Bejrucka układanka

Liban, gdzie przeprowadzono właśnie pierwsze od dziewięciu lat wybory powszechne, szczyci się mianem jedynego demokratycznego kraju na Bliskim Wschodzie. Ale zwycięzca wyborów nie obejmuje rządów, a władza może przypaść komuś, kto do parlamentu wprowadzi ledwie garstkę posłów.

08.05.2018

Czyta się kilka minut

Podczas pierwszych od dziewięciu lat wyborów powszechnych w Libanie. Bejrut, 6 maja 2018 r. / Fot. Bilal Hussein / AP/EAST NEWS
Podczas pierwszych od dziewięciu lat wyborów powszechnych w Libanie. Bejrut, 6 maja 2018 r. / Fot. Bilal Hussein / AP/EAST NEWS

Wolność libańskich wyborów jest ściśle reglamentowana. Doświadczenia piętnastu lat wojny domowej (1975-1990) sprawiły, że Libańczycy postanowili podzielić miejsca w parlamencie i stanowiska w rządzie tak, by nikt nie poczuł się pominięty czy zepchnięty na margines. Sto dwadzieścia osiem miejsc w parlamencie rozdysponowano sprawiedliwie po połowie między muzułmanów i chrześcijan. Ci pierwsi stanowią nieco ponad połowę 5-milionowej ludności kraju, drudzy – nieco mniej niż połowę. Przypadające im mandaty poselskie wyznawcy obu religii dzielą dodatkowo pomiędzy rozmaite kościoły i odłamy. Chrześcijanie dzielą się miejscami między sobą – maronici mają przyznane 34 mandaty, grekoprawosławni – 14, grekokatolicy – 8, Ormianie (kościół apostolski i katolicki) – 6, protestanci – 1, a przedstawiciele pozostałych sześciu chrześcijańskich kościołów muszą zadowolić się przysługującym im ostatnim, jednym mandatem. Miejscami w parlamencie dzielą się także muzułmanie – po 27 mandatów przypada sunnitom i szyitom, osiem – Druzom, a dwa – alawitom. Sprawa podziału mandatów między wyznawców obu religii i kościołów (nie tylko w skali kraju, ale także poszczególnych okręgów wyborczych) jest przesądzona przed elekcją, a wolny wybór dotyczy jedynie rywalizacji w ramach przyznanych kwot.


STRONA ŚWIATA – analizy i reportaże Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie „Tygodnika Powszechnego” >>>


W libańskiej demokracji z góry przesądzone jest także to, że prezydentem kraju może zostać tylko maronita, premierem – sunnita, a stanowisko przewodniczącego parlamentu zastrzeżone jest dla szyitów. Libański ustrój wymusza polityczne koalicje, co sprawia, że sojusznikiem szyickich radykałów z Hezbollahu, uważanych w USA i Izraelu za ugrupowanie terrorystyczne, pozostaje w Bejrucie prozachodni prezydent, chrześcijanin Michel Aoun.

Komu na rękę jest sukces Hezbollahu

Wstępne wyniki niedzielnych wyborów wskazują, że właśnie Hezbollah, a także jego sojuszniczka, szyicka partia „Amal” oraz inni sprzymierzeńcy, okazali się największym wygranym libańskiej elekcji i w nowym parlamencie będą mieli ponad połowę posłów. Hezbollah nie przejmie jednak rządów w Bejrucie, gdyż stanowisko premiera zachowa największy przegrany niedzielnych wyborów, dotychczasowy szef rządu Saad al-Hariri. Stracił on co prawda trzecią część posiadanych dotąd 33 poselskich mandatów, ale i tak zdobył ich najwięcej spośród uczestniczących w elekcji partii sunnickich.

Wyborczy sukces Hezbollahu może się jednak okazać początkiem końca politycznej kariery Haririego. Do niedawna był w Libanie faworytem Saudyjczyków, którzy rywalizują na Bliskim Wschodzie o wpływy z Iranem. Saudyjczycy liczyli, że Hariri okiełzna proirański Hezbollah, rozbroi jego partyzancką armię, uchodzącą za jedno z najsilniejszych wojsk na całym Bliskim Wschodzie. Hariri jednak zawiódł – za jego panowania partyzanci Hezbollahu jeszcze wzrośli w siłę i zaangażowali się w wojny w Syrii i Jemenie. Rozczarowani libańskim premierem Saudyjczycy (jesienią, w czasie wizyty Haririego w Rijadzie, wymusili na nim dymisję, którą potem, po powrocie do kraju, odwołał) mogą zacząć rozglądać się w Libanie za nowym protegowanym. Z powodzenia Hezbollahu niezadowolony jest też Izrael, który ustami jednego z ministrów zapowiedział, że wynik libańskich wyborów tylko utwierdza władze z Tel Awiwu, że Liban jest tożsamy z Hezbollahem, a Hezbollah – z Libanem. W Bejrucie odebrano to jako ostrzeżenie przed kolejnym zbrojnym zajazdem Izraela, którą libański sąsiad nazywać będzie wojnę z terroryzmem, a nie napaścią na niepodległe państwo.

Z sukcesu Hezbollahu cieszą się za to ajatollahowie z Teheranu. Libańskie wybory to kolejna wygrana Iranu w rywalizacji z Saudyjczykami. W najbliższą niedzielę ajatollahowie znów zamierzają świętować – liczą, że ich faworyci i sprzymierzeńcy zwyciężą również w wyborach w Iraku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej