Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Burnetko pisze: “Smutne tylko, że gdyby do wiadomości publicznej nie przedostała się wiadomość, iż pedofilem jest jeden z najsławniejszych polskich psychoterapeutów, dyskusja nad kondycją tego zawodu mogłaby w ogóle nie wybuchnąć". Prawdą jest, że impulsem większości ludzkich zachowań, m.in. dyskusji publicznych, są emocje, których pobudzaniu sprzyja konkret. Informacja pozbawiona konkretnych danych demaskujących podejrzanego psychoterapeutę nie wywołałaby tak żywej reakcji. Ale, po pierwsze, nie można poświęcać czyjegoś dobra tylko po to, by ludzie mogli sobie podyskutować. Po drugie, warto się zastanowić, do jakiej dyskusji prowokują takie demaskacje. Do wywołania dyskusji nad kondycją zawodu psychologa z pewnością wystarczyłoby ujawnienie, że znany terapeuta jest podejrzany o pedofilię.
Krzysztof Burnetko stwierdza na koniec, że jeśli dziennikarze będą pisać o podejrzanych nie “X popełnił przestępstwo", lecz “X jest podejrzany o popełnienie przestępstwa" (...) “taki standard zaspokoi i wymogi wymiaru sprawiedliwości, i prawo opinii publicznej do informacji". Czy na pewno? Rzecz chyba nie w braku słowa “podejrzany", ale w dookreślaniu X-a. Są przypadki, kiedy wina oskarżonego właściwie nie podlega dyskusji, jak to bywa w przypadku tyranów albo znanych gangsterów. W przypadku Andrzeja S. taka sytuacja nie miała miejsca. Dziennikarze (i policjanci) doprowadzili do śmierci cywilnej człowieka, o którego winie nie mogli być wówczas przekonani. To, że dziś wiemy o sprawie więcej, nie zmienia faktu, że dziennikarze postąpili jednak niegodziwie.
TOMASZ DZWONEK (Kraków)