Wiersze Pawła Marcinkiewicza

4 lutego

24.02.2009

Czyta się kilka minut

W słońcu jest

tak ciepło

jak w wierszu

który kiedyś

czytałem

gdzie można

było usłyszeć

cień chmury

jak idzie

przez śnieg

4 maja

Garaże za pętlą w maju,

gdy beton wybucha mleczem.

Laski na murku w słońcu,

ziomale na murku w cieniu.

W rozdzieleniu, w przeniesieniu,

w ubywaniu -

zrudziałe kopce gruzu przy stercie

kwitnących opon.

Od ziemi zaduch, duch ziemi,

tęcowanie trawy.

Nad głową mijają mgławice,

lecz trwa żar papierosa.

W zapamięci, w niewiedzeniu,

w samym rdzeniu -

gołe plecy, ostry księżyc,

Jutro czerwiec.----

22 lipca

Kiedyś to była gala, a dzisiaj

posucha...

Deszcz zacina pod słońce

i robi przekręty.

Sępia sepia kampanii wciąż drze

się na słupach.

Więdnie w bluzgach rabatka,

gdzie grillują męty

z sąsiedniego więzowca,

co kupili vana...

Jednych goni do teściów, drudzy

na zakupy.

Wiertarkowa ballada marszczy

sen firanek

i niesie się przez okna pieśń

spalonej zupy.

Tylko obłoki mają plan, jak ruszyć

z posad:

chcą obalić horyzont

nad zwiewną sukienką

przerzuconą przez trzepak.

Cień gra w klasy na ostach -

jak to w letnią niedzielę

- w sumie trochę cienko.

10 września, zapalenie ucha

W czarnej sztolni dźwięków

rozlega się popiół.

Dym przenika ciało

i spowija krwinki.

Oto rys choroby:

blok, nagie topole.

Z pętli rusza "piątka"

i huczą silosy

Fabryczki cementu.

A dalej są tory

nieczynne od zawsze.

Wiadukt lśni od deszczu.

Ucho wciąż gadało

i teraz jest chore.

Sunie chwijnym krokiem

w zadymce pościeli,

Gdy oni śpi na boku.

Trop wybiega w przyszłość:

męczennicy ucha

wyruszą do gardła

Po niewierny język.

Płomień liże ściany,

sufit dudni głucho -

koniec jest na końcu.

26 listopada

Tak czekaliśmy

na ten arktyczny niż,

że kiedy nagle wybucha bielą

Musimy wyjść mu naprzeciw.

wreszcie czujemy na plecach

niebosiężny Szpicbergen.

Nadeszła pora,

aby paść w objęcia

pierwszemu bałwanowi

i ubrać marchewkowy nosi.

Przybądź, wietrze, i zgół nas

do zera tępą brzytewką

zmarzniętego błota...

Już dawno zapadł zmierch

i z drogi nie został ślad

W pustkowiu sinym od nazwałnicy

Wielki Listopad:

czysta rozkosz w lipcu.

PAWEŁ MARCINKIEWICZ (ur. 1969) - jest poetą, tłumaczem współczesnej poezji amerykańskiej i angielskiej, wykładowcą na Uniwersytecie Opolskim. Autor siedmiu tomów wierszy, z których ostatni "real" ukazał się w 2004 r. Tłumaczył m.in. utwory Johna Ashbery’ego, Richarda Brautigana. Laureat nagrody Czesława Miłosza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2009