Zaułki literatury

Grzegorz Musiał w swojej wędrówce po nocnym Krakowie trafił do zaułka, w którym natknął się na harcowników w skórzanych kurtkach, trzaskających z pejczy, krzykliwych i pewnych siebie, a może tylko krzykiem dodających sobie pewności, że są pisarzami, do tego od razu wybitnymi, a jak chcą totumfaccy, najwybitniejszymi z tego powodu, że wyczyniają różne dzikie harce i że są spod nihilistycznego znaku o dziwnej pisowni bruLion, a więc czegoś, jak pouczają nudne słowniki, pisanego, siląc się na ich oryginalność, na bruDno.

12.03.1995

Czyta się kilka minut

No i po powrocie do domu, na swoją zimną i ponurą północ, napisał o nich ekspresyjny, fragmentami w konwencji poematu utrzymany tekst, w którym o tyle dał im popalić, że powiedział, iż nie są wcale wybitni, a już tym bardziej najwybitniejsi, że być może są oryginalni i dobrze się zapowiadają, ale są dopiero, po tym co napisali, wykrzyczeli i popalili, w przedsionku, a właściwie w zaułku literatury. I dobrze powiedział, bo powiedział prawdę. Wmawianie, że zaułek jest głównym placem miasta, jest kłamstwem, nawet jeżeli pan Sosnowski z głównej "Gazety" twierdzi, że jest inaczej. Widocznie pan Sosnowski ma w tym upartym biciu gazetowej piany jakiś cel, nabija sobie wierszówkę, bawi się i napina, jaką to wspaniałą grę prowadzi. I im ci, przez niego omotani, są bardziej przez niego nadmuchani, to i on przy nich rośnie w swoją megalomańską siłę i besserwissersko wypindrza na jeszcze jedną literacką alfę i omegę, choć ja nigdy nic ważnego tego pana nie czytałem. Żałosne widowisko i nic dziwnego, że Grzegorz Musiał się rozzłościł.

Powie ktoś: "I dobrze. Po to są gazety, żeby bić pianę, nabijać, napinać się i nadmuchiwać, żeby ze swoich malowanych skrzynek wyciągać coraz to nowe króliki i przemieniać je w piękne laski albo w śliskie węże, a na koniec w chorągiewki". Ot, gazetowy folklor i dyrdymały. Rzecz zwykła na przykład w polityce, gdy nagle nikt staje się kimś, kto czuje i mówi za miliony, i pełno go wtedy w telewizji i w gazetach. Jeżeli ktoś nie wie, o co chodzi, to niech wie, że chodzi o wpływy, o władzę, o pieniądz. To jest jasne. I tak czytam gazety przy poobiedniej herbacie lipton. I innym, poważnie traktującym literaturę, też tak radzę czynić. Nie mieszać jednego z drugim, bo szybko okaże się, że miesza się w płytkiej i błotnej kałuży.

Metamorfozy

Dlatego "bruLion", który tak właśnie miesza, jako pismo literackie dla mnie nie istnieje. Ja nawet nie wiem dokładnie, kto jest spod tego znaku. Świetlicki? Stasiuk? Goerke? Raczej kojarzą mi się oni z "Czasem Kultury", a to już jest inna literacka parafia. Pismo, które drukuje antysemickie teksty i ataki na Jana Pawła II, co miało, jak słyszałem, w "bruLionie" miejsce, jest dla mnie prymitywne. I jeżeli Świetlicki, Stasiuk czy Goerke są rzeczywiście spod tego znaku, to radzę im stamtąd czmychać jak najprędzej. Niech określają się artystycznie w swoim własnym i osobnym znaku, który jest zawsze dla pisarza najpewniejszy. Spędy i łapanki pod jakiekolwiek szyldy zawsze wydawały mi się czymś i żałosnym i groźnym, a już tym bardziej w literaturze. Te setki, a właściwie tysiące grup i grupek zaplątanych w jakieś mętne manifesty, podczepione pod gazety i koterie polityczne, kiszące się w swoim zaułkach. A na tle tej historyczno-literackiej magmy, świetliste, osobne postaci, dzięki którym przetrwałem do teraz i dzięki którym "widzę jasno w zachwyceniu": Joseph Conrad, Franz Kafka czy Samuel Beckett.

A co wiem o Mistrzach, korzeniach i źródłach Świetlickiego, Stasiuka czy Goerke? Prawie nic. Są jacyś zamazani u swoich podstaw. I takich łatwo jest skrzyknąć pod jakiś napis, jak choćby ów "bruLion". Ale przecież nie jesteśmy na pochodzie ani na wiecu. Jesteśmy lub mamy być w królestwie literatury, w którym znaczą i liczą się nie gazetowe szyldy w oparach sloganów i reklam, ale osobowości, korzenie i źródła, pojedyncze, samotne i wspaniałe. JA, talent, pisarski warsztat, powołanie i odpowiedzialność. Reszta jest dziennikarzeniem, działacznikostwem i kibicostwem, po zaułkach. Nie może być tak, że ktoś nastroi min w telewizji i nagada głupstw w gazecie, a potem będzie mówił, że on jest rozdwojony i że tamten w telewizji i w gazecie to był ten pierwszy, gorszy on. Do dziennikarza, działacza, kibica takie widowisko pasuje jak ulał, ale do pisarza na pewno nie. Czyż mało mamy przykładów z żałosnej historii peerelowskiej literatury? Bardzo ciekawią mnie i pasjonują różne metamorfozy, ale jest to słowo, pod które nie można podstawiać byle lipę i potem udawać, że nic się nie stało. Fascynuje mnie przemiana Szawła w Pawła w drodze do Damaszku. Ale nie można być jednocześnie wierzącym i niewierzącym. Uczciwie, w prawdzie być nie można, chyba że ma się naturę Judasza.

Panienki z telewizji

I nie może być tak, tak w życiu, jak i w literaturze, że nie ma żadnych sankcji, norm, hierarchii, wartości, autorytetów, mistrzów i nawet, jeżeli w życiu może zdarzać się, na dużą skalę, okresowo i zawsze potem za wielką cenę, to w literaturze na pewno nie, nawet gdyby dwie ładne panienki przez pół godziny przekonywały w telewizji, powołując się na różnych speców od literatury, że w literaturze nie ma stopni i hierarchii, że wszelkie oceny są względne. Na tej zasadzie można ogłosić w gazecie, że Miłosz Biedrzycki jest większy od Miłosza, bo Miłosz to tylko Miłosz, a tamten i Miłosz, i Biedrzycki, a Bratny równy jest Białoszewskiemu, bo jeden na B i drugi na B. Ładne panienki z wdziękiem to ogłoszą, a usankcjonuje jakiś redaktor w gazecie. I dalej, na tej zasadzie, jakaś nowa Manuela opisze kobietę o trzech łechtaczkach, a do tego napisze swoje nazwisko małą literą, a przed nim tylko m. zamiast imienia, i będzie większa od samej Manueli Gretkowskiej, bo tak zechce jakiś nowy pan Sosnowski z tej samej lub z innej gazety. A jeszcze gdyby chciała osiąść nie w banalnym Paryżu, ale dajmy na to w Meksyku, to jak w banku ma u tych ładnych panienek tani program w telewizji. Dlaczego by nie? Wszak wszystko jest możliwe. Nie ma autorytetów. Papież przynudza. Miłosz przysmuca. Wynajęte za duże pieniądze miernoty lansują legiony miernot, tworząc różne frakcje, opcje, a nawet "szkoły", czy "rewolucje".

Taki pan Sosnowski lekką ręką wystukuje na swoim komputerze dyrdymałki o erze Wodnika, o tym, że dogmaty wiary muszą być od nowa przemyślane i że zrobią to jacyś nowi ludzie powiązani nowymi relacjami międzyludzkimi, nie zaczadzeni romantyzmem, który jest obecnie całkiem niekompatybilny z rzeczywistością, która nas otoczyła, etc., etc. Przepraszam za ten język, ale tak właśnie odpisał pan Sosnowski Grzegorzowi Musiałowi, który wspomniał, kubek w kubek pasujące do tej akcji pana Sosnowskiego, wielkie promocje literackie lat 70. i 80., nie szydząc, ale ostrzegając przed tymi chwytliwymi lepami. Grochem o ścianę. "Nowy człowiek" Sosnowski wie lepiej. Nie pamięta akcji Leszina i Waśkiewicza czy działalności Berezy. A przecież Tekieli poszedł właśnie tym śladem i jest ich inteligentniejszym naśladowcą. Oto oni, kreatorzy sezonowych mód. Po nich zawsze choćby potop. Jeżeli Miłosz, Andrzejewski, Herling-Grudziński i Błoński wypowiedzieli się bardzo krytycznie o tym całym, pod szyldem "Twórczości" czynionym, artystycznym, "rewolucyjnym" zamieszaniu, to od razu Bereza ogłosił, że tym gorzej dla nich, że nie znają się, nie rozumieją, nie czują i nie słyszą. Znalazł potakiewiczów i przyklaskiwaczy. Autorytet z nominacji. Taki woli łowić w mętnej wodzie. I wielu takich panoszy się w swoich zaułkach, aż strach z domu wychodzić. Pan Bugajski z panią Lengren i z panem Żulińskim w tle czyhają za węglem. Oczywiście mnie nie strach. Mnie nie są w stanie dosięgnąć, ale kolejne grupki młodych pisarzy, zaledwie adeptów, dowiedzą się od nich, że są polskimi Borgesami, Cortazarami i Millerami. I co? I tłumacz teraz, dobry bracie, że nie są, to wyjdziesz na starego zawistnika i zakompleksiałego zazdrośnika.

Pospolite ruszenie

Niech. I w dalszym ciągu nie będę rozumiał, że nie można odróżnić Błońskiego od Berezy, Jarzębskiego od Bugajskiego, Boleckiej od Tokarczuk, Pilcha od Bitnera i że Stasiuk jest już większy od Hłaski czy Stachury, a Świetlicki od Krynickiego, Maja czy Zagajewskiego. Może kiedyś będą. Być może. Ale to jeszcze daleka i niełatwa droga. I krytycy dobrze życzący im, na pewno świetnie się zapowiadającym i utalentowanym, niech wezmą się rzetelnie i z talentem do krytycznych opisów, a nie krytycznych banialuk, rojeń i pobożnych życzeń, bo za kolejnych dziesięć lat niewiele z nich zostanie, tak jak po pupilach pana Berezy czy legionie "geniuszy" ze szkółki panów Leszina i Waśkiewicza. Bądźcie, panowie, kompetentni i uczciwi, bo tylko o to tu chodzi, o nic więcej, a gra jest o wielką stawkę, jaką jest "arka przymierza między dawnymi i młodszymi laty". Zgadnij koteczku, o co chodzi? Według Mickiewicza - o literaturę polską.

A w zaułkach ruch, a nawet jakieś nowe zamieszanie. Słyszę narzekające głosy młodych pisarzy z małych miasteczek, że nikt się nimi nie zajmuje, nikt ich nie dostrzega. Oto nowa oferta, nowe pospolite ruszenie. Kupą mości panowie, w kupie raźniej. "bruLion" to już dla nich zgrana karta. Czy znowu będziemy niebawem, coraz bardziej zniesmaczeni, świadkami nowego promocyjnego widowiska? Czy już jakiś nowy promotor wiąże pieczołowicie swój warkoczyk albo cmoka przed lustrem? I zacznie się skrzykiwanie pod jakiś nowy znak? Lawina się toczy. Nowe zaułki czekają już na jakąś nową zadymę "rewolucyjną". Będą igrzyska? A że szyldy podobne, jeśli nie te same? Nieważne. Twarze będą nowe i nazwiska nowe. I nowy ruch w okołoliterackim interesie. Nie, nikogo tu nie skreślam. Myślę tęsknie o Schulzu w Drohobyczu. Bogu dziękuję za spotkania i rozmowy z Miłoszem, z Andrzejewskim, z Błońskim i za epifaniczne spotkania z Conradem, Kafką czy nade wszystko z Beckettem, który mówi: "Być artystą znaczy przegrywać, i to przegrywać jak nikt inny, bo inni po prostu się na to nie ważą, że właśnie przegrana to jego świat, a wymykanie się jej to dezercja, sztuka i rzemiosło, dobre gospodarowanie, życie".

Czy nie jest to jasne? Jest. I nie będzie nikt mi wciskał, że przegrywać znaczy wygrywać lub, że jest to wszystko jedno, nawet gdyby takie prawo było, obowiązujące w stu różnych zaułkach i rozgłoszone przez różnych redakcyjnych funkcjonariuszy w głównych gazetach i pismach, a także w pierwszym i w drugim programie telewizji. Nie i kropka.

KRZYSZTOF MYSZKOWSKI jest prozaikiem, autorem powieści "Pasja wg św. Jana", która w 1992 r. przyniosła mu nagrodę Fundacji im. Kościelskich. Mieszka w Bydgoszczy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]