Wolność jako niewola

Matei Vişniec opowiada o braku ciągłości, o braku organiczności naszej postludzkiej, posthistorycznej, postironicznej i postjakiejkolwiek epoki.

12.10.2020

Czyta się kilka minut

 / VICTOR LEMINI
/ VICTOR LEMINI

Jest jednym z najlepszych i najbardziej płodnych współczesnych pisarzy rumuńskich. Tworzy w dwóch językach – rumuńskim i francuskim. Jest dramaturgiem, którego sztuki grywane są na scenach całego świata. Należy do pokolenia literackiego, które objawiło się w ostatniej dekadzie komunizmu, kiedy kult Ceauşescu osiągnął wymiary faraońskie. Dał się poznać najpierw jako poeta o uderzającej oryginalności, w desancie młodych autorów, którzy – aby uchronić swoją twórczość i wolność myślenia od presji ideologii – wybrali postmodernizm i zaczęli uprawiać literaturę książkową, intensywnie intertekstualną, parodystyczną, dbającą o własny status, którego nie można było już zinstrumentalizować propagandystycznie.

Statek tonie powoli

Trzy tomy poezji opublikowane w latach 1980-84: „La noapte va ninge” („Nocą spadnie śnieg”), „Oraşul cu un singur locuitor”, („Miasto z jednym mieszkańcem”) i „Înţeleptul la ora de ceai” („Mędrzec w godzinie herbaty”) – zawierają przypowieści i sytuacje poetyckie o wywrotowym potencjale. Mają nieprzypadkowo wyraźnie dramaturgiczny charakter i na ich podstawie rozwinęły się niektóre z pierwszych sztuk teatralnych autora.

Jego głównym celem jest reagowanie na największe napięcia, dylematy i problemy epoki. A Vişniec to pisarz, który musiał żyć i tworzyć literaturę w różnych reżimach politycznych i kontekstach ideologicznych: od komunizmu zorientowanego na groteskowy nacjonalizm po zatomizowane społeczeństwo doświadczane przez kryzysy, czy to polityczne, tożsamościowe, ekonomiczne, ideologiczne, czy też epidemiologiczne.

W latach 80. niektóre wiersze Vişnieca miały formę parabol, które wyrażały tematy tabu, np. bierność jako formę kompromisu. Jeden z tych utworów, zatytułowany „Statek”, pozostał, jak każda udana przypowieść, aktualny do dziś: „Statek tonie powoli, mówiliśmy / i co z tego, że statek tonie i jeszcze / mówiliśmy, że każdy statek tonie / pewnego dnia ściskaliśmy sobie dłonie / żegnaliśmy się // ale statek tonął tak wolno / że po dziesięciu dniach my, którzy / uścisnęliśmy sobie dłonie, wciąż na siebie patrzyliśmy / zawstydzeni i mówiliśmy, że to nic takiego / ten statek tonie wolniej / ale przecież tonie, sami widzicie // ale statek tonął tak wolno / że po roku jeszcze było nam wstyd / tym, którzy uścisnęli sobie dłonie i / co rano wychodziliśmy jeden po drugim / mierzyliśmy wodę, już niewiele brakuje / tonie powoli, ale pewnie // a statek tonął tak wolno / że po ludzkim życiu nadal / wychodziliśmy jeden po drugim i patrzyliśmy w / niebo i mierzyliśmy wodę i zgrzytaliśmy zębami / i mówiliśmy, że to nie jest statek / to jest… / to jest...”.

Ten krótki utwór opowiada o usłużności, o bierności, pasywnej akceptacji zła, konformizmie. Uległość była rozpowszechniona w komunistycznej Rumunii, o czym może świadczyć fakt, że kraj ten zrodził mniej dysydentów niż Polska czy Czechosłowacja. Teksty Vişnieca z tamtego czasu nie mają dat. Opowiadają o świecie, w którym żył, ale pozostają niezależne względem komunistycznej rzeczywistości.

Pierwsze sztuki, które krążyły po Rumunii w formie samizdatu, ale których nie można było opublikować przed 1990 r. (co wpłynęło na decyzję Vişnieca o emigracji w 1987 r., gdy nie widać było końca komunistycznego tunelu i kiedy stało się dla niego oczywiste, że jako pisarz nie ma już przyszłości w zamkniętym kraju), były przypowieściami o tyranii, zdegradowanym, mechanicznym języku zawieszonym w politycznej próżni. Pojawiały się w nich dystopijne opowieści, które zachodniemu czytelnikowi mogły wydawać się dziwaczne, ale dla czytelnika zza żelaznej kurtyny były czytelne, ukazywały doskonale znaną rzeczywistość, fatalność historii. Przyswojonym wzorem był teatr absurdu, nierzadkie odniesienia do Becketta, Ionesco czy Mrożka. Ale absurd to w komunistycznej Rumunii nie tylko kategoria estetyczna, lecz rzeczywistość polityczna i społeczna.

Tym ponurym wizjom patronował oczywiście Kafka. Dzisiejszym czytelnikom trudno sobie wyobrazić, jak wielki wpływ mogła mieć lektura dzieł praskiego autora w czasach reżimu totalitarnego. Pierwszy kompletny przekład „Procesu”, zrobiony przez wielkiego surrealistycznego poetę Gellu Nauma, ukazał się w 1965 r., w kluczowym momencie zerwania ze Związkiem Radzieckim. W 1968 r. opublikowano pierwsze studium o autorze „Przemiany”, napisane przez Radu Enescu, członka zdziesiątkowanego pokolenia komunizmu. Od tego czasu kafkowskość stała się punktem odniesienia zwłaszcza politycznym i społecznym, mniej estetycznym.

Szok wolności

Powieść „Pan K. na wolności” powstała zaraz po ucieczce Vişnieca z Rumunii, gdy znalazł się w wolnym społeczeństwie, którego kodów nie mógł od razu przyswoić. Znajdował się w sytuacji uciekiniera ze świata absurdu: „Wychodziłem z więzienia i nie wiedziałem, co począć ze swoją wolnością”. W ciągu tylu lat odosobnienia więzień systemu kafkowskiego tak bardzo przystosował się do absurdu, że zaczął mu się on jawić jako ­normalny. To sytuacja całego bloku wschodnioeuropejskiego, który z chwilą upadku komunizmu nie był przygotowany na inny świat, o którym marzył, ale którego nie znał. Powieść Vişnieca opowiada o „szoku wolności”. Jest lustrzanym odbiciem „Procesu” Kafki, przypowieścią o wolności.

Co się dzieje z Kosefem J., jej głównym bohaterem? Po wyjściu na wolność ­znajduje się w sytuacji dramatycznej: wieloletnie marzenie stało się realne. Ale niewystarczająco. Na pozór jest wolny. Co jednak ma zrobić z tą wolnością? Mury stanowiły przez wiele lat cały jego wszechświat. Przyzwyczaił się do wielu ograniczeń, które dręczyły go, a zarazem zdejmowały z jego barków ciężar odpowiedzialności.

Dlatego pierwszą reakcją, gdy dowiaduje się, że może wyjść na „wolność”, jest strach. Nie radość, jak by oczekiwano, lecz strach. Ostrzejszy niż ten z czasów aresztu, który stał się jego drugą naturą. Od czego zacząć? Nowa sytuacja intryguje go i paraliżuje. Wszystkie jego odruchy są sprzeczne. Poprzedni stan rzeczy dawał mu, w pewnym sensie, poczucie „bezpieczeństwa”. Czuje się bardziej zagrożony na zewnątrz niż w środku. Odkrywa, że jest niewiarygodnie samotny: „Nigdy nie czuł się tak opuszczony, a jego istota nigdy nie doświadczyła stanu większego zmieszania”. Dlatego po kilku chwilach spędzonych za murami wraca do więzienia. Widok murów przynosi mu ulgę: za nimi jest jedyne schronienie, za którym tęskni. „Bezpieczne miejsce we wszechświecie”.

Kiedy zostaje ponownie przyjęty do więzienia, staje się strażnikiem. Czyż nie jest „wolnym” człowiekiem? Ale jego wolność jest znacznie mniejsza niż jej brak sprzed uwolnienia. Kiedy był więźniem, miał marzenie, miał ideał: być wolnym. Teraz, gdy pozornie osiągnął swój cel, marzenie się rozpadło. Kosef J. nie tęskni już za niczym. Stopniowo przekształca się w oprawcę. (Jedno z najbardziej brutalnych zjawisk komunistycznego horroru miało miejsce w Rumunii, w więzieniu Piteşti, gdzie pod pretekstem reedukacji uwięzieni studenci byli poddawani nieustannym torturom, a następnie sami stawali się oprawcami). Na początku, by sprawdzić, czy jest „wolny”, zaczyna bić innych więźniów. Bez powodu, przypadkowo. Tak, jest „wolny”. Możliwość zadawania bólu budzi w nim poczucie władzy. „Mógłbym to zrobić każdemu” – mówi były więzień Kosef J. po tym, jak zadał ciężki cios jednemu z więźniów.

Powieść Vişnieca opowiada o dehumanizacji, o tym, jak człowiek staje się przeciwieństwem tego, kim był. Dookolny świat podlega zmianie, ale więzienie pozostaje wyspą grozy. Strażnicy i więźniowie są w rzeczywistości częścią tego samego systemu koncentracyjnego. Wierzą nawet, że zbudowali świat dobra, dlatego legitymizują go dyskursywnie i ideologicznie. Kosef J. wydaje się mieć jeszcze ludzkie zasoby, bo płacze, gdy mężczyzna popełnia samobójstwo. W następstwie ponownie staje się więźniem, co sprawia mu ogromną radość. Odzyskuje nadzieję. Dopóki ma nadzieję, dopóty jest człowiekiem.

Same początki

Vişnieca interesuje sposób, w jaki zmienia się świat. Przygląda się, jak reagujemy na zmiany paradygmatu, jak długo pozostajemy ludźmi, przechodząc przez erę terroru, następnie konsumpcjonizmu i mieszaniny ideologii, które już nie zagrażają, ale próbują uwieść. Jak wygląda nasze doświadczenie czasu, gdy wyobraźnia jest uwarunkowana pikselami, zduszona przez obrazy sprzedające nam złudzenia?

„Sprzedawca początków powieści” to powieść eksperymentalna, która podejmuje te trudne tematy. Jej struktura jest celowo fragmentaryczna, ponieważ nasze życie jest coraz szybsze. Z powodu nadmiaru informacji, które przytępiają naszą wrażliwość, z powodu zalewu historii, które przechodzą przez nas, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu, których nie mamy nawet czasu przetrawić, nasze życie zmienia się w repozytorium niedokończonych scenariuszy. Media społecznościowe przyciągają naszą uwagę, oferując okruchy historii. Literatura straciła moc rażenia. A jednak w kalejdoskopowej strukturze powieści Vişnieca odnajdujemy kalejdoskopowy rytm życia.

„Sprzedawca...” jest również przypowieścią o braku ciągłości, o braku organiczności naszej postludzkiej, posthistorycznej, postironicznej i postjakiejkolwiek epoki. Dlatego fascynują nas szybkie obietnice. Nie mamy już cierpliwości do głębokich, skończonych narracji. Powieść Vişnieca daje nam wiele początków, odmienne sekwencje, które nie składają się na losy, lecz na zatomizowane egzystencje.

Książka ta – pomimo ludyczności, komicznych czy absurdalnych sytuacji – jest przede wszystkim poważną refleksją nad kondycją literatury. Żyjemy w epoce postliterackiej. Literatura nie dostarcza nam już „wielkich narracji”, nie karmi naszej wyobraźni mitami. Pozwalamy, jak pisze młody rumuński poeta Claudiu Komartin, by maszyny płakały za nas. Coraz częściej mówimy o oprogramowaniu lub aplikacjach, które dokonują za nas wyborów lub wpływają na nasze decyzje, gadżetach, które przechowują i porządkują naszą pamięć, nasze życie. W powieści Vişnieca kilka wątków narracyjnych splata się i rozdziela, wytwarzając schizoidalny, mechaniczny świat, w którym uczucia są zakłócane lub zastępowane technologią.

Pewien poeta z Rumunii, niejaki Pan M., przeżywa kryzys natchnienia i otrzymuje kuszącą ofertę: tajemniczy dżentelmen Guy Courtois kusi go dostarczeniem początku powieści. Melville, Kafka, ­Camus, Mann, Sabato, ­Hemingway, Céline i wielu innych stworzyło arcydzieła, idąc za pierwszym impulsem. Pewien księgarz pisze do sprzedawcy początków o dziwnym zachowaniu pisarza. Młoda Panna Ri otrzymuje wiersze, sama z kolei pisze książkę. Do powieści wplecione zostały fragmenty z innych dzieł pisarza. Wychodzi z tego pozornie chaotyczny dyskurs, powstaje wir narracji i metafor, z których żadna nie została w pełni rozwinięta.

Istnieje program do pisania powieści, który działa na podstawie kwestionariusza. Czy sztuczna inteligencja może tworzyć sztukę? Nie jest to nowe pytanie, ale wciąż wywołuje dreszcz. Cóż pozostanie z człowieka, gdy zepchnął na margines to, co go definiowało przez tyle stuleci, gdy zerwał z tradycją osadzoną w wielkiej kulturze? Jaka przyszłość nas czeka, jeśli nie będziemy już w stanie rozpoznać naszej przeszłości? „Sprzedawca początków powieści” to książka poświęcona najbardziej palącym dylematom naszego świata. I ten świat, pozornie najlepszy ze wszystkich możliwych, jest nie mniej kafkowski niż świat totalitarny, z którego ruin powstał.

Twórczość Vişnieca cechuje spójność: od wierszy lat 80., od statku, który nie chce zatonąć, po rozpacz biernych, którzy już nie znajdują wymówek dla swojego tchórzostwa, przechodząc przez jego oniryczny, poetycki, absurdalny, eksperymentalny teatr, aż po te epickie fikcje – wszystko to jest refleksją na temat utraty, której doświadczamy w chwili, w której zyskujemy coś nowego. © Tłumaczenie Joanna Kornaś-Warwas

MATEI VISNIEC (ur. 1956) – rumuńsko-francuski dramaturg, poeta i dziennikarz żyjący w Paryżu. Ukończył filozofię i historię na Uniwersytecie Bukareszteńskim. Sztuki teatralne zaczął pisać w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, lecz były systematycznie odrzucane przez cenzurę rumuńską. W 1987 r. podczas pobytu w Paryżu wystąpił o azyl polityczny. W latach 1988-89 pracował w rumuńskim oddziale BBC. Międzynarodową sławę przyniosła mu sztuka „Zatrudnimy starego klowna” oraz szereg dramatów, które pisał w latach 90., już po uzyskaniu obywatelstwa francuskiego. W rozmowach przyznaje, że wielki wpływ na jego pisarstwo miała twórczość Kafki i Dostojewskiego, ale także prace surrealistów i dadaistów.

20 października na Festiwalu Conrada z MATEIEM VIŞNIEKIEM porozmawia Joanna Kornaś-Warwas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad nr 3/2020