Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Potem rekonstruujemy kontekst, tj. otoczenie – polityczne, społeczne, kulturowe – naszych przodków. A potem przetwarzamy ten materiał na formułę naukową, reportażową, literacką itd. Tak wygląda gatunek ostatnio zyskujący na popularności: historia rodzinna.
Niby proste. W rzeczywistości najtrudniejszy okazuje się często nie proces pisania, ale etap pierwszy: udokumentowanie i weryfikacja tego, co zostało opowiedziane/przekazane, gdy świadkowie się mylą, dokumenty „kłamią” lub ich brak itd. To pierwsza konstatacja, z którą zgodzi się chyba każdy, kto spróbował historii rodzinnej. A konstatacja druga: dopóki nie wejdziemy w ten labirynt, często (najczęściej...) nie doceniamy tego, że także nasi bliscy mają swoje opowieści, i że jeśli ich nie wysłuchamy, przepadną, bo „każdy pogrzeb to bezpowrotnie odchodząca historia”. Dlatego dopóki można – zachowujmy to, co bliscy mają (mieli) do opowiedzenia – jeśli nie sami, to poprzez ślady, jakie zostawili.
Tak czyni Aleksander Kaczorowski. „Ballada o kapciach” to historyczno-literacki trochę esej, a trochę reportaż, w którym autor – na co dzień dziennikarz (a także tłumacz, m.in. Hrabala, i autor powieści „Praskie łowy”) – próbuje odtworzyć dzieje swojej rodziny, wywo-dzącej się z mazowieckiej wsi, cofając się do czasów pradziadków, do XIX wieku. Głębiej to już niemożliwe. Punkt wyjścia jest skromny. „Kim oni wszyscy byli? Jak naszkicować portret kogoś, kto nic po sobie nie pozostawił oprócz kilkorga dzieci, paru krzeseł, stołu, kilku brzydkich zdjęć w idiotycznych pozach?” – pyta Kaczorowski.
To, co następuje potem, nie jest gotową opowieścią, lecz zapisem podróży w przeszłość, procesu odtwarzania – i kłopotów, na jakie napotyka autor, gdy np. fakty zapamiętane przez jego matkę nie zgadzają się zupełnie ze źródłami pisanymi. Towarzysząc Kaczorowskiemu w jego poszukiwaniach, razem z nim co chwila musimy uznać, że przyszliśmy za późno („Nie wiem, i chyba już się nie dowiem, czy dziadek Andrzej najpierw poznał moją babcię czy jej szwagra Karola Pabianka, który mawiał, że trzeba pogonić fabrykantów z Sochaczewa”; „Nie zdążyłem poznać ojca pani Zofii”). Ale i tak, wychodząc od naprawdę niewielu faktów, koniec końców dowiadujemy się bardzo wiele. To kawał historii społecznej mazowieckiej (i trochę podlaskiej) wsi, ludzi z niej wyrosłych, którzy nie tylko uczestniczyli w znaczących wydarzeniach (wojna 1920 r., II wojna światowa), ale żyli na co dzień zupełnie zwyczajnie.
„Ballada o kapciach” – to napisany z niezwykłą czułością, wręcz miłością, literacki pomnik postawiony tym, którzy „dzięki przechowanym w rodzinnej pamięci nazwiskom, zawodom, kilku anegdotom pozwalają mi myśleć o sobie jako o kimś, kto nie wziął się całkiem znikąd, lecz z cząstki tej bezimiennej, niepiśmiennej masy czy to chłopstwa, czy to schłopiałej mazowieckiej szlachty”.
ALEKSANDER KACZOROWSKI „Ballada o kapciach”, Wołowiec Czarne 2012 r.