa rewolucja w odniesieniu do edukacji. To przecież eksperyment wykonywany na żywym organizmie, kto przewidzi, do jakich konsekwencji może doprowadzić? W edukacji nie ma miejsca na gwałtowne zmiany, potrzeba pracy u podstaw.

---ramka 337758|prawo|1---ANNA MATEJA: - Czy pani Anna Radziwiłł zostanie wiceministrem edukacji narodowej?

MIROSŁAW SAWICKI: - To zależy od pana premiera. Na początku sierpnia przedstawiłem mu kandydaturę na stanowisko wiceministra i czekam na decyzję.

- Jacek Kuroń w książce "Działanie" wydanej w 2002 r. przekonywał, że Polsce potrzeba rewolucji edukacyjnej. Mamy już prawie 2 mln studentów, więcej niż np. w Niemczech. Rewolucja już się chyba rozpoczęła?

- Nie znoszę słowa “rewolucja" w odniesieniu do edukacji. To przecież eksperyment wykonywany na żywym organizmie, kto przewidzi, do jakich konsekwencji może doprowadzić? Albo zaczniemy zmieniać tak dużo, że nie zmienimy nic i rzekoma rewolucja okaże się fikcją, albo jej skutki będą niewspółmierne do skali zmian. W edukacji nie ma miejsca na gwałtowne zmiany, potrzeba raczej pracy u podstaw.

Prawie 2 mln studentów i blisko 80 proc. osób zdających maturę wydaje się zmianą rewolucyjną, ale przecież młodych ludzi, kontynuujących naukę w szkołach średnich czy wyższych, przybywało od początku lat 90. To po prostu nowa jakość w porównaniu z praktyką z czasów PRL.

- W tym momencie pod słowem "rewolucja" kryją się nie tyle dążenia do obalenia systemu, ile idea podwyższenia poziomu nauczania (w części szkół poza dużymi miastami nie jest z tym najlepiej) oraz uczynienia edukacji, szczególnie na poziomie ponadgimnazjalnym, bardziej dostępną.

- Masowość zawsze prowadzi do obniżenia jakości, także edukacji. Naukę podejmują przecież m.in. ludzie pochodzący ze środowisk, w których nie przywiązywało się dużego znaczenia do nauki, i ci nie zawsze sobie radzą. Poziomu kształcenia, oczywiście, wówczas się nie podwyższa, bo trzeba byłoby tych ludzi odrzucić, tylko obniża, dostosowując do ich możliwości. Tymczasem takie osoby uczą się nie dlatego, że np. wykształcenie jest cenioną od pokoleń wartością samą w sobie. Uczą się, bo niesie ich fala - przeświadczenie, że przecież wszyscy zdają na studia po maturze albo, co poniekąd jest słuszne, lepsze wykształcenie ułatwia znalezienie zatrudnienia. W czasach, gdy ponad 20 proc. osób zdolnych do pracy nie ma jej, to banał, że zbyt wąska specjalizacja czy braki w wykształceniu kończą się bezrobociem.

Dlatego teraz najważniejszy jest poziom nauczania. Od dwóch lat istnieje Państwowa Komisja Akredytacyjna. Najlepszym wskaźnikiem jej wiarygodności jest fakt, że wystawia także negatywne opinie prowadzące do zamknięcia wydziałów, które nie spełniają norm nauczania w szkole wyższej. Kontrola Komisji bynajmniej nie sprowadza się tylko do oglądu formalnego, np. sprawdzenia liczebności kadry naukowej z odpowiednimi tytułami naukowymi. Bada też rodzaj prowadzonych zajęć czy projektów badawczych.

- Czy podobną rolę spełniają w szkolnictwie niższych stopni egzaminy zewnętrzne?

- Egzamin zewnętrzny ma dostarczać informacji o umiejętnościach, jakie uczeń posiada po kolejnych etapach kształcenia. Mało tego, jego konstrukcja pozwala zmienić proporcje między dotychczas sprawdzaną wiedzą encyklopedyczną na korzyść sprawdzania umiejętności. Znów jednak ważna jest jakość tych egzaminów.

Pracę w szkołach trzeba obserwować i udzielać wsparcia tam, gdzie to jest konieczne. Od tego zresztą jest nadzór kuratoryjny. Nic nie jest puszczone samopas, musi tylko być rzeczywiste i skuteczne. Z tym jest problem, natomiast zmiany w edukacji to długi proces - lepiej je rozłożyć na kilkanaście lat.

- Ale rozpoczęta pięć lat temu reforma edukacji była właśnie ostrym cięciem: wprowadzono trzyszczeblowy system edukacji, egzaminy zewnętrzne, rozpoczęto przygotowania do "nowej matury"...

- I skutki tego odczuwamy do dziś. Owszem mamy trzy szczeble w edukacji, ale podważona została idea niełączenia podstawówek z gimnazjami. Tymczasem to był najważniejszy element zmiany, bo trudno uczyć i wychowywać w molochach, gdzie przedział wiekowy dzieci jest tak duży. Zrezygnowano z tego zakazu, zdając sobie sprawę z niemożności przeprowadzenia odpowiednich inwestycji w tak krótkim czasie i teraz blisko 50 proc. szkół jest zespolonych.

Wycofaliśmy się też z likwidacji techników, a do inauguracji “nowej matury" dojdzie dopiero w 2005 r. - trzy lata po tym, kiedy miała być przeprowadzona po raz pierwszy. Te niepowodzenia to właśnie skutek zmieniania zbyt wielu rzeczy na raz.

  • Małe jest piękne, ale drogie

- Sporo krwi napsuły małe szkoły. Zdaniem ministra Mirosława Handkego, który rozpoczynał reformę, należało je zlikwidować, bo szkoły muszą być opłacalne, czyli posiadać odpowiednio dużą liczbę uczniów.

- A małe jest piękne? Tylko, że to małe kosztuje, w przeliczeniu na ucznia, 8-krotnie więcej niż duże.

- I nie równoważy tego fakt, że nauka w takich zespołach jest efektywniejsza?

- To nie są wskaźniki, które mogą się zrównoważyć. Po prostu, na coś takiego trzeba mieć pieniądze. Mimo to MENiS wspiera “małe szkoły" stowarzyszone w Fundacji Inicjatyw Oświatowych. Przygotowujemy też ustawę o partnerstwie publiczno-prywatnym, które ułatwiałoby prowadzenie szkół podstawowych i przedszkoli, np. w małych społecznościach, gdzie lokalne wspólnoty chcą prowadzić takie placówki, nawet jeśli miałyby się borykać z kłopotami finansowymi. Jest to o tyle ważne, że przecież od 2000 r., gdy o likwidacji małych szkół dyskutowano najgoręcej, ujawniło się obywatelskie zaangażowanie rodziców, którzy biorą na siebie prowadzenie zagrożonej likwidacją szkoły i bezspornie należy im pomóc.

W ramach programu “mała szkoła" prowadzonych jest 220 placówek. Od tamtego czasu przekonaliśmy się, że likwidacja szkoły, która jest ogniskiem czy centrum jakiejś społeczności, jest błędem. Tym bardziej, że z reguły dotyczy to nie dużych miast - trudno sobie wyobrazić, aby szkoła na gęsto zaludnionej warszawskiej Woli potrzebowała tego rodzaju wsparcia - ale miejscowości, gdzie poza szkołą nie dzieje się zbyt wiele.

- Kolejnym problemem jest wyrównywanie szans edukacyjnych.

- Jak jest, dowiadujemy się z wyników Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (PISA) i egzaminów zewnętrznych tam, gdzie je przeprowadzono. To różne egzaminy, bo PISA sprawdza przecież stopień przyswojenia pewnych kompetencji, nie zajmując się problemami nauczania szkolnego, które interesują właśnie organizatorów egzaminu zewnętrznego. Oba wskazują jednak miejsca zagrożone marginalizacją, gdzie wyniki są najgorsze i najmniej obiecujące.

Przeciwdziałanie marginalizacji uwzględniono w Narodowym Planie Rozwoju na lata 2007-13. Wcześniej jednak, mam nadzieję, powstanie Narodowy Program Stypendialny. Minister polityki społecznej próbuje stworzyć reguły współpracy między rządem a organizacjami pozarządowymi, bo chyba tylko wspierając inicjatywy obywatelskie można skutecznie cokolwiek w tej dziedzinie poprawić. Minister zagwarantuje fundusze, trzeci sektor wiedzę o społeczności i zaangażowanie, a może i dodatkowe wsparcie finansowe.

Polskie wyniki w PISA są słabe. Co gorsze: istnieje ogromny rozziew między wynikami najniższymi i najwyższymi - poziom wiedzy uczniów jest po prostu silnie rozwarstwiony. Pomoc Forum Inicjatyw Obywatelskich i Narodowego Programu Stypendialnego nie będzie jednak polegała na tym, że uczniowie z uboższych rodzin dostaną pieniądze na naukę. Fundusze przeznaczymy np. na zajęcia wyrównawcze czy budowę alternatywnych przedszkoli. Jeśli sfinansujemy zajęcia pomagające uczniom odrobić lekcje, bo nie mają do tego warunków w domu, to też będzie pomoc stypendialna organizowana przez MENiS, choć nikt z uczniów czy rodziców nie dostaje pieniędzy do ręki.

  • Selekcyjna czy powszechna?

- Czy rozwarstwienie uczniowskie odbija różnice społeczne? Po 15 latach nie staliśmy się społeczeństwem egalitarnym i chyba nawet nie mamy takich aspiracji, biorąc pod uwagę, że są szkoły, w których uczniów dzieli się na klasy według zasobności kieszeni rodziców.

- Podział uczniów na “gorszych" i “lepszych" przeprowadzany według takiego kryterium jest niedopuszczalny i szkodliwy tak dla społeczności, jak kształtowania osobistej wrażliwości ucznia. Jeszcze pracując w Centralnej Komisji Egzaminacyjnej spotykałem się ze szkołami, w których tworzono klasy według tego, czy dzieci są dowożone, czy też mieszkają w miejscowości, gdzie znajdowała się szkoła. Te pierwsze miały gorsze wyniki, bo dla nich nauka musiała się zakończyć o określonej godzinie (kiedy odjeżdżał autobus) i nie było czasu na żadne dodatkowe konsultacje czy zajęcia pozalekcyjne.

Takie selekcje w szkołach publicznych są bezprawne, a wynika to zarówno z Konstytucji, jak ustawy o systemie oświaty, które gwarantują równy dostęp do edukacji. Nie musimy tworzyć nowych przepisów. Wystarczy tylko, żeby kuratorzy, w głównej mierze odpowiedzialni za likwidowanie selekcji, egzekwowali ich przestrzeganie. Oni też mogą ocenić skalę tego zjawiska. Boję się, że nie jest ono marginalne, bo wygenerowało je, już prawie powszechne, traktowanie nauki jak kolejnej usługi. Tymczasem to jest obowiązek, którego nijak nie da się porównać do usług świadczonych np. przez fryzjera.

- Czy ministerstwo zamierza tworzyć edukację egalitarystyczną?

- Dającą równe szanse. Nie każdy przecież musi być np. profesorem uczelni wyższej.

- W polskiej edukacji ceni się znajomość faktów i posiadanie wiedzy prawie encyklopedycznej. Na to, czy uczniowie staną się świadomymi swoich praw obywatelami demokratycznego państwa, szkoła wydaje się nie zwracać już takiej uwagi.

- Zmieniono program nauczania wiedzy o społeczeństwie i historii, wprowadzono przedmiot “przedsiębiorczość" - powoli zaczyna to przynosić efekty, które jednak, przynajmniej na razie, łatwiej zauważyć na poziomie szkoły podstawowej i gimnazjum. Akcja “Szkoła z klasą" czy Centrum Edukacji Europejskiej, obejmujące przecież tysiące szkół, pokazują, że świadomość znaczenia umiejętności innych niż zapamiętywanie faktów jest duża. Czy, aby przekonać się o głębokości zmian, mamy odpytywać ze stanu postaw obywatelskich? Poczekajmy, aż uczniowie dorosną i będą podejmować decyzje.

  • Ani urzędnik, ani inżynier dusz

- Nauczycielami są i takie osoby, które nie powinny wykonywać tego zawodu. Przekonaliśmy się o tym choćby rok temu, gdy ujawniono kasetę dokumentującą piekło, jakie na lekcji angielskiego urządzili nauczycielowi uczniowie jednego z toruńskich techników. Czy likwidacja Karty Nauczyciela - choćby po to, aby łatwiej rozstawać się z kiepskimi nauczycielami - byłaby kolejną rewolucją, więc lepiej niczego nie zmieniać?

- O likwidacji nie ma mowy, ale zmieniać można. Na razie chcę doprowadzić do tego, żeby szkoła nie kończyła działalności z dzwonkiem po ostatniej lekcji. I zajmę się tymi przepisami Karty, które dłuższej aktywności szkoły przeszkadzają.

Według prawa nauczyciel ma 40-godzinny tydzień pracy; w tym tylko 18 godzin pensum. Nie zmienimy go, jednak czas pracy nauczyciela trzeba dostosować do oczekiwań czy potrzeb uczniów - tak, aby mieli zagwarantowane np. zajęcia wyrównawcze i to każdego dnia, a nie sporadycznie. A jeśli nie ma konieczności nadrabiania zaległości, może trzeba wzbogacić program nauczania? To stała oferta, dzięki której szkoła stanie się centrum integrującym lokalną społeczność. Aby to osiągnąć, nie trzeba odrzucać Karty, wystarczy zmienić sposób myślenia o nauczycielu i jego zadaniach.

- A jak Pan myśli o swoich nauczycielach?

- W Polsce jest ich ponad 600 tys., więc są wśród nich i tacy, dla których koniec lekcji jest końcem pracy, ewentualnie poprawią jeszcze zeszyty albo klasówki, góra dwa razy w semestrze zwołają wywiadówkę. Tak organizując czas, można jeszcze pracować na pół etatu czy nawet cały gdzie indziej albo udzielać korepetycji. Na pewno jednak nie dotyczy to większości. Przecież wszyscy oni znaleźli się w szkole nie tyle dla pensji, ile z racji przekonania, że można doprowadzić ucznia - z pokorą, że to nie zależy tylko od nauczyciela - do sytuacji, kiedy coś umie, zaczyna być odpowiedzialny czy świadomy swoich praw. Nauczyciel nie jest ani urzędnikiem, ani inżynierem dusz - on ma przedstawić drugiej stronie ofertę: zdobywania wiedzy, zmieniania siebie czy pokonywania własnych słabości; ponadto ma być gotowym do współpracy i zachęcać do niej.

- Stworzenie takiej kadry to chyba kolejny proces na lata.

Ależ skąd, to często już jest możliwe; nie wymusimy tego jednak przepisami. Nie można ograniczyć się do mówienia, że zawód nauczyciela jest “misją" czy “powołaniem". To zbyt wielkie słowa, a chodzi o to, żeby ktoś rzetelnie wykonywał swoją robotę, był odpowiednio wykształcony, zaś szkoła zapewniła mu odpowiednie warunki do pracy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004