Alfa i Omega inaczej

- Katarzyna Kubisiowska: Zamierzał Pan napisać książkę pokoleniową?

- Janusz Anderman: A co to znaczy "pokoleniowa"?

- Taka, która traktuje o doświadczeniach ludzi urodzonych mniej więcej w tym samym czasie i miejscu; w przypadku "Całego czasu" - w połowie lat 50. w Polsce. Dorastanie i młodość w czasie komuny, dorosłość za pierwszej "Solidarności", dojrzałość w czasach ustrojowej transformacji.

- Gdyby ta książka okazała się wyłącznie pokoleniowa, uznałbym to za porażkę. Bardzo interesuje mnie reakcja i starszych czytelników, i tych, dla których duża część książki to historia.

- Ale młodszy czytelnik nie chce już czytać o zawiłościach polskiej historii, nawet jeśli w "Całym czasie" jest to jej pastisz. Interesuje go teraźniejszość, a o tym autorzy piszą bardzo niechętnie.

- A czy miał okazję naczytać się o niedawnej historii w powieściach? W których? Naoglądać w teatrze? W kinie? Czy ktoś to zbadał, że młodszy czytelnik już nie chce? Jeśli nie chce czytać, to dlatego, że już nie chce brać do ręki żadnych książek, ale to inny problem i dotyczy czytelnictwa w ogóle. W "Całym czasie" historia jest dekoracją dla egzystencjalnej opowieści. Mam nadzieję, że czytelnika w pierwszej kolejności zainteresują losy bohatera - A.Z. Historia jest kontekstem. W znanej młodemu czytelnikowi współczesności losy bohatera są równie frapujące, co dawniej.

- Akcja prawie wszystkich Pańskich powieści osadzona jest w peerelowskich dekoracjach. Czy to nie pułapka, zawężenie perspektywy?

- Nie traktuję tego jako pułapki. Interesuje mnie zmistyfikowane życie, w jakim uczestniczymy, a ono ma źródło w peerelu i tamtej mentalności. To dzisiaj i przestępcy, i półanalfabeci, i lekko psychiczni mogą stanowić prawo, decydować o naszych losach i żonglować krajem. Dzisiaj też okazuje się, że trzy czwarte społeczeństwa było w opozycji, a większość wyedukowała się, a nawet wychowała na paryskiej "Kulturze", w tym Lech Wałęsa, który się szczycił, że nigdy nie popełnił tak fatalnego błędu, jakim byłoby przeczytanie choćby jednej książki. Swego czasu Ośrodek Karta wydał słownik "Opozycja w PRL", w którym zamieszczono zaledwie 300 biogramów opozycjonistów, i to działających od 1956 roku. Więc frapujące jest zderzanie rzeczywistych postaw ludzi i mentalności z ich wyobrażeniami o sobie, ich myśleniem życzeniowym i cwaniactwem, które maskują posłannictwem i rzekomą misją.

- Dlaczego polskim autorom tak trudno odciąć się od tematu totalitarnej dyktatury?

- Przecież takich książek powstało bardzo mało. Temat jest podejmowany z rzadka, a jest tematem wielkim. Od tego nie wolno uciekać, gdy się chce pisać o naturze ludzkiej. U Milana Kundery to na przykład temat zasadniczy, a Kundera jest ulubionym pisarzem w Polsce. Trzeba się od niego uczyć.

- Tyle że w powieściach Kundery obok groteski występuje element tragizmu, którego w "Całym czasie" nie znajdziemy.

- Nie robię porównań, ale łudziłem się, że A.Z. to tragiczny bohater. Może powinienem jeszcze bardziej skomplikować mu życie? Zesłać do roboty w kopalni? Albo do wojska, do karnej kompanii, gdzie mógłby sobie malowniczo odstrzelić głowę z kałacha? Albo przynajmniej spowodować, by porzuciła go ukochana kobieta?

- Przecież on nie zostaje postawiony wobec żadnej dramatycznej sytuacji, nie musi wybierać między słusznymi racjami. Od początku jest jasne, że A.Z. to kanalia. Nie ma takiego świństwa, do którego by się nie posunął. Żeby zdobyć znaczenie, popularność i uprzywilejowaną pozycję, wystroił się w pióra opozycyjnego pisarza.

- On dostaje rozmaite szanse, tyle że ich nie wykorzystuje. Między racjami może przebierać. Może stać się prawdziwym opozycjonistą albo działaczem partyjnym, świetnie wszystko sobie kalkuluje i wybiera to, co najbardziej mu się opłaca. Różne epizody historyczne potrzebne mu są do wykreowania siebie. Robi to bardzo umiejętnie i gdyby historia potoczyła się innymi torami, też by potrafił ją wykorzystać. Nawet kiedy przez przypadek poznaje paszkwil prasowy na dysydenta rosyjskiego Władimira Bukowskiego, zręcznie wyciąga z tej lektury pożyteczne dla siebie nauki. Potem sam na siebie pisze anonimy do reżymowej prasy, bo rozumie, że takie teksty, drukowane np. w "Trybunie Ludu", dodadzą mu tylko splendoru. Każdy brutalnie sflekowany przez propagandę pisarz zyskiwał popularność, sympatia czytelników wyraźnie rosła.

- A.Z. to przedstawiciel środowiska opozycyjnego.

- Skądże, nie mieszajmy do tego opozycji. To przedstawiciel środowiska okołoopozycyjnego, które przecież w tamtym czasie też istniało, tak jak liczne środowisko okołoliterackie. Autentyczna opozycja nie ma z tym nic wspólnego. W "Całym czasie" pokazuję takiego okołoopozycyjnego gracza, który potrafi czerpać profity z dogodnej koniunktury. A.Z. po zmianie ustrojowej w 1989 roku traci nagle refleks i grunt pod nogami: czas takich jak on bezpowrotnie przeminął, gdyż z upadkiem ustroju skończyła się tamta rola literatury i on nie może już występować w kostiumie skrzywdzonego pisarza. Ale gdyby nie przykra sprawa, która go w końcu spotyka ze strony losu, bez trudu zrobiłby karierę polityczną. Sam się sobie dziwi, że wcześniej nie przyszło mu to do głowy: przy jego umiejętnościach bez problemu mógłby zostać posłem albo choćby senatorem. Za późno się połapał, że to miejsce dla takich jak on - można mieć nawet liczne wyroki sądowe, a cieszyć się powszechnym szacunkiem i podziwem, bo elektorat widzi w kimś takim swojego człowieka.

- Dlaczego od wielu lat polscy pisarze - także Pan - pokazują, że nasze społeczeństwo sięgnęło dna, że jest tchórzliwe, konformistyczne, obłudne, zapijaczone i nijakie? Wystarczy przypomnieć niektóre książki Redlińskiego, Kaczmarskiego czy Stasiuka.

- Takie postaci jak Siłaczka albo doktor Judym wzbudzają dzisiaj pogardę. Teraz najwyższym szacunkiem cieszy się sejmowa Siadaczka i doktor Judasz, bo wiedzą, czym kaczka wodę pije, a dzięki temu są skuteczni i zamożni - nie dali się zepchnąć na pozycję frajerów. Kaczmarski i Redliński obserwowali Polaków za granicą, gdzie mieszkali przez długie lata. Kreowany przez nich świat może wydawać się nieprawdziwy i pełen jadu. Ktoś, kto nie poznał środowisk polonijnych w Europie czy polskich dzielnic w Nowym Jorku i w Chicago, nie zrozumie, że twórczość tych autorów jest czystym realizmem. Emigracja bardzo mocno uwypukla negatywne cechy, nabyte i utrwalone tu, na miejscu. "Cały czas" też jest książką realistyczną, opisany w niej świat bohatera jest odstręczający i można sobie tylko wyobrażać, co wyrosłoby z A.Z. w Berlinie czy na Jackowie.

- Czy bohater szlachetny, wzorowany na przykład na Wokulskim, jest dla Pana mniej interesujący od jednoznacznie negatywnej postaci, jaką jest A.Z.?

- Współczesny Wokulski to wielki temat, ale nie mamy Prusa. Dzisiaj pierwowzorem takiej postaci jak Wokulski mógłby być na przykład Balcerowicz. Ale taki życiorys musi się jakoś zamknąć, tymczasem życiorys Balcerowicza na szczęście nie chce się zamknąć, to jego najchętniej by zamknęli. Trudno pisać o postaci, która jest w połowie drogi. Do tego jest potrzebny dystans. Ja sam dopiero teraz zdobyłem się na pisanie o sprawach z bliskiej przeszłości.

Niezbędna jest też zmiana perspektywy czytelnika, by pewne tematy mógł zaakceptować. Na początku lat 90. napisałem "Chorobę więzienną" - tragifarsę o stanie wojennym, coś pośredniego między prozą a scenariuszem filmowym. Nie mogłem pojąć, dlaczego żaden filmowiec nie chce tego tematu ruszyć. Tekst przeszedł przez ręce reżyserów wszystkich pokoleń. Zrozumiałem, gdy przeczytał go Kazimierz Kutz i zadał pytanie, czy chcę, żeby skończył karierę na tym filmie. Martyrologiczne tematy należały do tabu, nie wolno było tykać się "Solidarności", przedstawianej wyłącznie jako dziesięciomilionowy monolit przeuczciwych bojowników o wolność i demokrację. Otoczeni mitem internowani należeli do nietykalnej kasty. To się zaczęło zmieniać dopiero po kilku latach, aż do zupełnego odwrócenia tamtych wyobrażeń. Więc które z nich było prawdziwe?

- Zna Pan prototyp A.Z.?

- Jeszcze jako student znalazłem się w środowisku literackim. I wokół niego myszkowało wiele takich postaci jak A.Z., które próbowały coś dla siebie załatwić, napisać, wydrukować, wyrwać jakieś stypendium. Kto tych czasów nie pamięta, może być zdumiony ówczesną pozycją pisarza. Był na szczycie hierarchii społecznej, był sumieniem narodu i inżynierem dusz ludzkich. Dlatego wokół tego środowiska toczył się tak intensywny ruch, pojawiało się mnóstwo chętnych, którzy pragnęli się do niego za wszelką cenę dostać lub przynajmniej przytulić. Postaci podobne do A.Z. to w tamtym czasie nic szczególnego.

- "Cały czas" to bardziej protest przeciwko rzeczywistości czy wyraz frustracji?

Próbowałem odpowiedzieć, dlaczego dzisiaj jest właśnie tak, jak każdy widzi. Skąd wyłoniła się taka klasa polityczna? Skąd wzięli się ci ludzie? Przecież w przyrodzie nie występują tego typu dziwolągi, a jeśli pojawi się jaki biały wróbel, to jest przez swoje normalne otoczenie bezwzględnie eliminowany. Dlaczego to właśnie oni zrobili błyskotliwe kariery? Wielu tak zwanych polityków czy tak zwanych biznesmenów ma podobną mentalność, a nawet życiorysy jak mój bohater. Gdyby jego życie nagle się nie skończyło, oglądalibyśmy go w nowej roli, jako kogoś ważnego w świecie polityki, pokazywanego w telewizji oraz opisywanego w gazetach i chociaż znienawidzonego przez tłum, to z zazdrości, bo tak naprawdę z podziwem czczonego.

- To ponura wizja. Czy w takim razie trucizna totalitaryzmu okazała się silniejsza od trutek demokratycznych?

- A kto sobie wyobrażał, że pójdzie to w takim kierunku? W 1989 roku nadzieje były bardzo rozbudowane, bo być może opozycja słabo znała współobywateli. Dlatego niepojęty był fakt, że Tadeusz Mazowiecki przegrał wybory prezydenckie z kimś, kto zaledwie obiecał, że każdemu rzuci po parę dolarów. To wystarczyło - i do dziś wystarcza najbardziej absurdalna obietnica wyborcza, w rodzaju milionów mieszkań w ciągu paru lat. Pojęcie homo sovieticus, użyte pod adresem własnego społeczeństwa, było pierwszym tak mocnym krzykiem rozpaczy księdza Tischnera. Wyborcy, którzy jeszcze niedawno z rozkoszą głosowali przeciwko komunistom, ponownie wybierali tych, których przed chwilą obalili. Ale i tak z nostalgią wspominam tamte początki, choć wtedy wydawało się, że to jakiś koszmar. Okazuje się, że było całkiem nieźle, choć krótko. Szkoda naszego życia na to, co obserwujemy i w czym, niestety, musimy uczestniczyć. Oczywiście nie ma porównania z latami komuny, mamy wolny kraj. Niestety, lekko nienormalny, ale inny być nie może, bo taka jest wola elektoratu, który się zatacza od ściany do ściany, od skrajnej lewicy do skrajnej prawicy, a zaraz potem zagląda do fartuszka i dziwi się, że nikt tam nie nasypał obiecanych gruch.

- W "Całym czasie" nie daje Pan żadnej nadziei, a przecież dzieło odbierające nadzieję jest kładką w stronę nicości.

- E tam, od razu nicość. Powiedzmy, że to przestroga i antywzór. Może mam jakieś naleciałości pozytywistyczne? Albo przynajmniej pedagogiczne? A.Z. - i stąd te inicjały - to karykatura Alfy i Omegi, powołana do życia po to, by wyciągać wnioski.

- Dlaczego autor-mężczyzna w tak złym świetle pokazuje bohatera-mężczyznę?

- Bohater, wywodzący się ze świata spłaszczonego, jednowymiarowego, jest mężczyzną, bo kobiety nie posuwają się do takich zachowań, mają więcej hamulców i zdrowego rozsądku. W kobietach nie ma tyle podłości, co w mężczyźnie, nie są tak bezwzględnie nastawione na karierę, poza drobnymi wyjątkami. Kobieta o takich cechach charakteru jak A.Z. dopiero byłaby dziwolągiem.

- Ale te kobiece bohaterki w "Całym czasie" są skrojone według jednego modelu: wszystkie stają się ofiarami mężczyzny.

- A.Z. wykorzystuje kobiety samotne, a samotność jest stanem niezmiennym, bez względu na epokę. A.Z. zręcznie szuka kobiet samotnych i zrozpaczonych, bo są one bardziej podatne na manipulację.

- Czy jest jakaś postać w tej książce, którą Pan lubi?

- Lubię właśnie te wszystkie kobiety. Bohatera też jakoś lubię, bo mnie zadziwił. Jak w dowcipie o diable, który więzi w maleńkich i pustych pomieszczeniach Francuza, Anglika i Polaka, daje każdemu dwie metalowe kulki i obiecuje uwolnić tego, który go najbardziej zadziwi. Francuz wymyśla zadziwiającą grę w bule, Anglik równie zdumiewający bilard. Ale najbardziej zadziwił diabła Polak. Jedną kulkę zgubił, drugą zepsuł. Mój bohater coś z niego ma. On by rozgryzł naturę tego diabła i zadziwił go z premedytacją.

Janusz Anderman (ur. 1949) jest prozaikiem, scenarzystą, dramaturgiem, tłumaczem literatury czeskiej, dziennikarzem. Studiował filologię słowiańską na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracował w redakcji "Studenta" w Krakowie, następnie osiadł w Warszawie. Od 1978 r. współredaktor nielegalnego pisma "Puls", w grudniu 1981, po wprowadzeniu stanu wojennego, internowany. Laureat nagrody Fundacji im. Kościelskich (1981). Jego debiutem książkowym była powieść "Zabawa w głuchy telefon" (1976), następnie wydał "Grę na zwłokę" (1979), zbiory opowiadań "Brak tchu" (kilka wydań bezdebitowych 1983-88, wydanie poszerzone 1990), "Kraj świata" (Paryż 1988), "Tymczasem" (1998), opowieść filmową "Choroba więzienna" (1991). W Wydawnictwie Literackim ukaże się niebawem 2. tom "Fotografii", drukowanych od wielu lat w "Gazecie Wyborczej". W marcu, również nakładem WL, ukazała się jego najnowsza powieść "Cały czas".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (17/2006)